czwartek, 5 listopada 2015

Rozdział 90 - Historie dzieciństwa

FINNICK


-Chyba nie muszę zaczynać od tego, że urodziłem się prawie dwadzieścia lat temu, prawda? Chyba to już wiesz. - żartuję.
-No nie wiem… pierwsze słyszę… z tego co wiem, to masz jeszcze dziewiętnaście lat, a nie dwadzieścia. - mówi z uśmiechem malującym się na jej pięknej, delikatnej twarzy.
-Za niecały miesiąc będę mieć dwadzieścia lat… - oznajmiam.
-No dobra… powiesz mi coś oprócz tego faktu? - pyta i wpatruje się we mnie wyczekująco.
-Od czego by tu zacząć… okej… kiedy się urodziłem kapitanem statku był ojciec mojej matki, mój dziadek. To właśnie on opiekował się matką Marlene, ponieważ jej rodzice rozbili się o skały, podczas sztormu, kiedy była jeszcze mała. Moja mama była starsza od ciotki o jakieś pięć lat, więc zawsze powtarzała mi, że to jest jej siostra cioteczna, a nie siostra rodzona. Dziadek jednak obydwie traktował równo, jakby były siostrami rodzonymi. Ciotka i mama co tydzień robiły kolacje, na które zapraszały dziadka i siebie nawzajem. Zawsze powtarzały, że chcą, żebyśmy z Marlene się zaprzyjaźnili, no i jeszcze, żeby dziadek nie siedział sam w domu. Każdy jednak mówił, że konkurowały ze sobą. - prycham – Na początku myślałem, że to nie prawda i wierzyłem, że robią to z potrzeby serca, ale Marlene powiedziała mi, że dziadek niedługo przechodzi na emeryturę, a one konkurują o tytuł żony kapitana jedynego statku w Panem. Podsłuchała rozmowę jej matki z jej ojcem. Zacząłem uważniej je obserwować, ale zauważyłem, że ta postawa była przyjęta tylko przez ciotkę. Byłem tego pewien, kiedy usłyszałem jak moja mama mówi, że nie obchodzi jej, kto będzie kapitanem statku, ważne, żeby jej ojciec miał się dobrze. Dziadek wybrał na zastępcę mojego ojca, a ciotka i mama pokłóciły się. Ja coraz częściej kłóciłem się z Marlene. Kiedy mieliśmy po dziesięć lat pokłóciliśmy się do tego stopnia, że przestaliśmy się do siebie odzywać. Niestety nie pamiętam - albo nie chcę - zbyt wiele z czasów, kiedy przyjaźniliśmy się z Marlene. Pamiętam bardziej to co działo się przez cztery lata, zanim cię spotkałem… po kłótni z kuzynką zacząłem codziennie przychodzić na plażę, trochę łowiłem, plotłem sieci… a później szukałem nowych, ciekawych miejsc, gdzie mógłbym zostać sam, bez żadnych ludzi. Tylko ja, morze, piasek i moje myśli. Udało mi się to dopiero kiedy miałem dwanaście lat. Wtedy w szkole cały czas byłem otoczony wiankiem dziewczyn… nie powiem… było to dość miłe, ale jednak strasznie denerwujące. Żadna nigdy nie zwracała uwagi na to co mówię, a jedynie na to jaki jestem opalony i przystojny jak na dwunastolatka. Później poznałem ciebie i już wszystko wiesz. - kończę swoją opowieść.
-Finnick… ale ty opowiedziałeś mi jedynie o twoich kontaktach z ludźmi, o rodzinie. Cieszę się, że się tym ze mną podzieliłeś, ale jednak chciałabym wiedzieć o tobie trochę więcej. Chociażby jaka była twoja ulubiona zabawka, ulubiony kolor, zainteresowania. Opowiedz mi o tym, kim ty byłeś, a nie kim byli dla ciebie inni ludzie. - prosi.
-Więc chodź do mnie do domu. Pokażę ci moją ulubioną zabawkę, czym się interesowałem i ulubiony kolor… tak, pokażę ci mój ulubiony kolor, ponieważ właśnie na ten kolor jest pomalowany mój stary pokój. - oznajmiam i uśmiecham się.
Wstaję i wyciągam rękę ku Annie. Ukochana podaje mi dłoń, na której palcu znajduje się pierścionek zaręczynowy, który otrzymała ode mnie zaraz po Tournée Zwycięzców. Pomagam wstać mojej narzeczonej i razem ruszamy w drogę. Mimo, że idziemy przez Dystrykt i każdy może nas zobaczyć, ja nie puszczam jej dłoni.

Naciskam klamkę i otwieram drzwi do mojego starego domu, które jak zwykle otwierają się z charakterystycznym skrzypnięciem. Gestem zapraszam Annie do środka, dziewczyna uśmiecha się i wchodzi, a ja zaraz za nią, po czym zamykam drzwi wejściowe. Pokazuję jej, żeby kierowała się do schodów, a kiedy jesteśmy już przed drzwiami mojego pokoju proszę ją, aby weszła do środka. Sam wchodzę zaraz po niej.
-To dziwne, że nigdy nie byłam w twoim pokoju. - Annie wypowiada te słowa, kiedy tylko usiądzie na łóżku.
-Teraz już jesteś. - odpowiadam z uśmiechem i wygrzebuję swoje stare rysunki z biurka – Najpierw zainteresowania, dobrze? Tylko się nie śmiej… miałem wtedy około pięciu lat. - mówię i wręczam ukochanej plik moich rysunków. Annie uśmiecha się.
-Rysowałeś? - pyta, dziwne jest to, że wcale się nie śmieje.
-Tak… chociaż kompletnie mi to nie wychodziło… Marlene powiedziała, że już ryba by ładnie narysowała niż ja… - mówię.
-Oj, daj spokój… no może nie rysowałeś najładniej, ale na pewno lepiej niż ryba. - mówi, a żeby mi udowodnić pokazuje jeden z moich lepszych rysunków – Spójrz na to. Bardzo podoba mi się ten delfin… - mówi z uśmiechem na ustach. Patrzę na nią poważnym wzrokiem i oznajmiam:
-To miała być syrenka. - Annie wybucha śmiechem, a ja razem z nią.
-Syrenka? Jesteś pewien? - pyta wstrzymując śmiech. Kiwam głową.
-Królowa syrenek… nie widzisz korony? - pytam jak małe dziecko, udając oburzenie. Annie po raz kolejny wybucha niekontrolowanym śmiechem, a z jej oczu płynął łzy. Cieszę się, że choć raz nie są spowodowane smutnym wydarzeniem, a śmiechem. Annie próbuje przestać się śmiać i odchrząkuje.
-Interesowałeś się czymś jeszcze? - pyta, nadal powstrzymując śmiech.
-Czyli moje rysunki ci się nie podobają? Ranisz mnie, wiesz? - robię smutną minę. Annie znów wybucha śmiechem, któremu towarzyszy głośne parsknięcie.
-Przepraszam, ale nie mogłam się powstrzymać. - mówi.
-Nie no… rozumiem… moja sztuka cię bawi. - mówię sarkastycznie - Poza rysowaniem… w którym musisz przyznać… byłem mistrzem… - żartuję i poruszam brwiami - pisałem opowiadania. - mówię z uśmiechem.
-Pisałem? Czemu już tego nie robisz? Wychodziło ci tak świetnie jak ten delfin? - pyta, a ja posyłam jej spojrzenie mówiące bardzo śmieszne, wiesz? Annie przytula mnie – wybacz, ale musiałam.
-Po pierwsze… to była syrenka. - oznajmiam, próbując powstrzymać śmiech. - Po drugie… - nie wytrzymuję i kiedy tylko spojrzę na Annie wybuchamy śmiechem.
-Po drugie… powód zakończenia mojej przygody z pisaniem był inny. - mówię, kiedy wreszcie uda mi się opanować śmiech.
-Jaki? - dopytuje Annie.
-Napisałem kiedyś opowieść o wolnym Panem. Pokazałem ją rodzicom, a kiedy oni ją przeczytali, podarli ją, zmusili mnie, żebym nigdy nikomu o niej nie mówił, no i kazali mi pójść do pokoju przemyśleć, to co zrobiłem. - oznajmiam – wiesz… byłem dzieckiem, przestałem pisać. Bardzo tego żałuję, bo gdybym pisał, to nie musiałbym wymyślać jakiś głupot, kiedy opowiadałem o moim talencie w Kapitolu… - mówię.
-Dobra… pokaż mi jakiejś opowiadanie. - przerywa mi moja ukochana.
-Może później. Dobrze? Nie chce mi się ich teraz szukać. - mówię, moja ukochana kiwa głową.

-No dobrze… więc czas na ulubioną zabawkę z dzieciństwa. - oznajmia i uśmiecha się. 
   Odwzajemniam uśmiech i bez wahania sięgam na półkę po maskotkę delfina w niebieskim kolorze. Podaję ją Annie.
-Dostałem go od dziadka. - oznajmiam.
   Ukochana bierze ode mnie niebieskiego pluszaka i ogląda go z każdej strony, kiedy kończy spogląda na mnie smutnym spojrzeniem.
-Co się z nim stało? - pyta.
-Z delfinem?! - pytam i unoszę brwi. Annie uśmiech a się mimowolnie.
-Nie… z twoim dziadkiem. - mówi. Od razu pochmurnieję.
-Żyje, ale ja straciłem z nim kontakt, kiedy miałem dziesięć lat. - oznajmiam.
-Jak to? - dopytuje moja ukochana.
-Wspominałem już, że kiedy przeszedł na emeryturę ciotka pokłóciła się z moją matką, że to niesprawiedliwe, że to mój ojciec został kapitanem. Moja matka również zaczęła krzyczeć na ciotkę i powiedziała „Czy ty myślisz, że obchodzi mnie tylko tytuł żony kapitana jedynego statku w Panem i nie interesuję się losem ojca…” dziadek wszedł do domu w nieodpowiednim momencie. Chyba dokładnie wtedy kiedy wypowiadała „obchodzi mnie...” wybuchła straszna awantura. Musiałem iść na górę. Dlatego od kiedy skończyłem pięć lat widywałem go tylko, kiedy odwiedzałem Marlene. Nie wiem dlaczego, ale był na mnie strasznie zły, no i traktował mnie jak obcego dzieciaka. Kiedy pokłóciłem się z Marlene straciłem kontakt i z kuzynką i z dziadkiem. - kończę swoją opowieść.
-Pytałeś Marlene co z nim? - pyta moja narzeczona, a ja przecząco kręcę głową – Dlaczego? To twój dziadek. Powinieneś się zapytać. - mówi i kładzie dłoń na moim ramieniu.
-Tak… spytam jej „Marlene? Powiedz mi… czy dziadek nadal mnie nienawidzi? Dalej się do mnie nie przyznaje? Przecież wygrałem Głodowe Igrzyska. Powinien być ze mnie dumny.” - mówię z wyraźną goryczą w głosie – Wiesz jak się czułem? On był dla mnie wzorem do naśladowania. Kiedy byłem dzieckiem marzyłem, żeby być chociaż w połowie tak wspaniały jak on. Uwielbiałem słuchać jego opowieści, w których był bohaterem. Zawsze siadał na fotelu, a ja siadałem na podłodze naprzeciwko niego. Wtedy zaczynał opowieść. Kiedy kończył zawsze mówiłem „Ja też chcę być kiedyś bohaterem, tak jak ty. Nauczysz mnie tego?” On odpowiadał „Nie można nauczyć się bycia bohaterem. Trzeba mieć to w sercu. A ty Finni, masz to.”, po czym mnie przytulał. A potem z dnia na dzień przestał mówić na mnie „Finni”, przestał być dla mnie miły. Nie wiedziałem dlaczego. Dlatego zawsze jak przychodziłem od Marlene, to zamykałem się w pokoju i płakałem. Nigdy nie chciałem, żeby ktokolwiek widział, że cierpię. Wiedziałem, że mama by się obwiniała, a nie chciałem tego. Chciałem tylko cofnąć czas. - mówię. Annie przytula mnie.
-Jeszcze nie jest za późno. - szepcze mi do ucha – wciąż możesz wszystko odbudować. Tylko spróbuj.
-Jak? Kiedy? - pytam.
-Kiedy tylko chcesz. Na pewno będzie na ślubie Marlene. Porozmawiaj z nim wtedy. - szepcze.
-Nie wiem, czy będę jeszcze potrafił. - oznajmiam gorzko.
-Wiem. Niedawno przechodziłam to samo, pamiętasz? Też nie wiedziałam, czy uda mi się wybaczyć rodzicom. Jednak spróbowałam. Może jeszcze im nie wybaczyłam do końca i nigdy tego nie zrobię. Jednak spróbowałam i teraz udaje mi się z nimi dogadać. Głównie z ojcem, ale jednak daję radę. - oznajmia. Kiwam głową.
-Spróbuję. - mówię.

   Moja ukochana całuje mnie w policzek, a następnie przekazuje mi delfina. Może to dziecinne, ale ja przytulam tą zabawkę. Annie uśmiecha się. 

-Twój ulubiony kolor to niebieski? - pyta moja ukochana.
-Tak. Nie wiem czemu, ale od zawsze lubiłem ten kolor. - oznajmiam i uśmiecham się – A jaki był twój ulubiony kolor?
-Też niebieski. Moją ulubioną zabawką była lalka, którą dostałam na siódme urodziny od Lory. Wydała na nią wszystkie swoje oszczędności zbierane przez trzy lata. Przez te trzy lata dzień w dzień robiła bransoletki, które później sprzedawała, każdemu, kogo spotkała na ulicy. Ja zawsze robiłam jej prezenty własnoręcznie. Lora cieszyła się z nich . Mówiła mi, że wiele dla niej znaczą. Tego roku kiedy została wylosowana udało mi się uzbierać pieniądze na piękną sukienkę, o której marzyła. Pech chciał, że miała urodziny dwa tygodnie po tych nieszczęsnych dożynkach, więc nigdy nie kupiłam tej sukienki, a ona nigdy jej nie dostała. Mogłam wydać te pieniądze, ale nie zrobiłam tego. Zostawiałam je i dalej oszczędzałam. Potem przydały mi się, kiedy ty byłeś na arenie. - oznajmia – Jeśli chodzi o zainteresowania to… nie interesowałam się niczym szczególnym… po prostu robiłam bransoletki z muszelek, albo z sieci. - mówi i uśmiecha się.  
-Pokażesz mi kiedyś? - pytam. Moja narzeczona kiwa głową.
-Tak… wiesz kto nauczył mnie robić te bransoletki? Mama… wiesz… ona kiedyś była inna. Była miła i pomocna… zmieniała się, kiedy Lora została wylosowana do Igrzysk. Wtedy traktowała mnie jakbym była kulą u nogi. Odrzuciła mnie. Nasze rozmowy ograniczały się do „Chcesz jeść?”. Tylko to. Zawsze, kiedy wracałam do domu ze szkoły i ją spotykałam, ona obrzucała mnie obojętnym spojrzeniem, a w moich oczach zaczynały gromadzić się łzy. Biegłam do pokoju i wypłakiwałam się w poduszkę, od czasu do czasu patrząc na zdjęcie Lory. Czasem przychodził ojciec. Czasem ciotka. Obydwoje mówili mi, żebym się nie przejmowała, że ona nie może tego znieść, że to dla niej trudne. Odpowiadałam, że rozumiem, ale nigdy nie rozumiałam. Nigdy nie zrozumiem. - wyznaje. W jej oczach zaczynają gromadzić się łzy. Obejmuję ją natychmiast.
-Nie myśl o tym… przypomnij sobie syrenkę, którą narysowałem w dzieciństwie… no wiesz… tego delfina. - mówię, a Annie uśmiecha się – Jeśli chcesz to możemy pooglądać zdjęcia z mojego dzieciństwa. Zobaczysz jakim potworem była mała Marlene. - oznajmiam, a Annie wybucha śmiechem i kiwa głową – Zdjęcia są na dole… - dodaję.
-Więc chodź. - przerywa mi moja ukochana. Wstaję i wyciągam do niej rękę, Annie podaje mi swoją dłoń i trzymając się za ręce zmierzamy do salonu.


_________________________________________________________________________________


   Jak Wam się podoba nowy rozdział? Co myślicie o wątku dziadka Finnicka? Koniecznie dajcie mi znać w komentarzu co sądzicie o tym rozdziale (dodanym w dniu premiery Kosogłosa cz.2 w Londynie). Bardzo zależy mi na Waszych opiniach :)
   Zapewne zauważyliście, że dzisiejszy rozdział jest długi, wydaje mi się, że jest najdłuższy z dotychczasowych rozdziałów, no i uważam, że jest całkiem udany, mam nadzieję, że Wy również tak myślicie :) 

6 komentarzy:

  1. Idealnie jak zawsze <3 <3.Kocham twojego bloga,jest świetny,piszesz tak cudownieeee <3 <3.Czekam na kolejną notkę.Pozdrawiam cię bardzo serdecznie i życzę ci dużo dużo weny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojejku... dziękuję :)
      Bardzo mi miło, że tak uważasz :) Ja również bardzo lubię Twojego bloga :)

      Usuń
  2. To chyba jeden z twoich najdłuższych i najlepszych rozdziałów. Jest świetny, jednocześnie smutny, wzruszający, ale i bardzo śmieszny i słodki. Finni musiał być uroczym dzieckiem :) Chciałbym móc jeszcze trochę poczytać o jego dzieciństwie i o Annie z resztą też. Wątek z dziadkiem Finnicka może być fajny. Nadal pozostaje mi obraz tej syrenki - delfina, przecież Finnick jest idealny nie mógł tak źle rysować. Życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno jest najdłuższy :)
      Bardzo się cieszę, że rozdział Ci się spodobał... pisałam go kilka dni, w każdej wolnej chwili, więc trochę się z nim namęczyłam, dlatego bardzo cieszę, się, że Ci się podoba :)
      Dość często będę wspominać o dzieciństwie tej dwójki, ponieważ... spodobało mi się pisanie o tym, a poza tym chcę prowadzić tego bloga jak najdłużej, więc często będą pojawiały się takie rozdziały, w których bohaterowie będą prowadzili rozmowy o dzieciństwie... zdradzę, że pojawi się też co nieco o latach młodości Mags.
      Co do rysunku... no wiesz... Finnick miał tylko pięć lat... w takim wieku, to na pewno każdy malował coś w stylu syrenki - delfina, więc nadal można uważać, że Finnick jest idealny :)

      Usuń
  3. Bardzo dobry rozdział♥ Uważam, że piszesz bardzo dobrze i o wiele lepiej niż na początku pisania bloga. Twoje opowiadania są naprawdę jedyne w swoim rodzaju. Nie wiem, co sprawia, że są one tak wyjątkowe, ale dzięki temu są wspaniałe. PS Bardzo podoba mi się ten wątek, kiedy Finnick opowiada Annie historie z dzieciństwa.♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję ♥ Cieszę się, że tak uważasz, to jest bardzo miłe i naprawdę wiele dla mnie znaczy :)

      Usuń

Bardzo dziękuję za każdy komentarz :) Mam nadzieję, że skomentujecie również inne rozdziały :)

Powered By Blogger