środa, 23 września 2015

Rozdział 77 - Marlene

FINNICK



-Czy to nie mogło poczekać do rana? Musiałeś budzić mnie o drugiej w nocy? - Pyta zaspana Mags.
-Nie, nie mogło. Musiałem. Wybacz. - Odpowiadam szybko.
-Dobrze, to co chciałeś? - Pyta, przecierając oczy.
-Jutro urodziny Annie. Chcę zrobić jej niespodziankę. Ty musisz odegrać bardzo ważną rolę. - Odpowiadam.
-Jaką? - Pyta.
-Nie wypuszczaj jej z domu do godziny trzeciej. O trzeciej poproś ją, żeby poszła do sklepu. - Oznajmiam.
-To wszystko? - Pyta.
-Tak. - Odpowiadam. - Zgadzasz się?
-Dobrze. Zgadzam się, a teraz daj mi spać. Proszę. - Odpowiada Mags.
-Dobrze, dziękuję. - Mówię i odwracam się, a Mags zamyka okno.

   Wszystko już jest gotowe. Dochodzi trzecia, więc idę szybko pod sklep.
   Siedzę na ławce stojącej niedaleko sklepu i czekam na Annie. Nagle dobiega mnie jakiś głos.
-Finnick? - Odwracam się i widzę wysoką blondynkę stojącą przed wejściem do sklepu. - To ty? - Pyta i podchodzi do mnie.
-Tak. - Mówię trochę speszony. Skąd ona mnie zna? No tak... jestem zwycięzcą. Tylko, że... ona też wygląda znajomo. Kim ona jest?
-Nie poznajesz mnie? - Dziewczyna zauważyła, że niepewnie się jej przyglądam. Powoli zbliża się do mnie. Ja również wstaję, a dziewczyna cały czas idzie w moim kierunku.
-A powinienem? - Pytam.
-Nie... przecież nikt normalny nie pamięta swojej kuzynki, z którą stracił kontakt w wieku dziesięciu lat. - Mówi ironicznie. Już wiem kto to jest. To jest Marlene. Córka siostry ciotecznej, mojej mamy.
-Wybacz Marlene. - Mówię zawstydzony, że jej nie poznałem.
-Czyli znasz moje imię. - Mówi i uśmiecha się. - Tak na serio to... no kurcze... wiesz, że nie umiem przepraszać... no dobra... przepraszam, że od kiedy skończyliśmy dziesięć lat nie odzywałam się do ciebie i nawet nie przyszłam się z tobą pożegnać, kiedy cię wylosowali.  - Mówi.
-Nic się nie stało. - Odpowiadam pewnie i szybko, bo nie chcę wracać do tematu naszej kłótni sprzed wielu lat - Dlaczego więc teraz się do mnie odzywasz? - Pytam.
-Bo głupio mi z tego powodu...  no zachowywałam się jak rozwydrzony bachor, ale to nie tylko dlatego się odzywam, bo widzisz... za tydzień wychodzę za mąż... - Mówi.
-A co to ma do tego? - Pytam, przekręcając głowę na bok, zupełnie jak wtedy, gdy byłem dzieckiem i czegoś nie zrozumiałem.
-Chciałam cię zaprosić. Możesz przyjść z osobą towarzyszącą. - Uśmiecha się. - Przyjdziesz?
-Jasne. - Odpowiadam. - W sumie... czemu nie? - Dodaję.
-Nie poznaję cię! Finnick, którego znałam nigdy by się nie zgodził! Kim jesteś i co zrobiłeś z moim przystojnym i wkurzającym kuzynem? - Mówiąc to mierzy mnie wzrokiem i porusza brwiami, a potem uśmiecha się drwiąco, tak jak zawsze. - Może przystojny nadal jesteś, ale nie trzeba siłą wyciągać cię na spotkanie z ludźmi. Serio... to nie ten sam Finnick. - Żartuje Marlene. Mi jednak nie jest do śmiechu.
-Poprzedni Finnick zginął na arenie. - Oznajmiam posępnie. Marlene robi wielkie oczy i przestaje się śmiać. Przez moją uwagę zrobiło się niezręcznie.
-Dobra... nieważne. Nie wygłaszaj takich uwag na ślubie, dobrze? Ja muszę już lecieć. W tygodniu podam ci zaproszenia dla ciebie i dla osoby towarzyszącej. Cześć! - Mówi, staje na palcach i całuje mnie w policzek. Po czym odchodzi. Zaraz jednak czuję na tym policzku uderzenie, więc obracam się i widzę ją... jest wściekła jak osa. Annie. Z jej oczu natarczywie wypływają łzy.
-Zdrajca! - Wykrzykuje.
  Zanim ja zorientuję się co się właśnie stało, ona obraca się i rusza pędem przez Plac Główny.  Ja ruszam za nią. Teraz każdy mieszkaniec Dystryktu Czwartego się nam przygląda, ale ja o to nie dbam. Biegnę za Annie, próbując ją złapać, aż w końcu udaje mi się to na samym środku placu. Wtedy obejmuję ją w talii i podnoszę. Annie próbuje się wyrwać i kopie mnie. Cieszę się, że jest taka lekka i sporo mniejsza ode mnie.
-Zostaw mnie!! Nienawidzę cię! Puść! - Krzyczy na cały głos. Mimo płaczu słychać ją wyraźnie. Widzę oczy ludzi, które są wlepione prosto w nas. Moją twarz oblewa rumieniec. Nie zważam jednak na to i idę dalej, kierując się prosto do naszego miejsca.

-Zostaw mnie! Nie chcę na ciebie patrzeć! - Krzyczy Annie, kiedy wreszcie docieramy na miejsce. Delikatnie wypuszczam ją z rąk. Ona chce iść, ale ja łapię ją za rękę.
-O co ci w ogóle chodzi?! - Pytam zdenerwowany.
-Jak to o co? Od kiedy z nią jesteś? - Pyta, a łzy wypływają jej z oczu. Wreszcie zaczynam rozumieć o co chodzi. Ona myślała, że mnie i Marlene coś łączy. Wybucham głośnym, niepohamowanym śmiechem. - Co cię tak śmieszy?
-Ty myślałaś, że mnie i Marlene coś łączy? - Pytam przez śmiech. - To moja kuzynka.
-Co? Jak? Czemu nic nie wiedziałam? Wyszłam na kretynkę! - Denerwuje się Annie. - Powinieneś mi powiedzieć!
-Kiedy? Jak uderzałaś mnie w twarz? Czy wyzywałaś jak cię tu niosłem? - Pytam z ironią. Annie robi się czerwona.
-Przepraszam. Jestem idiotką. Teraz pewnie nie chcesz mnie znać. - Mówi ze spuszczoną głową.
-Gdyby to nie były twoje osiemnaste urodziny, to nie wybaczyłbym ci tego tak szybko. - Mówię, a Annie podnosi głowę. W tym momencie odsłaniam schowany za krzakiem kosz z jedzeniem.
-Co? - Zdumiewa się Annie.
-Dziś są  twoje urodziny. Dlatego wszystko przygotowałem i wybaczam ci... bo szkoda, żeby jedzenie się zmarnowało. - Śmieję się
-Aha. Dzięki. Miło mi. Wybaczasz mi, bo jedzenie nie może się zmarnować. Taki narzeczony to skarb. - Mówi z wyraźną ironią w głosie.
-A jakim skarbem jest narzeczona, która uderza cię w policzek, kiedy czekasz na nią, żeby podarować jej prezent urodzinowy, tylko dlatego, że myślała, że coś łączy cię z twoją kuzynką, o której istnieniu nie wiedziała. Później jeszcze ucieka, a kiedy ją złapiesz to zacznie cię kopać i wyzywać. - Mówię... trochę się z nią drocząc. Nawet nie trochę.
-Bardzo śmieszne. - Odpowiada z obrażoną miną.
-Moja kochana... może i ci wybaczyłem, ale akurat ten wybryk będę wypominał ci bardzo długo. Nawet przy naszych wnukach, żeby wiedzieli jaką wybuchową mają babcię. - Żartuję.
-Tak? A ja powiem im, że jak ich dziadek zobaczył mnie na balu w Kapitolu i zapytałam go gdzie był, to on tylko się na mnie patrzył i odpowiedział, że "był... tam... no... gdzieś... w tym... no". - Oznajmia i uśmiecha się ironicznie.
-To był cios poniżej pasa. - Oznajmiam dalej się śmiejąc.
-Tak... docinek i ciosów poniżej pasa uczę się od najlepszych. - Odpowiada z ironicznym uśmiechem.
-Ode mnie? - Pytam, poruszając zalotnie brwiami.
-Od Evelyn. Wybacz, ale jej nikt nie dorówna. - Śmieje się.
-Tak... współczuję biedakowi, który będzie musiał spędzić z nią resztę życia... chociaż... wątpię, żeby kogoś znalazła.
-Daj spokój... Evelyn jest piękna i mądra, a jak kogoś lubi, to nie dogryza mu aż tak. - Annie broni przyjaciółki. Ja wybucham śmiechem.
-Serio w to wierzysz? - Pytam przez śmiech.
-Ja to wiem. Finnick... możesz jej nie lubić, ale musisz przyznać, że jest ładna. - Evelyn jest wysoką, czarnowłosą dziewczyną o zielonych oczach i bladej cerze... tak, jest ładna, ale nie tak jak moja kochana Annie
-Nie tak jak ty. - Odpowiadam.
-Finnick... ja nie jestem ładna. - Kręcę głową i podchodzę do niej. Obejmuję dłońmi jej twarz i mówię:
-Dla mnie jesteś najpiękniejsza na całym świecie. - Całuję ją w czubek nosa i kontynuuję. - Do tego najbardziej wybuchowa. - Annie zaczyna się śmiać. Kocham jej śmiech. Kocham te chwile, kiedy się śmieje i jest szczęśliwa.
-Dobra. Siadaj, zjemy coś i dostaniesz ode mnie prezent. - Mówię.
-Jak chcesz. - Odpowiada z szerokim uśmiechem na ustach.


_________________________________________________________________________________


   Dziś rozdział składa się prawie z samych dialogów... nie jest jakiś idealny, ale chyba ujdzie. Mam nadzieję, że postanowicie poprawić mi humor (który psuje mi szkoła) i go skomentujecie. Przepraszam jeśli pojawiły się tu jakieś błędy, ale jestem już wykończona i nie mam siły ich teraz poprawiać... poprawię w weekend. Nowy rozdział będzie w sobotę, albo już w piątek wieczorem.
   Stworzyłam kilka szablonów na tego bloga i w sobotę (albo piątek) poproszę Was o pomoc w wyborze, który szablon  jest najlepszy (a może raczej... wygląda chociaż odrobinę lepiej niż pozostałe), ale to dopiero w sobotę (albo piątek).
   Muszę też napisać coś związanego z "akcją ze słowami". Chyba będzie trzeba zmienić odrobinę zasady... nie jakoś bardzo, ale chodzi mi o to, że ja nie dam napisać w każdym rozdziale po kolei mojej definicji tego słowa, więc słowa nie będą po kolei i nie w każdym rozdziale. Mam nadzieję, że Wam to nie przeszkadza i mi wybaczycie. Liczę też na to, że wybaczycie mi, że zapomniałam o napisaniu w tym rozdziale mojej definicji słowa "wierność".
   Wybaczcie, że dziś tak nieogarnięcie piszę, ale nie mam już na nic siły.
   Na blogu Życie to nie bajka pojawił się pierwszy rozdział. Zachęcam do przeczytania i skomentowania.

7 komentarzy:

  1. Annie jaka zazdrosna. Świetne.

    OdpowiedzUsuń
  2. mmmmmm taka scena zazdrości na cały dystrykt to co to będzie jak pójdą razem na to wesele. Super rozdział czekam na następny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poczekamy i zobaczymy co się będzie działo na weselu :)
      Następny rozdział jutro, ale nie jestem w stanie podać konkretnej godziny :)

      Usuń
  3. Kiedy następna notkaa?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jutro, ale nie jestem w stanie określić, o której godzinie :)

      Usuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz :) Mam nadzieję, że skomentujecie również inne rozdziały :)

Powered By Blogger