poniedziałek, 6 lipca 2015

Rozdział 31 - "Ona już jest morderczynią"

FINNICK


   Czy ona właśnie powiedziała, że wygra? Czemu tak nagle zmieniła zdanie? Nieważne minęło właśnie sześćdziesiąt sekund, kiedy jeszcze nic jej nie groziło. Teraz zaczęła się prawdziwa walka o przetrwanie. Annie jednak wie co robi. Biegnie w kierunku krzaków, za nią Ben i Lu. Fel biegnie do najbliższego drzewa i wchodzi na nie. Annie, Ben i Lu, schowali się w krzakach i czekają, aż Rzeź przy Rogu Obfitości dobiegnie końca. Przed nimi jeszcze kilka godzin czekania.
   Koszmar dobiega końca. Trybuci pouciekali, albo zginęli. Zawodowcy poszli na polowanie. Zostawili jednego, aby pilnował zapasów. Są tacy przewidywalni. Fel już zaczęła zwabiać nieszczęsnego trybuta. Annie i Ben pobiegli do zapasów, rzucili Lu miecz, a ta pobiegła i zabiła trybuta. Armatni wystrzał obwieścił to wszem i wobec. Annie i Ben wzięli wszystko co mogli i zawołali Lu z Fel. Wszyscy pobiegli wzdłuż rzeczki. Wiedzą, że tyko tam będą bezpieczni, bo zawodowcy poszli w innym kierunku. Na szczęście pomyśleli o wszystkim, co będzie im potrzebne już wcześniej i wzięli tylko to. Annie wie, że nie pozwolę im głodować, ani umierać z pragnienia. Zrobię wszystko, żeby jakoś ułatwić jej najbliższe tygodnie.


ANNIE


  Już dłużej nie dam rady. Ja nie chcę. Nie chcę być na tej arenie. Nie chcę patrzeć na cierpienie ludzi, których nawet nie znam, ale którzy mieli tyle samo pecha co ja i zostali wylosowani.
-Tu chyba będziemy bezpieczni.- Mówi Lu, ona już jest morderczynią.
-Dobrze, możemy tu zostać. Chyba nawet nie mamy innego wyjścia, zapada zmrok.- Zauważam.
-Okej. to idziemy spać?- Pyta Ben.
-Ty i Fel. Ja i Lu będziemy na straży. Jak któraś z nas będzie już śpiąca, to obudzi, albo ciebie, albo Fel. Dobra?
-Dobra. - Odpowiada Ben i razem z Fel biorą ode mnie śpiwory. Lu, siedzi pod drzewem, wyraźnie czymś zmartwiona. Więc kiedy tylko Ben z Fel zasypiają, ja pytam jej co się dzieje.
-Wiesz kto był moją pierwszą ofiarą?- Pyta Lu, ale nie czeka na moją odpowiedź. Kontynuuje.- To był chłopak z mojego Dystryktu. Prawie go nie znałam, wiem, że miał rodzinę, że miał dziewczynę, która liczyła na jego szczęśliwy powrót, a ja tak po prostu pozbawiłam ją jakichkolwiek nadziei. Jego pozbawiłam życia. Jak mogłam to zrobić? Przecież ja nie mam szans na wygraną. Jestem potworem.- Mówi.
-Daj spokój. Po to tu jesteśmy. Mamy zabijać.- Mówię, ostrożnie dobierając słowa, żeby Kapitol nie domyślił się co myślę tak naprawdę. Przytulam ją i szepczę jej prosto do ucha, tak aby tylko ona mogła mnie usłyszeć.- Uważaj co mówisz, Kapitol może cię zabić w każdej chwili, jeśli powiesz coś, co oni mogą uznać za bunt. Ja też nie chcę zabijać.- Mówię i odsuwam się od niej. Siedzimy w ciszy przez kilka godzin, w reszcie odzywa się Lu.
- Ile miałaś losów?
-Sześć.- Odpowiadam.- A ty?
-Trzydzieści osiem. - Nie wiem, co odpowiedzieć. Miała tyle losów ile ja nie miałabym nigdy. U mnie skończyło by się na siedmiu, a u niej na pewno ich liczba przekroczyłaby czterdzieści. - Nieważne, ja chyba pójdę spać. Obudzę Fel.
-Dobrze.- Szepczę, ale ona chyba nie słyszy. Poszła obudzić Fel i w tym momencie słyszę czyjeś wrzaski. Zaraz potem armatni wybuch. Biegnę do moich sojuszników. Nic im nie jest.
-Co to było? - Pyta Fel.
-Ktoś krzyczał i to niedaleko nas. - Mówię. Razem z Lu wymieniamy porozumiewawcze spojrzenia. To byli zawodowcy. Jak nie uciekniemy to nas znajdą,a tego nie chcemy. - Ruszamy, w tamtą stronę.- Dodaję i wskazuję las, który znajduje się po drugiej stronie rzeki. Wiem, że tam nie ma zawodowców. Wszyscy pakujemy rzeczy i uciekamy. W pośpiechu zapominamy o jedzeniu. Zauważamy to dopiero po trzech godzinach marszu, kiedy głód zaczął dawać nam się we znaki. Wtedy spada spadochron. Prosto w moje ręce. To od Finnicka. W pudełku znajdują się cztery miski z jedzeniem i cztery butelki z wodą. Mamy co jeść.
   Kiedy zjemy wyruszamy w dalszą wędrówkę. W końcu docieramy na skraj areny. Wiem to bo to jest ta tama, którą widziałam, a raczej jej fragment, gdy byliśmy pod Rogiem Obfitości. Musi okalać całą arenę.
-Fel, zwróciłaś uwagę, kto zginął pierwszego dnia? I ile osób?
-Sześcioro. Znaczy siedmioro, jeśli liczyć tą osobę, która zginęła o świcie.
-A kto?
-Para z Trójki, dziewczyny z Piątki i Szóstki, chłopaki z Siódemki i Dwunastki. Kto był siódmy dowiemy się dziś wieczorem.
-Czyli zostało nas tylko siedemnaścioro. Czwórka zawodowców, nasza czwórka, chłopaki z Piątki i Szóstki, dziewczyna z Siódemki, para z Ósemki, Dziewiątki i Dziesiątki i chłopak z Jedenastki.


_________________________________________________________________________________


   Problemów z tytułem ciąg dalszy, ale to nic może kiedyś nauczę się dawać lepsze tytuły... Mam nadzieję, a jak wiemy nadzieja jest jedyną rzeczą silniejszą od strachu... tak, wiem to zdanie tu nie pasuje, ale musiałam... No nieważne. Może zadam standardowe pytanie... Jak podoba się rozdział?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Bardzo dziękuję za każdy komentarz :) Mam nadzieję, że skomentujecie również inne rozdziały :)

Powered By Blogger