FINNICK
Na balu jest nudno. Nigdy nie lubiłem tu siedzieć. Tym razem na szczęście będzie tu ze mną Annie. Niedługo powinna zejść z góry. To taka tradycja w naszym dystrykcie. Zwycięzca z naszego dystryktu, kiedy zaczyna się bal jest szykowany i schodzi ze schodów za godzinę lub półtorej od rozpoczęcia balu, i schodzi schodami, tak aby każdy na niego patrzył. Teraz cichnie muzyka. Każdy wstaje, bo wie co to oznacza. Annie zaraz zejdzie. Patrzę w górę i wstrzymuję oddech chyba jak każdy kto ją zobaczył. Nigdy nie widziałem drugiej tak pięknej istoty. Annie unosi lekko podbródek i schodzi w dół, kiedy zejdzie z ostatniego schodka uśmiecha się, a każdy zaczyna klaskać. Ja jednak tylko patrzę. Dopóki ktoś nie klepnie mnie w ramię, to przywraca mi świadomość i również klaszczę. Wkrótce rozbrzmiewa muzyka i ludzie idą tańczyć, Annie jednak staje przy stole i obserwuje parkiet. Z początku myślałem, że chce zatańczyć, ale po chwili zobaczyłem co tak przykuło jej wzrok. To jej rodzice, tańczą i patrzą sobie w oczy. W ich spojrzeniu jest tak wiele miłości. Uśmiecham się i idę do Annie.
-Obserwujesz ich? - Pytam, kiedy tylko podejdę do niej. Annie uśmiecha się, nie odwracając do mnie głowy. - To wspaniałe, że ich miłość przetrwała tak wiele. - Oznajmiam. Naprawdę tak uważam.
-Tak. - Annie mówi tylko to. Wiem, że muszę jej powiedzieć, że nasza miłość jest równie wspaniała.
-Nasza miłość też przetrwa wszystko i zwalczy wszystko co będzie złe w naszym życiu. - Oznajmiam. Annie zaczynają szklić się oczy.
-Tak. - Wypowiada. Ja zanim pomyślę przytulam ją i całuję w czubek głowy.
-Nie płacz... chcesz wyjść? - Pytam.
-Nie. Chcę tu zostać i choć raz dotrzymać słowa danego Lorze. - Mówi.
-Nie rozumiem... - zaczynam. No cóż... naprawdę nie rozumiem.
-Zawsze wychodziłam na dwór, bo byłam słaba, bałam się, nie chciałam, żeby ludzie na mnie patrzyli. Okazałam słabość!- Prawie krzyczy. Nie wiem tylko czy na mnie czy to dlatego, że muzyka gra tak głośno. - A ja... kiedy się żegnałyśmy... obiecałam Lorze, że będę silna i dzielna nawet jeśli nie wróci, zwłaszcza wtedy. - Teraz ledwie ją słyszę. - Teraz chcę być silna. Chcę choć raz dotrzymać słowa. - Nic więcej nie musi mówić. Rozumiem ją, chociaż nikt dla mnie bliski nigdy nie zginął na arenie, nie licząc Bena, ale to co innego, byłem jego mentorem.
-Przepraszam... nie powinienem... - Szepczę.
-Daj spokój... nic się nie stało. O niczym nie wiedziałeś. - Przerywa mi. - Finnick?
-Tak? - Pytam.
-Pójdziesz ze mną do rodziców Bena? Chcę z nimi porozmawiać... - Uśmiecham się.
-Dla ciebie wszystko. - Odpowiadam.
-Dziękuję. - Mówi, patrzy mi w oczy, a nasze twarze znajdują się niebezpiecznie blisko siebie. W porę się opamiętujemy i odsuwamy od siebie. - Wiesz czego się boję? - Pyta Annie. - Znaczy w tej rozmowie z rodzicami Bena. - Myślę, że ataku, ale w sumie to nie wiem.
-Czego? - Pytam.
-Spojrzeć im w oczy. - Odpowiada.
-Myślałem, że boisz się, że dostaniesz ataku. - Mówię nawet nie zdając sobie sprawy, że to powiedziałem. Dopiero mina Annie uświadamia mi, że to powiedziałem. Dlatego zaczynam głupio tłumaczyć. - Bo zawsze kiedy myślisz o... tym co się działo na arenie to... sama wiesz co się dzieje... - Szepczę. Myślałem, że sobie tym pomogę, tymczasem tylko pogorszyłem sprawę. Annie chyba jest na mnie zła.
-To nie dzieje się tylko kiedy myślę o arenie. Co więcej czasami jak o tym myślę to jednak nie mam ataków. Ja sama nie wiem czemu jej mam i kiedy będą. W Kapitolu były bez powodu. - Mówi. Nie chcę się z nią kłócić, ale muszę coś powiedzieć.
-W Kapitolu ataki to coś normalnego. To normalne, że masz tam ataki. To przez to głupie miasto w ogóle je masz. - Prawie krzyczę. Na myśl o tym paskudnym miejscu krew się we mnie gotuje i mam ochotę wykrzyczeć całemu światu jak wstrętne jest to miejsce.
-W naszym miejscu też raz się zdarzyło, a z tego co pamiętam nasze miejsce nie jest niczemu winne. - Warczy Annie. "Przestań się kłócić, masz ją wspierać" upominam się w myślach.
-Dobrze, masz rację. Przepraszam. Nie powinienem nic mówić. - Przepraszam ją, a jej głos jest już łagodny kiedy mówi.
-Ja też przepraszam. Poszukajmy jego rodziców i nie mówmy więcej o atakach. - Potakuję i ruszamy w poszukiwaniu rodziców Bena.
_________________________________________________________________________________
Tak jak pod poprzednim postem napiszę, że... starałam się poprawić ten rozdział jak mogłam, a wyszło jak wyszło. Nie jest aż tak źle, ale za dobrze też nie jest. Mam nadzieję, że i tak skomentujecie ten rozdział i przypominam o "akcji ze słowami"
Kolejny rozdział jutro około godziny 19.00
Rozdział cudny! Czekam na next;)))
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Następny będzie dziś o 19.00 :)
Usuń