środa, 31 sierpnia 2016

Rozdział 118 — Rozmowa z Annie

FINNICK


Kolejny dzień w Kapitolu właśnie się rozpoczął, a ja już nie daję rady. Każdy dzień wygląda tak samo. Wstaję rano, dzwonię do rodziców Annie zapytać co z moją ukochaną, włączam telewizor, żeby sprawdzić czy moi trybuci jeszcze żyją i czego potrzebują, idę do Mags do szpitala i rozmawiam z lekarzem, potem wyruszam na spotkania ze sponsorami moich trybutów, a wieczorami na spotkania z kobietami, które mnie kupiły, lub dostały w prezencie jak jakąś rzecz. Kolejnego dnia scenariusz się powtarza. 
Teraz leżę w łóżku i wiem, że powinienem zadzwonić do Annie, a potem iść do szpitala, ale ja się boję tam iść. Najzwyczajniej w świecie się boję. Boję się, że znów usłyszę od lekarza: "Nie, jeszcze się nie wybudziła. Trzeba uzbroić się w cierpliwość i czekać. Zrobiliśmy już wszystko co mogliśmy...". Mags jest dla mnie jak członek rodziny... przygarnęła mnie, opiekowała się mną i była obok, kiedy najbardziej tego potrzebowałem... nie mogę jej teraz stracić. Po prostu nie mogę. Dlatego zawsze, kiedy słyszę te słowa czuję się okropnie bezsilny. Wiem, że nie mogę nic zrobić, że muszę czekać, ale to czekanie jest najgorsze.
Zwlekam się z łóżka i podchodzę do telefonu, a następnie wykręcić numer do ukochanej. Znów czekam. Sygnał pierwszy. "Uspokój się" mówię do siebie w myślach. Drugi sygnał. Biorę głęboki oddech. Trzeci sygnał. Ktoś podnosi słuchawkę.
— Halo? Z tej strony Finnick Odair. Czy Annie już się wybudziła?  — pytam. 
— Tak i właśnie z nią rozmawiasz, Finnick — odpowiada głos po drugiej stronie. 
— Rozumiem... a czy... chwilę... co?! ANNIE?! RYBKO!!! Nawet nie wiesz jak się cieszę, że wreszcie... skarbie...  jak się czujesz? — pytam, czuję jak ciężar ostatnich dni opadł z moich ramion. Annie zaśmiała się. 
— Dobrze, Kotleciku, już dobrze... — mówi.
— Annie... chyba już o tym rozmawialiśmy... nie jestem ''Kotlecikiem" tylko "Krabem" — odpowiadam, siląc się na poważny ton, jednak jestem tak szczęśliwy, że już się obudziła, że chyba poważny ton mi nie wychodzi. 
— No dobrze, mój ty Krabiku Kotleciku! — odpowiada.
— Cieszę się, że to sobie wyjaśniliśmy Rybko w panierce — dodaję. Annie chichocze. 
— Finnick... powiedz mi... co z Mags? Mama i ciocia mówią, że nie wiedzą... — pyta. Ciężar, który spadł z mych ramion, kiedy tylko usłyszałem głos mojej ukochanej, znów zaczyna mnie przygniatać. Tym razem tylko w połowie.
— Zaraz do niej idę. Byłem wczoraj, ale było bez zmian... — odpowiadam.
— A powiesz mi coś więcej? — pyta.
— Mags miała udar... trafiła do szpitala i od tamtego czasu jest w śpiączce. Lekarze każą uzbroić się w cierpliwość... wiem tylko tyle... — oznajmiam. 
— Finnick... jak... jak tylko się wybudzi to do mnie zadzwoń... a ktoś pomaga ci w mentorowaniu? — pyta.
— Nie... a czemu chcesz wiedzieć? — pytam, lekko zdziwiony. 
— Myślisz, że mogłabym ci pomóc?
— Co?! Annie... chyba żartujesz... nie przyjeżdżaj do Kapitolu... — mówię, tak szybko jak tylko mogę. Moja ukochana i tak za wiele wycierpiała w tym miejscu. Nie chcę, żeby musiała spędzić tu choć minutę dłużej niż jest to konieczne.
— Nie, nie żartuję. Chcę ci pomóc. Załatwisz mi w jakiś sposób transport? — pyta. W jej głosie można wyczuć determinację.
— Annie... — zaczynam, chcę ją przekonać, żeby jednak została w domu. 
— Finnick, ja naprawdę chcę ci pomóc! Nawet nie potrafię sobie wyobrazić przez co musisz przechodzić! Jesteś z dala od domu, Mags jest w szpitalu... ja przez kilka dni byłam nieprzytomna... — zaczyna. 
— Annie... daję sobie radę, naprawdę — kłamię. — Proszę cię... przemyśl to... ja czuję się lepiej, kiedy wiem, że jesteś bezpieczna, w domu... proszę...
— Finnick... ale ja strasznie za tobą tęsknię... nawet nie wiesz jak bardzo chciałabym się teraz do ciebie przytulić, spojrzeć w twoje oczy... — mówi.
— Rybko, ja też za tobą okropnie tęsknię... i marzę tylko o tym, aby się do ciebie przytulić, ale proszę cię... spotkamy się jak wrócę... tak będzie najlepiej — oznajmiam.
— Ale... Finnick... ja naprawdę chcę ci pomóc — próbuje mnie przekonać.
— Wiem, skarbie, ale tak będzie lepiej... — mówię.
— Dobrze, ale obiecaj mi, że będziesz dzwonił do mnie jak najczęściej —  prosi mnie. 
— Obiecuję. Teraz będę już kończył... muszę iść do Mags. 


_________________________________________________________________________________


Tak, wiem... dziś rozdział jest strasznie krótki... i na dodatek składa się prawie z samego dialogu Finnicka i Annie... ale przynajmniej porozmawiali i dowiedzieliście się co się stało z Mags!!! :D Hę? 
Och, no wiem... to wcale nie wynagradza tego, że rozdział krótki i raczej słaby... czy stres związany z tym, że jutro rozpoczęcie roku szkolnego wystarczająco mnie usprawiedliwia? 
Wiem, że jeśli nie mam pomysłu na rozdział to najlepiej go teraz nie pisać, bo pisanie na siłę do niczego nie doprowadzi, ale obiecałam Wam, że rozdział się pojawi, a ja staram się dotrzymywać słowa...
Jak czujecie się z tym, że wracamy do szkoły? Ja... beznadziejnie. Jejku... te wakacje zleciały tak szybko!! Za szybko!! Yhh... no, ale mam nadzieję, że Wasze wakacje były udane :) Bo moje nawet tak :) 
Za kilka godzin zmieniam tu szablon i w weekend spróbuję założyć już tamtego nowego bloga, o którym Wam pisałam :)
No dobrze... ja już nie przedłużam. Mam nadzieję, że rozdział choć trochę się Wam spodobał i go skomentujecie :) 

niedziela, 28 sierpnia 2016

Półtora roku z historią Finnicka i Annie

Hmm... nigdy nie wiem jak zacząć... nieważne czy to rozdział, post informacyjny czy post rocznicowy... nigdy nie wiem jak zacząć. Zwykłe "hej" jest... zbyt zwykłe.  Hmm... a może zacznę bez początku? (love dream i jej mądrości XD).
Dobra... bo ja tu się o niczym rozpisuję, a Wy pewnie nie możecie się doczekać tej "niespodzianki" (musicie na nią jeszcze poczekać XD) 
Okej... może... już wiem!!
Dokładnie półtora roku temu powstał pewien blog. (Wcale nie widać tego po tytule XD). Tak, to ten blog, na którym właśnie czytacie tego posta, prowadzony przez... okropnie nieogarniętą osóbkę... no... czyli przeze mnie - love dream :D
Nie będę teraz pisała o wydarzeniach, które miały miejsce ostatnio, bo o tym będzie w drugie urodziny tego bloga :D
Myślę jednak, że jest to dobry moment na podziękowania. Dziękuję Wam nie tylko ja, ale i bohaterowie tego bloga, bo Wasze motywujące komentarze niezwykle pomagają mi w dalszym tworzeniu ich historii. Dziękuję Wam za to, że mnie wspieracie i (czasem nieświadomie) podnosicie mnie na duchu. Dziękuję Wam za to, że (tu również czasem nieświadomie) pomagacie mi w budowaniu mojej pewności siebie i pokonywaniu nieśmiałości. Dziękuję Wam za to, że jesteście. Po prostu dziękuję! Jesteście najwspanialszymi czytelnikami na świecie!! ♥♥♥
Przy okazji zapytam Was tak z czystej ciekawości... jak odkryliście tego bloga? I ile było wówczas opublikowanych rozdziałów? Oczywiście nie ma to dla mnie znaczenia, bo najważniejsze jest to, że teraz jesteście ze mną i czytacie tego bloga... (i mam nadzieję, że zostaniecie ze mną na tym blogu aż do epilogu, który planuję opublikować, kiedy będę na pierwszym roku studiów :D) sle jestem tego po prostu ciekawa :)
Dobrze... a teraz... co to za niespodzianka? Okej... ja... stworzyłam nowy szablon. Nowy szablon na tego bloga (szablony, o które byłam proszona również niedługo zostaną skończone :D). Zanim jednak zmienię ten szablon... chciałabym prosić Was o opinię na jego temat. TU jest do niego link. Mam nadzieję, że napiszecie mi w komentarzach co o nim sądzicie. Zmienię go 01.09.2016 :D
Ach... co do szablonu... szczerze? Jestem dumna z tego efektu. Myślę, że naprawdę całkiem dobrze mi wyszedł :) ( Teraz zwracam się do osób, którym robiłam szablony... jeśli chciałybyście, żebym trochę poprawiła te szablony to śmiało do mnie piszcie :D Ja naprawdę zrozumiem, bo dopiero uczę się robienia szablonów i czasem zdarzają mi się jakieś błędy :D)
Jest jeszcze kilka spraw...
Zastanawiam się nad założeniem kolejnego bloga... jednak... tym razem zupełnie innego niż te. Ten blog łączyłby wiele tematów i wszystkie moje pasje... moglibyśmy również porozmawiać na jakieś tematy. Co o tym myślicie? Bylibyście zainteresowani czytaniem o snach, rysowaniu, marzeniach, pisaniu, muzyce, walce z własnymi słabościami (itd.) i rozmawianiem ze mną na różne tematy? :)
Kolejna sprawa to częstotliwość dodawania rozdziałów, miniaturek i postów. Jak wiadomo wkrótce zacznie się rok szkolny (DLACZEGO?!) i każdy z nas będzie miał mniej czasu wolnego do dyspozycji. Postaram się publikować po dwa posty (na tym blogu, na tym blogu z miniaturkami i na tym nowym jeśli pomysł na niego się Wam spodobał) miesięcznie. Jednak nie chcę nic obiecywać, bo jak wiadomo – szkoła rządzi się własnymi prawami, a ja naprawdę muszę zacząć poświęcać nauce więcej czasu, jeśli chcę spełnić swoje marzenia. Chociaż... myślę, że dwa rozdziały miesięcznie to nie jest dużo i na pewno dam radę tyle wstawiać... czasem może uda się wstawić trochę więcej :D Podobnie będzie z komentowaniem przeze mnie innych blogów, które czytam i uwielbiam. Wiem, że i tak ostatnio zawiodłam i zostawiałam krótsze i spóźnione komentarze... przepraszam za to... mam nadzieję, że mi wybaczycie... po prostu nie dawałam rady. W roku szkolnym komentarze będę zostawiała głównie w weekendy :) Jednak... będą dłuższe i będą na pewno :)
Myślę, że na razie to tyle.
ACH! 31.08.2016 roku będzie kolejny rozdział :)
No dobra... teraz już naprawdę kończę. Raz jeszcze dziękuję Wam za wszystko i...
NIECH LOS ZAWSZE NAM SPRZYJA!!!

Pozdrawiam
(ta nieogarnięta, zakochana w Finnicku, Fredzie, George'u, Samie, Jamesie, Oliverze i innych bohaterach książkowych i aktorach, autorka tego bloga) love dream

wtorek, 23 sierpnia 2016

Rozdział 117 – "Mags..."

ANNIE


Otwieram oczy. Mam wrażenie, że moja głowa za chwilę wybuchnie i rozsypie się na drobne kawałeczki. Przez zasłonki do mojego pokoju przedzierają się promienie słoneczne, które rażą moje oczy, co tylko potęguje nieprzyjemne przeczucie dotyczące eksplozji mojej głowy. Z przyzwyczajenia próbuję zasłonić się przed nachalnymi promieniami swoimi dłońmi. Kiedy unoszę je do twarzy z przerażeniem odkrywam, że obydwie ręce mam obwinięte przesiąkniętym już krwią bandażem. Powoli wszystko zaczynam sobie przypominać. Przypominam sobie jak mój mózg zaczął wytwarzać okropne obrazy, które mogłam obserwować w lustrze. Przypominam sobie jak uderzyłam w jego srebrzystą powierzchnię, starając się zatrzymać tamte paskudne wizje. To wiele wyjaśnia. Najwyraźniej zbiłam lustro, raniąc przy tym dłonie. Świetnie. Po prostu świetnie. 
Z trudem wygrzebuję się spod kołdry i siadam na skraju łóżka. Mam na sobie koszulę nocną co oznacza, że mama musiała mnie przebrać zanim razem z tatą zanieśli mnie na tapczan. Spuszczam nogi na ziemię i wstaję. Mój żołądek właśnie w tej chwili przypomina mi o swoim istnieniu i domaga się jego natychmiastowego napełnienia. No tak... musiałam mieć atak przed obiadem. Oczywiście. Jakżeby inaczej. 
Staram się otworzyć drzwi, jednak z zabandażowanymi, bolącymi i chyba wciąż krwawiącymi dłońmi wydaje się to niemal niemożliwe. Ja jednak się nie poddaję i postanawiam obrać inną strategię, polegającą na otworzeniu drzwi za pomocą łokcia. Jednak pomysł ten okazje się nie być do końca trafiony, gdyż klamka zaczyna mi się w niego wżynać. Świetnie. Jestem uwięziona we własnym pokoju z żołądkiem, który coraz głośniej zaczyna domagać się jedzenia i głową, która za moment eksploduje,  a jakby tego było mało to jeszcze muszę zmienić bandaż. Biorę głęboki oddech. Na szczęście mam jeszcze jeden pomysł. Cofam się trochę i otwieram drzwi nogą. Kiedyś zawsze tak robiłam jak miałam brudne ręce. Udaje się. Oddycham z ulgą i wychodzę z pokoju, od razu zmierzając w stronę kuchni. Liczę na to, że znajdę tam mamę, albo tatę... albo, że chociaż są w domu. Sama aktualnie nie dam rady zrobić sobie czegoś do jedzenia. Gdyby nikogo nie było w domu zostałyby mi dwie opcje. Pierwsza: jeśli rodzice nie zamknęli drzwi na klucz to wyruszyć do cioci z prośbą o zapełnienie mojego biednego, pustego żołądka. Druga: siedzieć w domu i liczyć na to, że ktoś wróci tu jak najszybciej. Na szczęście z kuchni słychać czyjeś głosy. Nie jestem sama.

Wchodzę do pomieszczenia i zauważam, że ciocia postanowiła nas odwiedzić. Kiedy kobiety zauważają moją obecność ciocia od razu wstaje z miejsca i podchodzi do mnie.
— Annie! Słońce!!! Jak dobrze, że nic ci nie jest!!! Nie wiedzieliśmy co robić!! — krzyczy siostra mamy i obejmuje mnie. Jej uścisk jest tak silny, że niemal łamie mi żebra, co oczywiście tylko potęguje ból głowy. 
— Cześć, ciociu...  łamiesz mi żebra — wyduszam z siebie. Nacisk na moje żebra od razu zelżał. — Co miało mi być? Po prostu miałam atak... to nic poważnego. Miewałam je nie jeden raz — mówię. 
— Annie... byłaś nieprzytomna kilka dni... — oznajmiła. Jej słowa wprawiają mnie w osłupienie. Jednak ja staram się robić dobrą minę do złej gry. Kobieta przestaje mnie obejmować, a ja zajmuję miejsce przy stole.
 — Mam rozumieć, że przez kilka dni nic nie jadłam? W takim razie... co jest na śniadanie? — pytam i uśmiecham się.  
 —  A co byś chciała? — pyta moja mama. 
— Cokolwiek... byle szybko i dużo. Padam z głodu — oznajmiam. Mój brzuch chyba uznał, że nie brzmię zbyt wiarygodnie i postanowił się za mną wstawić, burcząc tak głośno, że najprawdopodobniej usłyszeli to sąsiedzi i pomyśleli, że zraz zawali się dom. Uśmiecham się lekko pod nosem.
— Właśnie słyszę — powiedziała mama i ruszyła w stronę lodówki. Ciocia w tym czasie usiadła naprzeciwko mnie. 
— Annie... musimy ci coś powiedzieć... — zaczyna siostra mojej mamy. Jednak nie kończy, gdyż kobieta, która wydała mnie na ten świat gromi ją wzrokiem. — Musimy jej powiedzieć! — oznajmia, patrząc na moją matkę. 
— Nie. Nie musimy — krótko ucina jej siostra.
 — Owszem, musimy.
— To jest moja córka i ja będę o tym decydować! — krzyknęła moja matka.
— Ale to ja zajmowałam się nią przez ostatnich kilka lat! — warknęła ciotka.
— Jestem już dorosła. Chyba mam prawo decydować czy chcę coś usłyszeć czy nie. Powiedzcie mi o co chodzi — oznajmiam. Moja mama właśnie w tej chwili stawia przede mną talerz z jajecznicą. Zaczynam jeść. 
— Annie... kiedy byłaś nieprzytomna... Finnick dzwonił do nas codziennie... i pewnego dnia powiedział nam, że... — zaczęła ciotka. Przełknęłam kolejny gryz jajecznicy i spojrzałam na nią ponaglająco. 
— Mags... Mags jest w szpitalu. — I właśnie w tej chwili wszystko co udało mi się zjeść do tej pory, ponownie ląduje na talerzu. Tym razem nie wygląda tak apetycznie jak poprzednio. 


_________________________________________________________________________________


Kolejny rozdział właśnie został wstawiony!! Mam nadzieję, że się Wam podoba... całkiem przyjemnie mi się go pisało i mam nadzieję, że Wam przyjemnie się go czytało :D
Pod poprzednim rozdziałem pisałam Wam o koncie na Wattpadzie... TU jest do niego link :D
Kolejnego postu (tym razem nie będzie to rozdział) możecie spodziewać się w niedzielę (28.08.2016r.)
Na razie to chyba tyle :) 

środa, 17 sierpnia 2016

Rozdział 116 – Tajemnice

FINNICK


Nienawidzę siebie. Nienawidzę siebie za to, że siedzę w najlepszej restauracji w Kapitolu razem z kobietą pochodzącą z tego paskudnego miasta, a Annie mogą śnić się teraz koszmary, a Mags pilnuje naszych trybutów, choć nie czuje się dziś najlepiej. Zrobiłem wszystko co w mojej mocy, żeby zapewnić moim bliskim bezpieczeństwo, ale mimo to spędzając czas z jakąś obrzydliwą Kapitolinką z dala od osób, na których mi zależy czuję się podle. Obok Annie są jej rodzice, prosiłem również Evelyn i Marlene, żeby się nią opiekowały. A jeśli chodzi o Mags... błagałem chyba wszystkich zwycięzców, żeby się do mnie odezwali, gdyby źle się poczuła. 
— Wciąż nie mogę uwierzyć, że spotkałeś się ze mną... że wybrałeś mnie z tłumu tych wszystkich kobiet.... oczywiście ja zawsze wiedziałam, że jestem wyjątkowa, ale kiedy się ze mną umówiłeś... poczułam się jeszcze bardziej wyjątkowa... sam rozumiesz — mówi kobieta, której własnością na kilka dni się stałem. Zastanawia mnie czy ona jest tak głupia, żeby wierzyć, że umówiłem się z nią z własnej woli... chociaż chyba jednak wolę nie wiedzieć. Uśmiecham się do niej ze zrozumieniem, a ona kontynuuje swój monolog.  — Zawsze wszyscy mi powtarzali, że jestem wyjątkowa. No wiesz... dziadkowie, rodzice, mąż... jednak teraz, kiedy ty się ze mną umówiłeś... rozumiesz... ich słowa się potwierdziły — oznajmia i robi pauzę... domyślam się, że chce usłyszeć to również ode mnie. 
— Bo jesteś wyjątkowa — mówię i uśmiecham się do niej uwodzicielsko.
— Och... mówisz to pewnie każdej — oznajmia Kapitolinka. Ma rację. Mówię to każdej... ale tylko jedna dziewczyna jest dla mnie wyjątkowa i wcale nie pochodzi ona z Kapitolu, pochodzi z Czwórki, ma cudowne rudobrązowe włosy i zielone oczy, jest miła, zabawna, kochana, naturalna i najwspanialsza na całym świecie, wygrała Siedemdziesiąte Głodowe Igrzyska, a ja zrobię wszystko, aby ją chronić. — Och... prawie zapomniałam!! Mam dla ciebie drobny upominek... jako pamiątka naszej pierwszej randki... — mówi i wyciąga spod stołu małą paczuszkę. — To zegarek. 
— Dziękuję — oznajmiam i uśmiecham się do niej. — Chociaż... nie przepadam za prezentami... coś innego cenię sobie o wiele bardziej.
— Och... a co takiego? — pyta. Nachylam się w jej kierunku i szepczę wprost do jej ucha.
— Tajemnice. — Zaraz po wyszeptaniu tego słowa, odsuwam się od niej. 
— Tajemnice? — pyta, zdziwiona.
— Tajemnice. Sekrety. Coś, czego nie powinien wiedzieć nikt spoza wąskiego grona osób... jeśli ktoś mi to mówi... wiem, że wiele dla tej osoby znaczę, bo mi ufa — oznajmiam, rozsiadając się na krześle. W rzeczywistości nie zależy mi na zaufaniu nikogo z nich. Po prostu wolę posiadać wiedzę, którą w przyszłości mógłbym wykorzystać niż bezsensowny upominek, przez który będę czuć do siebie wstręt i obrzydzenie. 
— I każdy mówi ci jakąś tajemnicę? — pyta. Przytakuję. — Och... a zdradzisz mi czyjąś tajemnicę?
 — Wybacz, ale nie mogę — odpowiadam. 
— A swoją?
— Nie mam żadnych tajemnic — oznajmiam. — Ale chętnie usłyszę coś o tobie... — mówię.
Nagle podchodzi do nas kelner. Myślę, że chce zebrać zamówienia, ale to co mi mówi, sprawia, że ziemia usuwa mi się spod nóg. Mags jest w szpitalu.


Minął kolejny dzień. Z Mags nie jest dobrze. Ciągle jest nieprzytomna. Z Annie nie jest dobrze. Jeszcze się nie wybudziła. Ze mną nie jest dobrze. Czuję się pusty. Z trybutami nie jest dobrze. Mają mnie za mentora. Nie radzą sobie. Jeden z nich jest ranny. Ciężko ranny. Nie mam zbyt wielkich nadziei na ich szczęśliwy powrót. 
Ruszam w stronę windy. Klikam przycisk i drzwi rozsuwają się, zapraszając mnie do środka. Unoszę palec i chcę kliknąć przycisk z numerem cztery. Jednak coś mnie powstrzymuje. Decyduję się kliknąć na przycisk z liczbą dwanaście. Winda rusza w górę. Po chwili zatrzymuje się, a ja wysiadam. 
— Haymitch? — pytam, ruszając w stronę salonu. 
— A któż to postanowił mnie odwiedzić? — wybełkotał mentor Dwunastki. — Co cię do mnie sprowadza? 
Nie odpowiedziałem. Podszedłem bliżej. Na mojej twarzy można był wyczytać powód mojej wizyty. Haymitch pokiwał głową ze zrozumieniem. 
— Chcesz się napić? — spytał. Przytaknąłem. 


_________________________________________________________________________________ 


Oto kolejny rozdział. Szczerze? Nie mam pojęcia co o nim myśleć (o braku pomysłu na tytuł już nawet nie wspomnę). Po prostu nie wiem. Początek napisałam już jakiś czas temu. Końcówkę dziś. Mam nadzieję, że nie jest aż źle i chociaż trochę się Wam spodobało i napiszecie mi co sądzicie w komentarzu. 
Mam do Was ogromną prośbę... napiszcie mi w komentarzu jaką miniaturkę (na blog z miniaturkami) chcielibyście przeczytać. Jednak... mam jeszcze jedną prośbę, aby był to pomysł na tak smutną i płaczliwą miniaturkę, że jak będę ją pisać to łzy będą mi płynąć strumieniami. 
Jest jeszcze jedna sprawa... założyłam nowe konto na Wattpadzie (miałam kiedyś, ale zapomniałam hasła... i loginu...) i postanowiłam, że również tam będę publikować moje miniaturki (z bloga z miniaturkami). Najważniejsze jednak są dla mnie te blogi i to tu najpierw będzie wszystko publikowane. Link Do tamtego opowiadania na Wattpadzie wkrótce się tu pojawi :) 
Do końca wakacji planuję opublikować jeszcze dwa rozdziały i jeden trochę inny, tajemniczy post z pewną niespodzianką :)  

niedziela, 7 sierpnia 2016

Rozdział 115 – Spotkanie z Lorą

ANNIE


Dystrykt Czwarty piękny jest o każdej porze roku, o każdej porze dnia i nocy. Dystrykt Czwarty piękny jest zawsze. Jednak w nocy najłatwiej jest dostrzec jego urok. Tylko wtedy nie krążą po nim ludzie i lepiej można się wszystkiemu przyjrzeć. Idę właśnie do miasteczka. Nawet nie wiem po co. Nie wiem kiedy wyszłam. Nie wiem czy powiedziałam rodzicom. Idę tam. Księżyc w całej swej okazałości oświetla moją drogę. 
Pamiętam, że jak byłam małą dziewczynką lubiłam razem z siostrą wymykać się z domu nocą. Zawsze włóczyłyśmy się po Czwórce bez celu i unikałyśmy strażników. Pamiętam jak raz jeden z nich nas złapał. Miałyśmy szczęście, bo trafiłyśmy na dobrego człowieka, który nie ukarał nas, a jedynie odprowadził do domu i wcześniej powiedział, że nie możemy wychodzić nocą z domu same, bo jest to niebezpieczne. Więcej już nie wyszłyśmy. Tydzień później moja siostra została wylosowana do Głodowych Igrzysk. 
Teraz znów wyszłam nocą. Nawet nie wiem czemu. Nie pamiętam momentu, w którym opuściłam dom. Wiem, że Plac Główny przyciąga mnie do siebie. Muszę tam iść.
Każdy kolejny krok sprawia, że w moim sercu zaczynają namnażać się wątpliwości. Czemu w ogóle tam idę? Czemu nie mogę zawrócić? Co ja tu w ogóle robię? Serce zaczyna bić mi coraz szybciej.
Już prawie jestem. Powoli zbliżam się do sceny, na której rok temu stałam jako trybutka, a w tym roku jako zwyciężczyni. Kiedy na nią patrzę widzę dwójkę dzieci. To dziewczynki. Podchodzę bliżej.
Jedna z nich ma rudobrązowe falowane włosy. Jest też niższa od drugiej dziewczynki o pięknych blond włosach, błyszczących w świetle księżyca. Podeszłam na tyle blisko, że mogę lepiej się im przyjrzeć. Wyższa dziewczynka jest śliczna. Jej błyszczące oczy w odcieniu liści osadzonych na drzewach właśnie omiotły spojrzeniem wszystko dookoła. Jednak wydały się mnie nie zauważyć.
— To ty będziesz Lolitą, a ja będę sobą — oznajmiła młodszej dziewczynce, której chyba się to nie spodobało. 
 — Ja się tak nie bawię!! Zawsze jestem Lolitą, a ty jesteś sobą!! Dlaczego chociaż raz nie mogę być tobą?? — spytała oburzona dziewczynka. 
— Już o tym rozmawiałyśmy... nie możesz być mną, bo ja jestem mną... — starsza dziewczynka zaczęła jej tłumaczyć, choć widać, że była lekko zniecierpliwiona. 
— No i co z tego? Pozwól mi chociaż raz być tobą!! — błagała młodsza z nich. — Dlaczego nie chcesz mi pozwolić?
 — Bo nie jesteś mną, tylko moją młodszą siostrą... — mówiła już wyraźnie zniecierpliwiona. 
— Dobra. Będę Lolitą...  — odparła młodsza dziewczynka. Starsza ucieszyła się i zeszła ze sceny. — Ale wolałabym być tobą — dodała pod nosem młodsza z nich. Starsza albo udała, że nie słyszy, albo naprawdę nie usłyszała. 
— Zaczynaj!! — krzyknęła starsza z sióstr. Na twarzy młodszej pojawił się grymas niezadowolenia, który zaraz przemienił się w wymuszony uśmiech. 
—  Witajcie moi drodzy na Sześćdziesiątych trzecich dożynkach, poprzedzających Sześćdziesiąte trzecie Głodowe Igrzyska!! Cóż mogę tylko życzyć wam pomyślnych Głodowych Igrzysk i niech los zawsze wam sprzyja! Panie mają pierwszeństwo!  — krzyknęła młodsza dziewczynka, naśladując ton Lolity i podeszła do miejsca, gdzie podczas dożynek stoi kula wypełniona nazwiskami dziewczynek. — Trybutką reprezentującą Dystrykt Czwarty w Sześćdziesiątych trzecich Głodowych Igrzyskach zostaje... Lora Cresta!!! — Kiedy słyszę te nazwisko robi mi się słabo, ale patrzę dalej. Dziewczynka po usłyszeniu swojego nazwiska rozpromienia się i rusza przed siebie,  aby za chwilę znaleźć się na scenie. Kiedy już stanie obok młodszej siostry wpatruje się z uśmiechem przed siebie. Po chwili jej młodsza siostra ją obejmuje. 
— Annie... co ty robisz? — pyta. 
— Naprawdę chcesz się zgłosić? Chcesz mnie zostawić? — pyta młodsza siostra, hamując łzy, które zaczynały napływać do jej oczu. 
— Annie... nie zostawię cię. Nie teraz. Zgłoszę się jak będę miała osiemnaście lat... wtedy na pewno wygram, będziemy bogate i szczęśliwe, a on wreszcie zwróci na mnie uwagę!! — rozmarzyła się starsza dziewczynka. 
— Jaki "on"? Kim jest "on"? — zaczęła dopytywać młodsza dziewczynka. 
— Och... nieważne. Kiedyś się dowiesz — szybko ucięła starsza z sióstr. — A teraz wracajmy do domu.

Dziewczynki natychmiast zniknęły. Ja stoję tak jeszcze chwilę. Wpatrując się w pustą już teraz scenę. Ja... nie tak to pamiętam. Co więcej... nie pamiętam, żeby coś takiego miało w ogóle miejsce...
Na chwilę zamykam swoje pełne łez oczy. Po chwili znów je otwieram. Teraz wszystko się zmienia. Znajduję się w domu, w którym spędziłam pierwsze dziesięć lat swojego życia. Dokładniej jestem przed pokojem Lory. Tak samo jak dziesięcioletnia dziewczynka, którą niegdyś byłam. Tylko, że ona przykłada swoje ucho do drzwi. Czuję wszystko to co czułam wtedy. Jestem zła, bo moja starsza siostra przyprowadziła do domu koleżankę i zamknęły drzwi od pokoju, żebym nie słuchała o czym mówią. Przecież zawsze byłyśmy tylko we dwie. Nie potrzebowałyśmy więcej przyjaciół... nikt nie chciał się z nami przyjaźnić! No dobra... nikt nie chciał przyjaźnić się ze mną... Lora była wręcz rozchwytywana. Każdy zawsze się do niej odzywał, zagadywał ją, chciał się z nią spotkać. Na mnie nie zwracali uwagi... oczywiście poza chwilami, kiedy stawałam się ofiarą i każdy się na mnie wyżywał. Jednak nie jest to ważne. Nie w tej chwili. Czuję również smutek. Przecież... to moja siostra i moja przyjaciółka. Jak ona może mieć przede mną tajemnice?! Jednak w środku mnie czai się jeszcze jedno uczucie – wstyd. Przecież... nie powinnam podsłuchiwać. Chociaż... podsłuchiwanie chyba nie jest tak złe jak to co zrobiła moja siostra, prawda??
Wszystko również słyszę.
— Ale... myślisz, że on mnie lubi? W końcu... ty znasz go najlepiej... — niepewnie zaczęła moja siostra. 
— Nie wiem. Nie mam pojęcia... szczerze? Jakoś mało mnie on obchodzi... jest... jest głupi i tyle. Kompletnie nie rozumiem czym wy się tak zachwycacie — oznajmiła jej koleżanka. 
— Przestań. Mówisz tak tylko dlatego, że wyrzucił ci odpadki z kosza na głowę. On jest niesamowity! Taki... taki uroczy! Inteligentny! Silny! I potwornie przystojny!!  — moja siostra zaczęła bronić tajemniczego chłopaka, który najwidoczniej wówczas się jej podobał. Zaczynam czuć zniecierpliwienie. Tak bardzo chcę poznać imię tego chłopaka...
— Wcale nie!! F... — I w tym momencie uderzam łokciem w drzwi, co przerywa rozmowę dziewczyn.  
Moja siostra momentalnie otwiera drzwi. Kiedy zauważa dziesięcioletnią mnie, skuloną pod drzwiami zaczyna krzyczeć. Czy... czy tak naprawdę było? Ona... ona kiedykolwiek podniosła na mnie głos? Znów zamykam oczy. Tym razem długo zwlekam z otworzeniem ich, ale ostatecznie robię to. Teraz znów stoję przed sceną. Jednak tym razem świeci słońce. Na placu, przed sceną zebrał się tłum ludzi. Oznacza to jedno. Dożynki. Tylko które?
— Lora Cresta!!! — oznajmia z uśmiechem Lolita. Już wiem, które to dożynki. 
Śliczna dziewczynka o falowanych blond włosach, opadających na jej ramiona, wyszła z tłumu. Widać było przerażenie malujące się na jej twarzy. Zaraz z tłumu rozległ się głośny krzyk.
— Nie!! Nie ona!! Weźcie mnie!! Ja jestem bezużyteczna! Ja jestem niepotrzebna!! Zostawcie ją, a weźcie mnie!! — krzyki młodszej z sióstr szybko zostały uciszone, lecz wciąż rozbrzmiewały w mojej głowie. 
Naprawdę tak powiedziałam? Powiedziałam, że jestem bezużyteczna? Czy... czy ja naprawdę tak się czułam? Zawsze podziwiałam moją siostrę i chciałam być taka jak ona. To jest prawda. Ale... nie pamiętam, żebym tak mówiła. Moje oczy wypełniają się łzami. Upadam na ziemię jak szmaciana lalka. Zanoszę się szlochem tak głośnym, że niemal czuję jak rozrywa mi głowę. Nie, to nie szloch. Ja... słyszę wszystkie słowa, które wypowiedziała do mnie moja siostra. Słyszę co mówiłam ja. Słyszę krzyki. Słyszę jej ostatni krzyk. Wszystko to rozbrzmiewa naraz w mojej głowie. Chaos. W mojej głowie panuje chaos. Czuję jak wszystkie te dźwięki napierają na moją czaszkę, łamiąc ją na drobne kawałeczki. Czuję jak się rozpadam. Czy ten krzyk w mojej głowie kiedyś ustanie?
Ktoś klęka obok mnie i delikatnie głaszcze mnie po głowie. Dźwięki w mojej głowie powoli cichną. W końcu znikają. Podnoszę się, a moim oczom ukazuje się dwudziestoletnia, młoda kobieta. Długie blond włosy opadają kaskadą na jej ramiona. Biała sukienka, w którą jest ubrana jest delikatnie rozwiewana przez wiatr. Wygląda pięknie. Jest taka jaką by była gdyby dane było dożyć jej tego wieku.
— Annie... — szepcze i pomaga mi ustać. 
— Lo... Lora... co... co tu robisz? Dlaczego widziałam to wszystko? Dlaczego? — pytam.
— Annie... masz teraz wszystko o czym marzyłam — wzdycha. 
— O czym ty mówisz? Co mam? — pytam.
— Wszystko. Nie wiesz o czym mówię, prawda? W moim pokoju, głęboko pod łóżkiem znajdziesz coś co pozwoli ci zrozumieć – mój pamiętnik. Możesz go przeczytać — oznajmia i przytula mnie.
Odwzajemniam uścisk, lecz po chwili Lora znika, a ja zostaję sama. Bez niej czuję się słaba. Zupełnie jakbym była drzewem tak delikatnym, że byle wiatr lub deszcz może je przewrócić, a ona, kiedy była przy mnie była moją podpórką. Nie pozwalała mi upaść. "Ja jestem bezużyteczna!" Jestem bezużyteczna bez moich bliskich. Jestem zbyt słaba by poradzić sobie bez osób, które mnie kochają i są kochane przeze mnie.
Upadam. Nie dam rady sama wstać. Ludzie zauważają mnie. Podchodzą. Wyciągają ręce w moją stronę. Myślę, że chcą mi pomóc. Lecz oni tego nie robią. Zamiast tego dotykają mnie. Ich dotyk pali moją skórę. Chcę krzyczeć, ale nie mogę. Nie mam już na to siły.
— Słodkich snów, Rybko. 
Jego głos mnie uspokaja. Wiem, że jestem bezpieczna, bo mam jego. To on jest moją podporą. On nie pozwoli mi upaść. Zaciskam mocno powieki. Wiem, że kiedy znów otworzę oczy będę w domu.


_________________________________________________________________________________


Ach... i kolejny rozdział wstawiony!!! Oczywiście na samym początku zadam Wam standardowe pytanie... jak się podoba? Bardzo zależy mi na waszej opinii :) Mi... szczerze? Całkiem dobrze się to pisało... chociaż na początku plan na rozdział 115 był inny... jednak strasznie ciężko mi się wtedy pisało, więc postanowiłam napisać coś takiego :) 
Ogólnie rozdział jest tak trochę o niczym, ale... czasem dobrze coś takiego napisać :) Od razu przepraszam jeszcze za błędy... niestety nie mam czasu ich teraz poprawić :) 
Jak czujecie się z tym, że mamy już sierpień? Ja strasznie... jest mi tak dziwnie... ale myślę, że to u mnie norma... zawsze jak sobie uświadamiam, że czas płynie potwornie szybko to czuję taki uścisk w sercu... jednak nie czas na takie przemyślenia. 
No dobra... nie przedłużam już. Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał :) Na następny (mam nadzieję) nie będziecie musieli tak długo czekać :) 
Powered By Blogger