Annie nie sądziła, że zna tak wiele przekleństw, dopóki nie zaczęła w myślach wyklinać swoich młodszych braci. Will i Bill zrobili poważny błąd, wołając mamę, bo Annie i Dennis nie zamierzali puścić im tego płazem. Rodzeństwo siedziało właśnie w salonie ze spuszczonymi głowami, a ich mama urządzała im wykład o zaufaniu i braku zgody na trzymanie zwierząt w ich domu, który zwieńczyła słowami "Jak ojciec wróci, to razem podejmiemy decyzję w sprawie waszej kary". Ku uciesze córki, kobieta nie wspomniała nic o psie i o tym, że nie może zostać, racja – mówiła o tym, że nie zgadzała się na zwierzęta w domu, ale ostatecznie nie powiedziała, że Brytan musi odejść. Annie napawało to optymizmem, jednak jej starszy brat nie był dobrej myśli.
— No po prostu świetnie... już pomogłem kumplowi... kiedyś zabiję tych gówniarzy... — mruczał pod nosem, kiedy tylko ich matka wyszła do kuchni.
— Nie bądź aż takim pesymistą... może zgodzą się, żebyśmy zatrzymali Brutusa do powrotu Finnicka? — wyszeptała dziewczyna, poklepując brata po ramieniu.
— A jeśli nie? A nawet, jak się zgodzą zatrzymać go do jego powrotu... to, co się stanie, jeśli Finnick nie wróci żywy? — odwarknął w odpowiedzi, Annie natychmiast odsunęła dłoń i spojrzała na niego z wyrzutem w zachodzących łzami oczach.
— Jak możesz tak myśleć? To twój przyjaciel! Chyba nigdy nie wierzyłeś w to, że może to wygrać! — wykrzyczała, zapominając o tym, że w pokoju obok ich matka przygotowywała obiad.
— Oczywiście, że w niego wierzę! I naprawdę chcę, żeby to wygrał! W końcu w odróżnieniu od ciebie ja go znam i się z nim przyjaźnię! Ale spójrz na jego sytuację z logicznego punktu widzenia! On ma czternaście lat, na trójząb Posejdona! Widziałaś jego przeciwników? Widziałaś! Więc przestań być taką niepoprawną optymistką i zejdź na ziemię! Finnick nie ma wielkich szans! — wykrzyknął, jego słowa były pełne goryczy.
— Jesteś idiotą — wykrzyczała w złości, po czym pobiegła w stronę swojego pokoju, gdzie przeniósł się Brytan.
Czternastolatek nie do końca dobrze się czuł, gdy zupełnie nagi leżał w wannie, a grupka nieznanych mu, bardzo dziwnie wyglądających Kapitolińczyków czyściła go i poddawała wielu zabiegom pielęgnacyjnym, o których chłopak nigdy wcześniej nawet nie słyszał.
— Nie bądź taki nieśmiały, chłopcze. Możesz się do nas odzywać, nie gryziemy, chociaż może niektórzy z nas wyglądają, jakby mieli na to ochotę — powiedziała kobieta, którą nazywano Sylvie, po czym odsłoniła w uśmiechu rządek zębów o kolorze niebieskim, zupełnie jak jej oczy i włosy. Finnick zaśmiał się, choć jej żart wcale nie był taki śmieszny, jednak zrobienie tego wydawało mu się być w dobrym tonie.
— Nie chciałem wam przeszkadzać swoim gadulstwem — oznajmił.
— Nonsens, chłopcze! — krzyknął łysy mężczyzna z wytatuowanym smokiem na środku głowy, zwany Filtem, choć możliwe, że po prostu to powiedział, przez ich akcent bardzo trudno rozróżnić ton głosu — Gadulstwo nam nie przeszkadza! Wręcz przeciwnie! Nam pomaga! Może ty po prostu nie chcesz z nami rozmawiać! Hę?
— Jak może mi to pan sugerować? — spytał Finnick z wyraźnym wyrzutem w głosie, jednocześnie zachowując raczej żartobliwy ton całej konwersacji, choć ewidentnie nie wszyscy to wyczuli.
— Dokładnie, Filt! Wstydź się! To było bardzo nieuprzejme z twojej strony! Ten młodzieniec jest tu po raz pierwszy, pewnie jest odrobinę speszony! — nakrzyczała na niego kobieta o dziwnych, napompowanych niczym pontony ustach, pomalowanych na czarno tak jak białka i tęczówki jej oczu. Miała oczywiście rację, Finnick czuł się speszony, chociaż powiedzenie, że był odrobinę speszony to tak, jak powiedzieć, że Mroczne Dni były jedynie drobnym nieporozumieniem.
— Ja? Nieuprzejmy? Nawet nie wiesz, jak mnie tym zraniłaś, Lysso! — odparł obrażony Filt, po czym założył ręce na piersi i spojrzał na kobietę z ukosa. Finnick za to zwrócił uwagę na imię kobiety. Takie samo nosiła jego matka.
— Lyssa? Moja matka ma tak na imię — oznajmił, przerywając tym samym kłótnię, zanim ta zdążyła się na dobre rozpocząć, co na pewno miałoby miejsce, ponieważ kobiecie ewidentnie nie spodobało się nieprzyjazne spojrzenie kolegi z pracy.
— Ooo... w takim razie ma ona niezwykle piękne imię — powiedziała dumna kobieta, ignorując pogardliwe prychnięcie Filta. — Pewnie bardzo za nią tęsknisz, co?
— Nie koniecznie... — odpowiedział.
Annie nie zauważyła powrotu swojego ojca do domu, była zbyt zajęta płaczem i przytulaniem się do Brytana, który wykończony po trudnych i nieudanych próbach uspokojenia i pocieszenia dziewczynki, poddał się i zasnął. Dlatego, kiedy jej matka poprosiła ją o przyjście do salonu, trzynastolatka nie wiedziała, o co może chodzić. Właściwie, nawet nie chciała wiedzieć.
Gdy tylko weszła do salonu, zobaczyła siedzącego na fotelu starszego brata, dwa siedzące na kanapie pięcioletnie i zadziwiająco spokojne w tej chwili potwory, a także stojących przed telewizorem rodziców. Pierwsza myśl, jaka przyszła Annie na myśl, to to, że coś złego się stało. Dopiero potem uświadomiła sobie, że w tym dziwnym spotkaniu rodzinnym musi chodzić o małego szczeniaczka, należącego do chłopaka, który wkradał się w jej serce.
— Annie... usiądź, chcemy z wami poważnie porozmawiać... — powiedziała młoda kobieta, po czym spojrzała na wyższego od niej o głowę męża. Ich córka potulnie pokiwała głową i zajęła miejsce obok młodszych braci.
— Wasza mama powiedziała mi o tym, że potajemnie przygarnęliście psa — wyznał ojciec, po czym spojrzał na dwoje najstarszych dzieci z wyrzutem w swoich zielonych oczach, które odziedziczyła po nim jego jedyna córka.
— To nie tak... Annie nic o tym nie wiedziała... to wszystko moja wina, ona chciała wam o tym powiedzieć — wyszeptał drżącym głosem Dennis, co mocno zdziwiło jego siostrę.
— Teraz nie ma to żadnego znaczenia... chcemy wiedzieć, dlaczego to zrobiliście... — oznajmiła pani Cresta, siląc się na swój naturalny i miły ton.
— To pies najlepszego przyjaciela Dennisa... — zaczęła Annie.
— Finnicka Odaira — dokończył jej brat. Ich rodzice wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Pamiętali nazwisko chłopca, który w tym roku został wylosowany do Głodowych Igrzysk. Nazwisko każdego trybuta jest pamiętane do momentu, gdy powróci z Igrzysk. Jeśli wróci w chwale, zapamiętany zostanie na zawsze. Jednak, jeśli da się zabić, pamięta o nim jedynie rodzina i bliscy.
— To on w tym roku reprezentuje Czwórkę na Głodowych Igrzyskach, prawda? — spytała kobieta, siadając na podłokietniku fotela, zajmowanego przez jej pierworodnego, po czym objęła chłopca. W odpowiedzi na zadane pytanie czternastolatek jedynie pokiwał głową.
— Skoro się przyjaźniliście, to czemu nigdy nie zaprosiłeś go do domu? — spytał ojciec. Na twarz najstarszego z rodzeństwa Cresta, wpłynął rumieniec wstydu. Annie rozumiała, że Dennis wstydził się zapraszać Finicka, ale nie chciał ranić rodziców, dlatego też, zanim on zdążył się odezwać, jego siostra zabrała głos.
— To przeze mnie. — Gdy tylko to powiedziała, twarze wszystkich zgromadzonych w pokoju, zwróciły się w jej stronę. — Dennis wie, że... że Finnick mi się podoba i nie chciał, żebym się stresowała, prawda? — Czternastolatek patrzył na siostrę, nie rozumiejąc, o co jej chodzi, dopiero kiedy dziewczynka posłała mu spojrzenie mówiące "Nie wnikaj, po prostu potwierdź moje słowa", zrozumiał jej intencje i przytaknął.
— Dobrze, Annie... porozmawiamy o tym później? — spytała jej mama, trochę urażona, że jedyna córka nie mówiła jej nic o swojej pierwszej miłości. — Teraz ustalmy co z psem...
— Tak... ja i wasza mama trochę o tym rozmawialiśmy i doszliśmy do wniosku, że skoro jest to dla was tak ważne to, jeśli obiecacie, że zajmiecie się tym psem najlepiej, jak umiecie, to może z nami zostać. — Dennis spojrzał na ojca, jakby ten właśnie wyznał, że tak naprawdę jest rybą, za to Annie od razu wstała z kanapy i pobiegła uściskać mężczyznę.
— Musicie też nam obiecać, że będziecie z nami o wszystkim rozmawiać... jesteśmy waszymi rodzicami, my też kiedyś byliśmy młodzi i naprawdę was zrozumiemy, a przynajmniej spróbujemy — dodała ich rodzicielka.
Finnick stał przy rydwanie i próbował nie myśleć o tym, w co ubrała go jego stylistka. Zgodnie z tradycją, ubrany był w strój rybaka, na który składały się krótkie spodenki o kroju ogrodniczek i właściwie tylko tyle. Amilia Field, stylistka trybuta stwierdziła, że chłopak, jak na czternastolatka ma dość męską figurę i bardzo ładnie wyrzeźbione mięśnie, toteż koszulka, która jedynie by je zakryła, jest zbędna. Chłopak był nieco odmiennego zdania i twierdził, że wygląda nie do końca korzystnie, jednak postanowił się nie kłócić. W końcu ludzie w Kapitolu nieco inaczej postrzegają "piękno".
— Jak się czujesz? — Usłyszał za sobą głos mentorki.
— Dobrze... żyję... jeszcze — odparł. Cóż... w jego głowie zabrzmiało to, jak żart, dopiero gdy wypowiedział te słowa, zrozumiał, że nie były one na miejscu. Choć ku jego zdziwieniu Mags zaśmiała się.
— Dobrze, że masz poczucie humoru. Specyficzne, ale masz... bez tego na arenie bywa ciężko, jednak staraj się nie rzucać zbyt kąśliwych uwag, które mogą kogoś zranić. To taka rada na przyszłość, bo w twojej sytuacji lepiej nie robić sobie więcej wrogów — oznajmiła kobieta.
— Dobrze, przepraszam, wiem, że to było nie na miejscu... — zaczął się tłumaczyć. Kobieta o dziwo znów się zaśmiała.
— Nie musisz mnie przepraszać, nie uraziłeś mnie tym. Po prostu jest to rada od mentorki, a tych lepiej słuchać.
_________________________________________________________________________________
Hej, hej, hej, na samym początku... przepraszam! Ten rozdział pisało mi się koszmarnie trudno! Dlatego tak długo zwlekałam ze wstawianiem go... poza tym... myślałam, że po maturze będę miała więcej czasu i chęci do pisania, jednak byłam w błędzie... ostatnio nie mam czasu w ogóle i jak się okazuje... jak na razie trudno mi się pisze. Postaram się jednak to zmienić i Was tak nie zaniedbywać.
Liczę na to, że rozdział, choć najlepszy i najdłuższy nie jest, mimo wszystko choć trochę Wam się spodobał :) Oczywiście zachęcam również do wyrażania swojej opinii w komentarzu, bo wiecie... nie ma nic bardziej motywującego niż taki szczery komentarz :)