FINNICK
Jestem wyczerpany. Moi tegoroczni trybuci byli egoistycznymi, zadufanymi w sobie młodymi ludźmi. Mimo wszystko moim obowiązkiem, moją powinnością było utrzymanie ich przy życiu, a ja temu nie podołałem. Przegrałem tę bitwę. Poległem. Finnick Odair nigdy nie przegrywa? Więc co to jest? Czy to nie jest przegrana? Czy to nie jest MOJA przegrana? Byłem ich mentorem. Mimo wszystko.
Czuję się tak, jakbym to ja przykładał noże do ich gardeł. Wiem, że tym razem oni także dołączą do szerokiego grona mych sennych prześladowców, osób, przez które odpoczynku nie zaznaję nawet we śnie.
Czas nałożyć maskę. Ta sekunda wystarczyła, abym poczuł się nagi. Zupełnie jakby każdy mógł mnie przejrzeć w trakcie jej trwania.
— Ktoś tu chyba nas zostawi i wróci do domu, czyż nie? — Z głosu Enobari niezwykle łatwo wyczytać emocje. Tak jak teraz, gdy nabija się ze mnie, a raczej moich poległych trybutów. — Myślałam, że Czwórkę stać na kogoś lepszego. Zwłaszcza że byli to ochotnicy...
— Och tak, masz rację, ta dwójka była wyjątkowo słaba jak na ochotników. Cieszę się, że ten koszmar wreszcie się skończył i nie muszę więcej oglądać ich wysiłków. Na początku było to dość zabawne... jednak po chwili stało się zwyczajnie nudne. Zgaduję, że u ciebie podobnie...
— I tu się mylisz mój drogi, moja Dwójka różni się od twojej Czwóreczki tym, że ZAWSZE wystawia dobrych zawodników w Głodowych Igrzyskach. Popatrz na ten rok... albo na poprzedni, albo jeszcze poprzedni... Dwójka triumfuje znacznie częściej niż Czwórka...
— Nie chcę cię martwić, ale w zeszłym roku wygrała MOJA trybutka z CZWÓRKI. — Mój głos przeciął powietrze jak brzytwa.
— Och tak... masz rację... powiedz mi... kogo przekupiłeś, aby tamta tama runęła? Jakąś organizatorkę? A może żonę organizatora? — wyszeptała, pogardliwie.
— O to już się nie martw, kochana... — odpowiedziałem i po chwili ruszyłem w stronę wyjścia. — Och... jeszcze jedno... daję twoim trybutom jakieś dwa dni, góra tydzień. W tym roku wygra Siódemka. Teraz... czas na mnie. Żegnam wszystkich, do przyszłego roku.
ANNIE
Przegrali. Evelyn przybiegła do mnie zaraz po śmierci trybutki. Była załamana. Jeszcze nigdy nie widziałam jej w takim stanie.
— Ty nic nie rozumiesz... ja go naprawdę kocham! A ona była jego siostrą... byli ze sobą bardzo zżyci! Co jak on zrobi jakieś głupstwo? Finnick miał ją uratować! Jeśli on się zabije, to będzie wina Finnicka! Rozumiesz?! — krzyczała przez łzy. Jeszcze nigdy nie miałam aż tak wielkiej ochoty, by ją najzwyczajniej we wszechświecie uderzyć i wykrzyczeć jej w twarz, żeby się ogarnęła. Jednak po chwili uświadomiłam sobie, że z całą pewnością ja muszę wyglądać o wiele gorzej, gdy zaczynam histeryzować, a Evelyn nigdy mnie tak nie traktuje, choć najprawdopodobniej również bardzo tego wówczas chce. Warto też dodać, że mi histeryzowanie zdarza się znacznie częściej.
— Przestań! To nie jest jego wina! Dobrze o tym wiesz... mentor nie może pomóc swoim trybutom, gdy ci są już na arenie... jedyne co może to wysyłać podarki od sponsorów. Nic więcej... a jeśli nie chcesz, żeby twój chłopak coś sobie zrobił to najlepiej bądź przy nim, a nie siedzisz tu i się użalasz! KOCHASZ GO? TO ZRÓB COŚ! TO NIE Z TAKĄ EVELYN SIĘ PRZYJAŹNIĘ! MOJA EVELYN NIGDY NIE POZWOLIŁABY SOBIE NA SŁABOŚĆ! — wykrzyczałam. Przyjaciółka spojrzała na mnie zaskoczona. — Chodź... pójdę z tobą... powinnaś być teraz przy nim... on cię potrzebuje — dodałam po chwili milczenia. Czarnowłosa przytuliła mnie.
— Dziękuję, Annie — wyszeptała i podniosła się, czekając na mnie. Po chwili poszłam w jej ślady i razem ruszyłyśmy do domu jej ukochanego.
W tej chwili wolałam nie mówić, że cieszę się z takiego obrotu spraw. Przynajmniej Finnick szybciej do mnie wróci.
— Nie chcę cię martwić, ale w zeszłym roku wygrała MOJA trybutka z CZWÓRKI. — Mój głos przeciął powietrze jak brzytwa.
— Och tak... masz rację... powiedz mi... kogo przekupiłeś, aby tamta tama runęła? Jakąś organizatorkę? A może żonę organizatora? — wyszeptała, pogardliwie.
— O to już się nie martw, kochana... — odpowiedziałem i po chwili ruszyłem w stronę wyjścia. — Och... jeszcze jedno... daję twoim trybutom jakieś dwa dni, góra tydzień. W tym roku wygra Siódemka. Teraz... czas na mnie. Żegnam wszystkich, do przyszłego roku.
ANNIE
Przegrali. Evelyn przybiegła do mnie zaraz po śmierci trybutki. Była załamana. Jeszcze nigdy nie widziałam jej w takim stanie.
— Ty nic nie rozumiesz... ja go naprawdę kocham! A ona była jego siostrą... byli ze sobą bardzo zżyci! Co jak on zrobi jakieś głupstwo? Finnick miał ją uratować! Jeśli on się zabije, to będzie wina Finnicka! Rozumiesz?! — krzyczała przez łzy. Jeszcze nigdy nie miałam aż tak wielkiej ochoty, by ją najzwyczajniej we wszechświecie uderzyć i wykrzyczeć jej w twarz, żeby się ogarnęła. Jednak po chwili uświadomiłam sobie, że z całą pewnością ja muszę wyglądać o wiele gorzej, gdy zaczynam histeryzować, a Evelyn nigdy mnie tak nie traktuje, choć najprawdopodobniej również bardzo tego wówczas chce. Warto też dodać, że mi histeryzowanie zdarza się znacznie częściej.
— Przestań! To nie jest jego wina! Dobrze o tym wiesz... mentor nie może pomóc swoim trybutom, gdy ci są już na arenie... jedyne co może to wysyłać podarki od sponsorów. Nic więcej... a jeśli nie chcesz, żeby twój chłopak coś sobie zrobił to najlepiej bądź przy nim, a nie siedzisz tu i się użalasz! KOCHASZ GO? TO ZRÓB COŚ! TO NIE Z TAKĄ EVELYN SIĘ PRZYJAŹNIĘ! MOJA EVELYN NIGDY NIE POZWOLIŁABY SOBIE NA SŁABOŚĆ! — wykrzyczałam. Przyjaciółka spojrzała na mnie zaskoczona. — Chodź... pójdę z tobą... powinnaś być teraz przy nim... on cię potrzebuje — dodałam po chwili milczenia. Czarnowłosa przytuliła mnie.
— Dziękuję, Annie — wyszeptała i podniosła się, czekając na mnie. Po chwili poszłam w jej ślady i razem ruszyłyśmy do domu jej ukochanego.
W tej chwili wolałam nie mówić, że cieszę się z takiego obrotu spraw. Przynajmniej Finnick szybciej do mnie wróci.
_________________________________________________________________________________
Witam Was, moi ukochani czytelnicy w roku 2017!!!
Tak, wiem... piszę baaaaaaaaaaardzo rzadko, krótko i ostatnio coraz gorzej... niestety brak czasu mocno daje mi się we znaki i takie są efekty... mimo to NIE ZOSTAWIAM ŻADNEGO Z MOICH BLOGÓW, ani tego, ani tego z miniaturkami, ani tego o wszystkim i o niczym. Piszę dalej, choć o wiele rzadziej, ale jednak piszę... mam nadzieję, że nie macie mi za złe tego, że tak rzadko coś się tu pokazuje...
No dobrze... proszę Was o szczerze opinie w komentarzach :D
Ach... jest jeszcze jedno... bardzo zależałoby mi na tym, aby... do końca lutego wybiło na tym blogu 50 000 wyświetleń... mam nadzieję, że mogę na Was liczyć z tymi wyświetleniami :D
No dobra... jeszcze raz zachęcam do zostawienia swoich opinii w komentarzach, które z całą pewnością bardzo zmotywują mnie do dalszego pisania :D