— Wstawaj, śpiochu — wyszeptała melodyjnie jej mama. Jednak dziewczyna nie miała jeszcze ochoty wstawać. — Ja nie żartuję, twoi młodsi bracia chcieli obudzić cię zamiast mnie... jeśli chcesz, to mogę ich zawołać...
Te słowa wystarczyły, żeby Annie wyskoczyła z łóżka jak oparzona. Zachowanie dziewczyny spowodowało głośny wybuch śmiechu jej mamy. Reakcja trzynastolatki może wydawać się nieco zabawna i niepoważna, jednak prawda jest taka, że jest zdecydowanie słuszna. Jej młodsi bracia — pięcioletni bliźniacy, są prawdziwymi potworami. Oczywiście potrafią być dobrzy i poukładani, ale przez większość czasu po prostu im się nie chce. Dlatego za każdym razem, gdy ją budzili, to robili to w dość specyficzny sposób. Kilka razy wylali dziewczynce na głowę szklankę lodowatej wody, innym razem zaczęli skakać po jej łóżku, a kiedyś nawet złapali szczura i wrzucili jej pod kołdrę. Dlatego nastolatka woli unikać pobudek, przyszykowanych przez tych łobuzów. Chociaż musi przyznać, że dla niej są jeszcze łagodni, a jej starszy brat — Dennis ma znaczenie gorzej, bo kiedy na nią wylali szklankę wody, na nim wylądowało całe wiadro wody z lodem, kiedy skakali po jej łóżku, po jego łóżku również skakali, ale także rzucali w niego pomidorami, kiedy jej wrzucili szczura pod kołdrę, jemu wrzucili trzy szczury i kota. Życie z nimi jest oczywiście ciekawe, ale też bardzo trudne.
— To nie jest śmieszne, mamo! Gdyby oni mnie budzili, mogłabym zginąć! — oznajmiła Annie.
— Oj no bez przesady... to twoi młodsi bracia, którzy mają zaledwie pięć lat... — zaczęła kobieta.
— Mamo... oni wrzucili mi pod kołdrę szczura! — krzyknęła dziewczynka.
— Prawda... są trochę nieokrzesani...
— Trochę?
Poranną pogawędkę jedynych kobiet w rodzinie Cresta przerwał przeraźliwy krzyk, dobiegający z pokoju obok. Matka i córka spojrzały na siebie i szybko pobiegły do sypialni czternastoletniego Dennisa.
— WILL I BILL!!! NA TRÓJZĄB POSEJDONA! ZABIJĘ WAS! — ryknął chłopak na cały dom.
— MAMUSIU!!! ON NAM GROZI! — krzyknęli jednocześnie chłopcy i schowali się za kobietą.
— Dennis... uspokój się... — zaczęła ich matka.
— Mamo! Ale oni wrzucili mi do łóżka chyba całą ławicę ryb! — odparł czternastolatek. Na te słowa Annie zachichotała. — No bardzo śmieszne... teraz śmierdzę zdechłą rybą...
— To i tak lepiej niż zwykle... — odpowiedziała trzynastolatka.
— Annie! — upomniała ją matka. — W ogóle wszyscy... uspokójcie się i idźcie do kuchni na śniadanie. Ojciec za chwilę wróci ze sklepu i zjemy śniadanie W CISZY I SPOKOJU. A potem przyszykujecie się do dożynek — oznajmiła kobieta, kładąc wyraźny nacisk na słowa "cisza" i "spokój".
Śniadanie już przebiegało w spokojnej i przyjemnej atmosferze. Cała rodzina śmiała się i żartowała, nawet Dennis nie był naburmuszony i spokojnie rozmawiał ze wszystkim, choć pewne jest, że po cichu obmyślał plan zemsty na młodszych braciach. W końcu są rzeczy, których się nie robi, a na pewno jedną z nich jest wrzucenie pięciu starych ryb do łóżka śpiącej osoby. Zazwyczaj po brutalnych pobudkach Annie też zastanawiała się nad tym, w jaki sposób zemścić się na braciach. Dziś jednak nie musiała nic takiego planować, więc myślami wróciła do poprzedniej nocy, kiedy to zatańczyła z najprzystojniejszym chłopakiem, jaki kiedykolwiek chodził po Dystrykcie Czwartym. Dziewczyna nadal w to nie wierzyła. To było jak najpiękniejszy sen, który mógłby nigdy się nie kończyć.
— Finnick, wstawaj. Zrobiłam śniadanie — oznajmiła oschle młoda kobieta o zielonych oczach. Czternastolatek jedynie przekręcił się na drugi bok. — Więcej nie będę powtarzać. Wstawaj, jeśli chcesz coś zjeść. Jak nie pojawisz się w kuchni za dwie minuty, to będziesz głodny przez resztę dnia — oznajmiła i wyszła, trzaskając drzwiami tak głośno, że prawie zatrząsł się cały dom.
Chłopak westchnął ciężko, przeciągnął się na łóżku i po chwili wstał. Wiedział, że jego matka nie żartowała. Nigdy nie żartowała, a przynajmniej nie w jego obecności. Ta kobieta wręcz go nienawidziła, a on nie wiedział dlaczego. Zawsze robił wszystko, aby była z niego dumna, ale dla niej to zawsze za mało. Na szczęście chłopak miał jeszcze ojczyma, który zawsze pomagał mu we wszystkim i choć nie był z nim spokrewniony, to kochał go bardziej niż rodzona matka. Była też jego młodsza, siedmioletnia przyrodnia siostra, która wręcz go uwielbiała.
Finnick zszedł na parter i udał się do kuchni, gdzie zastał całą swoją rodzinę. Wszyscy się z czegoś śmiali. Nawet jego matka, która zaraz po zobaczeniu swojego pierworodnego, przybrała naburmuszony wyraz twarzy. Zabolało go to, jednak nie dawał nic po sobie poznać. Przez czternaście lat swojego życia nauczył się wielu rzeczy, a jedną z nich było to, że nie można okazywać swoich uczuć.
— Cześć wszystkim — powiedział wesoło czternastolatek, podszedł do młodszej siostry i poczochrał jej włosy, a następnie usiadł na swoim miejscu.
— Cześć, jak się czujesz w dzień dożynek? Zestresowany? — spytał ojczym, po czym promiennie się uśmiechnął.
— No... nie da się zaprzeczyć... stresik trochę jest, ale raczej nie mam się czego bać... zresztą i tak zastanawiam się, czy nie zgłoszę się za te cztery lata... — zaczął. W tym czasie matce chłopaka wypadł z rąk talerz, który trzymała. Czternastolatek spojrzał w jej stronę. Zresztą nie tylko on. Ojczym i młodsza siostra Finnicka też to zrobili.
— Lysso? — spytał mężczyzna, wstał z krzesła i podszedł do swojej żony. — W porządku? Co się stało?
— Słabo mi. Pójdę się przewietrzyć — oznajmiła oschle i wyszła z kuchni, a mężczyzna poszedł za nią.
Finnick za to zabrał się za jedzenie. Wreszcie mógł zjeść śniadanie w całkiem miłej atmosferze, a jest to luksus, którego zazwyczaj nie doświadczał, bo Lyssa Odair skutecznie mu to uniemożliwia.
— Naprawdę się zgłosisz? — spytała siedmioletnia dziewczynka.
— Oczywiście, Ami, ale na razie nie zamierzam tego robić... dopiero podczas ostatnich dożynek — odpowiedział jej starszy brat, zagryzając kolejny kęs zielonego chleba. Ami odezwała się dopiero po chwili.
— Ale wygrasz? Dla mnie? — Czternastolatek spojrzał na nią z uśmiechem.
— Dla ciebie wszystko, skarbie.
Dożynki w Dystrykcie Czwartym przebiegały w radosnej atmosferze. Ludzie pochmurnieli dopiero po wylosowaniu tegorocznych ofiar, choć i to nie zawsze, bo działo się tak tylko wtedy, gdy nikt nie zgłosił się na ochotnika, a trybutami zostali ludzie zbyt młodzi na wygraną, chociaż ostatni raz miało to miejsce pięć lat temu.
Młodzi ludzie ustawiali się wokół sceny, radośnie dyskutując o poprzedniej nocy. Annie Cresta szukała w tłumie swoich przyjaciółek, a udało jej się to dopiero tuż przed rozpoczęciem uroczystości.
— Annie! Dziewczyno! Gdzie ty się wczoraj podziałaś? Szukałyśmy cię! — krzyknęła Iris.
— My? Chyba ja... ty byłaś zajęta tańczeniem z Dennisem... i nawet byś tego nie zauważyła, gdybym cię nie poinformowała... — odparła Ariadna, złośliwie uśmiechając się do Iris, której policzki przybrały barwę dorodnego pomidora. Annie popatrzyła na nie zdziwiona.
— Po pierwsze... fuj! Dennis? Nieważne... nie oceniam. A po drugie... poszłam do domu... nie miałam ochoty tam dłużej siedzieć, to chyba nic złego?
— Nic złego? Nic złego? To było bardzo złe! Teraz możesz jedynie żałować, bo... TAŃCZYŁYŚMY Z FINNICKIEM ODAIREM! Rozumiesz?! — wrzasnęły wspólnie jej przyjaciółki.
— Ja też... — zaczęła Annie, ale w tym momencie rozbrzmiała muzyka. Rozpoczęły się dożynki.
Pierwszą osobą jaką Finnick wypatrzył w tłumie był nikt inny tylko Dennis Cresta. Czternastolatek uśmiechnął się do siebie i ruszył w stronę kolegi. Właściwie to chłopcy byli dla siebie kimś w rodzaju przyjaciół. Zawsze siedzieli razem, spędzali ze sobą przerwy – zazwyczaj w otoczeniu podziwiających ich dziewcząt. Jednak ich przyjaźń raczej nie wychodziła poza mury szkoły, chyba że chłopcy spotkali się gdzieś przypadkowo. Finnick nigdy nie zapraszał nikogo do swojego domu. Co prawda nie miał się czego wstydzić. Zarówno jego ojczym, jak i matka pracowali w bardzo dobrych zawodach, dzięki czemu niczego nigdy im nie brakowało. No w przypadku Finnicka prawie niczego. I to właśnie o to "prawie" się rozchodziło. Chłopak nigdy nie poznał swojego prawdziwego ojca, a matka nienawidziła go za to, że w ogóle się urodził i często mu to okazywała. Czternastolatek nie chciał przyznawać przed światem, że jest niechcianym dzieckiem, którego matka żałuje, że go urodziła. Wolał, aby wszyscy myśleli, że jest chodzącym cudem, pewnym siebie i bardzo przystojnym jak na swój wiek chłopakiem z bardzo dobrej rodziny. Tak było po prostu łatwiej.
— Och! Kogo my tu mamy! Finnick Odair we własnej osobie! Chłopie! Dobrze, że jesteś... potrzebowałem w końcu zobaczyć kogoś kompletnie nieatrakcyjnego! — wykrzyczał Dennis, gdy tylko zobaczył zbliżającego się Finnicka.
— Doprawdy? W takim razie... czemu nie spojrzałeś w lustro? — odgryzł się chłopak.
Finnick chciał właśnie spytać Dennisa o bal, jednak w momencie, gdy otworzył usta, rozbrzmiał hymn Panem.
Na scenie znajdowały się cztery fotele. Pierwszy z nich zajmował burmistrz Czwórki, kolejne dwa tegoroczni mentorzy — Mags Flanagan i Gryfin Ferich. Ostatni fotel należał do kobiety, ubranej w jasnoniebieską sukienkę, której włosy idealnie zgrywały się z kolorem ubrania. Była to pochodząca z Kapitolu opiekunka trybutów z Dystryktu Czwartego. Nazywała się Fleri Puff.
Przedstawicielka z Kapitolu jednak nie siedziała na swoim miejscu. Zamiast tego stała przy mównicy i właśnie rozprostowywała karteczkę papieru, gdzie zapisane było imię i nazwisko tegorocznej trybutki.
— Lendria Perri! — wykrzyczała ze swoim piskliwym akcentem.
Rządek, gdzie stały dziewczyny w wieku dwunastu lat rozstąpił się. Wyszła z niego niewielka, drobna dziewczynka o jasnych włosach, związanych w kucyka. Pewnie udała się na scenę, gdzie została przedstawiona.
— Czy są jacyś ochotnicy? — spytała Fleri.
— Ja! — rozbrzmiał głos jakiejś dziewczyny, a rząd osiemnastolatek rozstąpił się, aby ją wypuścić. Była średniego wzrostu i przeciętnego wyglądu, ale było w niej coś, co intrygowało innych ludzi. Może to ta pewność siebie?
— Wspaniale! — krzyknęła kapitolinka, gdy dziewczyna zbliżyła się do sceny.
Dwunastolatka, która została wylosowana, wróciła do swoich rówieśników. W tym czasie osiemnastoletnia ochotniczka przedstawiła się, miała na imię Samanta Sercia. Jej rodzina była znana w Czwórce. Nie była to jednak zbyt dobra sława. Była to wielodzietna rodzina, należąca do tych najbiedniejszych. Jakiś czas temu głowa rodziny — pan Sercia, popełnił samobójstwo, a jego żona rzuciła się w wir alkoholowy, aby zagłuszyć rozpacz. Ósemka ich dzieci musiała radzić sobie sama. Najprawdopodobniej dlatego najstarsza z nich zgłosiła się do Głodowych Igrzysk. Dzięki wygranej rozwiązałaby większość rodzinnych problemów.
Po chwili Fleri Puff ogłosiła, że czas na wylosowanie męskiego trybuta. Podeszła pewnym krokiem do kuli z losami, a gdy wyciągnęła tę jedną, wyjątkową karteczkę i wracała na mównicę, na placu słychać było jedynie stukot jej wysokich obcasów. Po powrocie do mównicy rozłożyła los i wykrzyczała:
— Finnick Odair!
_________________________________________________________________________________
Witajcie moi kochani czytelnicy! To już ostatni post w roku 2017 (tak samo jak i ostatni dzień tego roku) i następny pojawi się dopiero pod koniec stycznia :D Liczę na to, że rozdział Wam się podobał, bo mi pisało się go całkiem przyjemnie :D
W ogóle to jak kończy Wam się ten rok? Macie jakieś postanowienia noworoczne? Bo ja na pewno planuję więcej się uczyć i zdecydowanie więcej pisać :D
Życzę Wam szczęśliwego Nowego Roku! ♥♥♥
I liczę na to, że miło spędziliście Święta ♥
— To nie jest śmieszne, mamo! Gdyby oni mnie budzili, mogłabym zginąć! — oznajmiła Annie.
— Oj no bez przesady... to twoi młodsi bracia, którzy mają zaledwie pięć lat... — zaczęła kobieta.
— Mamo... oni wrzucili mi pod kołdrę szczura! — krzyknęła dziewczynka.
— Prawda... są trochę nieokrzesani...
— Trochę?
Poranną pogawędkę jedynych kobiet w rodzinie Cresta przerwał przeraźliwy krzyk, dobiegający z pokoju obok. Matka i córka spojrzały na siebie i szybko pobiegły do sypialni czternastoletniego Dennisa.
— WILL I BILL!!! NA TRÓJZĄB POSEJDONA! ZABIJĘ WAS! — ryknął chłopak na cały dom.
— MAMUSIU!!! ON NAM GROZI! — krzyknęli jednocześnie chłopcy i schowali się za kobietą.
— Dennis... uspokój się... — zaczęła ich matka.
— Mamo! Ale oni wrzucili mi do łóżka chyba całą ławicę ryb! — odparł czternastolatek. Na te słowa Annie zachichotała. — No bardzo śmieszne... teraz śmierdzę zdechłą rybą...
— To i tak lepiej niż zwykle... — odpowiedziała trzynastolatka.
— Annie! — upomniała ją matka. — W ogóle wszyscy... uspokójcie się i idźcie do kuchni na śniadanie. Ojciec za chwilę wróci ze sklepu i zjemy śniadanie W CISZY I SPOKOJU. A potem przyszykujecie się do dożynek — oznajmiła kobieta, kładąc wyraźny nacisk na słowa "cisza" i "spokój".
Śniadanie już przebiegało w spokojnej i przyjemnej atmosferze. Cała rodzina śmiała się i żartowała, nawet Dennis nie był naburmuszony i spokojnie rozmawiał ze wszystkim, choć pewne jest, że po cichu obmyślał plan zemsty na młodszych braciach. W końcu są rzeczy, których się nie robi, a na pewno jedną z nich jest wrzucenie pięciu starych ryb do łóżka śpiącej osoby. Zazwyczaj po brutalnych pobudkach Annie też zastanawiała się nad tym, w jaki sposób zemścić się na braciach. Dziś jednak nie musiała nic takiego planować, więc myślami wróciła do poprzedniej nocy, kiedy to zatańczyła z najprzystojniejszym chłopakiem, jaki kiedykolwiek chodził po Dystrykcie Czwartym. Dziewczyna nadal w to nie wierzyła. To było jak najpiękniejszy sen, który mógłby nigdy się nie kończyć.
— Finnick, wstawaj. Zrobiłam śniadanie — oznajmiła oschle młoda kobieta o zielonych oczach. Czternastolatek jedynie przekręcił się na drugi bok. — Więcej nie będę powtarzać. Wstawaj, jeśli chcesz coś zjeść. Jak nie pojawisz się w kuchni za dwie minuty, to będziesz głodny przez resztę dnia — oznajmiła i wyszła, trzaskając drzwiami tak głośno, że prawie zatrząsł się cały dom.
Chłopak westchnął ciężko, przeciągnął się na łóżku i po chwili wstał. Wiedział, że jego matka nie żartowała. Nigdy nie żartowała, a przynajmniej nie w jego obecności. Ta kobieta wręcz go nienawidziła, a on nie wiedział dlaczego. Zawsze robił wszystko, aby była z niego dumna, ale dla niej to zawsze za mało. Na szczęście chłopak miał jeszcze ojczyma, który zawsze pomagał mu we wszystkim i choć nie był z nim spokrewniony, to kochał go bardziej niż rodzona matka. Była też jego młodsza, siedmioletnia przyrodnia siostra, która wręcz go uwielbiała.
Finnick zszedł na parter i udał się do kuchni, gdzie zastał całą swoją rodzinę. Wszyscy się z czegoś śmiali. Nawet jego matka, która zaraz po zobaczeniu swojego pierworodnego, przybrała naburmuszony wyraz twarzy. Zabolało go to, jednak nie dawał nic po sobie poznać. Przez czternaście lat swojego życia nauczył się wielu rzeczy, a jedną z nich było to, że nie można okazywać swoich uczuć.
— Cześć wszystkim — powiedział wesoło czternastolatek, podszedł do młodszej siostry i poczochrał jej włosy, a następnie usiadł na swoim miejscu.
— Cześć, jak się czujesz w dzień dożynek? Zestresowany? — spytał ojczym, po czym promiennie się uśmiechnął.
— No... nie da się zaprzeczyć... stresik trochę jest, ale raczej nie mam się czego bać... zresztą i tak zastanawiam się, czy nie zgłoszę się za te cztery lata... — zaczął. W tym czasie matce chłopaka wypadł z rąk talerz, który trzymała. Czternastolatek spojrzał w jej stronę. Zresztą nie tylko on. Ojczym i młodsza siostra Finnicka też to zrobili.
— Lysso? — spytał mężczyzna, wstał z krzesła i podszedł do swojej żony. — W porządku? Co się stało?
— Słabo mi. Pójdę się przewietrzyć — oznajmiła oschle i wyszła z kuchni, a mężczyzna poszedł za nią.
Finnick za to zabrał się za jedzenie. Wreszcie mógł zjeść śniadanie w całkiem miłej atmosferze, a jest to luksus, którego zazwyczaj nie doświadczał, bo Lyssa Odair skutecznie mu to uniemożliwia.
— Naprawdę się zgłosisz? — spytała siedmioletnia dziewczynka.
— Oczywiście, Ami, ale na razie nie zamierzam tego robić... dopiero podczas ostatnich dożynek — odpowiedział jej starszy brat, zagryzając kolejny kęs zielonego chleba. Ami odezwała się dopiero po chwili.
— Ale wygrasz? Dla mnie? — Czternastolatek spojrzał na nią z uśmiechem.
— Dla ciebie wszystko, skarbie.
Dożynki w Dystrykcie Czwartym przebiegały w radosnej atmosferze. Ludzie pochmurnieli dopiero po wylosowaniu tegorocznych ofiar, choć i to nie zawsze, bo działo się tak tylko wtedy, gdy nikt nie zgłosił się na ochotnika, a trybutami zostali ludzie zbyt młodzi na wygraną, chociaż ostatni raz miało to miejsce pięć lat temu.
Młodzi ludzie ustawiali się wokół sceny, radośnie dyskutując o poprzedniej nocy. Annie Cresta szukała w tłumie swoich przyjaciółek, a udało jej się to dopiero tuż przed rozpoczęciem uroczystości.
— Annie! Dziewczyno! Gdzie ty się wczoraj podziałaś? Szukałyśmy cię! — krzyknęła Iris.
— My? Chyba ja... ty byłaś zajęta tańczeniem z Dennisem... i nawet byś tego nie zauważyła, gdybym cię nie poinformowała... — odparła Ariadna, złośliwie uśmiechając się do Iris, której policzki przybrały barwę dorodnego pomidora. Annie popatrzyła na nie zdziwiona.
— Po pierwsze... fuj! Dennis? Nieważne... nie oceniam. A po drugie... poszłam do domu... nie miałam ochoty tam dłużej siedzieć, to chyba nic złego?
— Nic złego? Nic złego? To było bardzo złe! Teraz możesz jedynie żałować, bo... TAŃCZYŁYŚMY Z FINNICKIEM ODAIREM! Rozumiesz?! — wrzasnęły wspólnie jej przyjaciółki.
— Ja też... — zaczęła Annie, ale w tym momencie rozbrzmiała muzyka. Rozpoczęły się dożynki.
Pierwszą osobą jaką Finnick wypatrzył w tłumie był nikt inny tylko Dennis Cresta. Czternastolatek uśmiechnął się do siebie i ruszył w stronę kolegi. Właściwie to chłopcy byli dla siebie kimś w rodzaju przyjaciół. Zawsze siedzieli razem, spędzali ze sobą przerwy – zazwyczaj w otoczeniu podziwiających ich dziewcząt. Jednak ich przyjaźń raczej nie wychodziła poza mury szkoły, chyba że chłopcy spotkali się gdzieś przypadkowo. Finnick nigdy nie zapraszał nikogo do swojego domu. Co prawda nie miał się czego wstydzić. Zarówno jego ojczym, jak i matka pracowali w bardzo dobrych zawodach, dzięki czemu niczego nigdy im nie brakowało. No w przypadku Finnicka prawie niczego. I to właśnie o to "prawie" się rozchodziło. Chłopak nigdy nie poznał swojego prawdziwego ojca, a matka nienawidziła go za to, że w ogóle się urodził i często mu to okazywała. Czternastolatek nie chciał przyznawać przed światem, że jest niechcianym dzieckiem, którego matka żałuje, że go urodziła. Wolał, aby wszyscy myśleli, że jest chodzącym cudem, pewnym siebie i bardzo przystojnym jak na swój wiek chłopakiem z bardzo dobrej rodziny. Tak było po prostu łatwiej.
— Och! Kogo my tu mamy! Finnick Odair we własnej osobie! Chłopie! Dobrze, że jesteś... potrzebowałem w końcu zobaczyć kogoś kompletnie nieatrakcyjnego! — wykrzyczał Dennis, gdy tylko zobaczył zbliżającego się Finnicka.
— Doprawdy? W takim razie... czemu nie spojrzałeś w lustro? — odgryzł się chłopak.
Finnick chciał właśnie spytać Dennisa o bal, jednak w momencie, gdy otworzył usta, rozbrzmiał hymn Panem.
Na scenie znajdowały się cztery fotele. Pierwszy z nich zajmował burmistrz Czwórki, kolejne dwa tegoroczni mentorzy — Mags Flanagan i Gryfin Ferich. Ostatni fotel należał do kobiety, ubranej w jasnoniebieską sukienkę, której włosy idealnie zgrywały się z kolorem ubrania. Była to pochodząca z Kapitolu opiekunka trybutów z Dystryktu Czwartego. Nazywała się Fleri Puff.
Przedstawicielka z Kapitolu jednak nie siedziała na swoim miejscu. Zamiast tego stała przy mównicy i właśnie rozprostowywała karteczkę papieru, gdzie zapisane było imię i nazwisko tegorocznej trybutki.
— Lendria Perri! — wykrzyczała ze swoim piskliwym akcentem.
Rządek, gdzie stały dziewczyny w wieku dwunastu lat rozstąpił się. Wyszła z niego niewielka, drobna dziewczynka o jasnych włosach, związanych w kucyka. Pewnie udała się na scenę, gdzie została przedstawiona.
— Czy są jacyś ochotnicy? — spytała Fleri.
— Ja! — rozbrzmiał głos jakiejś dziewczyny, a rząd osiemnastolatek rozstąpił się, aby ją wypuścić. Była średniego wzrostu i przeciętnego wyglądu, ale było w niej coś, co intrygowało innych ludzi. Może to ta pewność siebie?
— Wspaniale! — krzyknęła kapitolinka, gdy dziewczyna zbliżyła się do sceny.
Dwunastolatka, która została wylosowana, wróciła do swoich rówieśników. W tym czasie osiemnastoletnia ochotniczka przedstawiła się, miała na imię Samanta Sercia. Jej rodzina była znana w Czwórce. Nie była to jednak zbyt dobra sława. Była to wielodzietna rodzina, należąca do tych najbiedniejszych. Jakiś czas temu głowa rodziny — pan Sercia, popełnił samobójstwo, a jego żona rzuciła się w wir alkoholowy, aby zagłuszyć rozpacz. Ósemka ich dzieci musiała radzić sobie sama. Najprawdopodobniej dlatego najstarsza z nich zgłosiła się do Głodowych Igrzysk. Dzięki wygranej rozwiązałaby większość rodzinnych problemów.
Po chwili Fleri Puff ogłosiła, że czas na wylosowanie męskiego trybuta. Podeszła pewnym krokiem do kuli z losami, a gdy wyciągnęła tę jedną, wyjątkową karteczkę i wracała na mównicę, na placu słychać było jedynie stukot jej wysokich obcasów. Po powrocie do mównicy rozłożyła los i wykrzyczała:
— Finnick Odair!
_________________________________________________________________________________
Witajcie moi kochani czytelnicy! To już ostatni post w roku 2017 (tak samo jak i ostatni dzień tego roku) i następny pojawi się dopiero pod koniec stycznia :D Liczę na to, że rozdział Wam się podobał, bo mi pisało się go całkiem przyjemnie :D
W ogóle to jak kończy Wam się ten rok? Macie jakieś postanowienia noworoczne? Bo ja na pewno planuję więcej się uczyć i zdecydowanie więcej pisać :D
Życzę Wam szczęśliwego Nowego Roku! ♥♥♥
I liczę na to, że miło spędziliście Święta ♥