ANNIE
Słyszę jakieś niewyraźne krzyki. Nie mogę utrzymać się na nogach. Finnick mnie trzyma. Czuję jego dotyk. Czuję krople łez skapujące na moje włosy. Widzę je upadające na podłogę. Obraz cały czas ciemnieje i zamazuje się. Ktoś kładzie mnie na podłogę. Unosi nogi do góry. Czuję to. Moje powieki są takie ciężkie. Nie pozwolę im opaść. Nie pozwolę. Nie pozwolę... ale na co?
-Już mi lepiej. Naprawdę. - Usiłuję przekonać Finnicka, który nie pozwala mi nawet wstać. Siedzi obok łóżka i przynosi mi jedzenie. Tłumaczyłam mu, że zasłabłam, bo nie jadłam wczoraj na balu, a dziś nie jadłam śniadania no i pływaliśmy parę ładnych godzin. On jednak upiera się, że powinnam leżeć i odpoczywać.
-Dobrze, rozumiem, ale jak jeszcze trochę poleżysz nic ci się nie stanie. - Mój narzeczony upiera się przy swoim. - Może chcesz coś jeszcze zjeść? - Pyta.
-A zostało coś jeszcze w lodówce? - Mówię wyraźnie zdenerwowana. Od kiedy zasłabłam on cały czas tylko pyta jak się czuję, albo czy chcę coś jeść, a kiedy odpowiem, że nie jestem już głodna, on i tak przynosi mi coraz nowsze porcje.
-Nie wiem... ale jak jest pusto to pójdę do sklepu. Chociaż nie lepiej kogoś wyślę. Może Evelyn... Kostki cukru też się kończą... - Mówi, tak jakby nie usłyszał zdenerwowania w moim głosie. Kocham go, ale ta jego nadopiekuńczość czasami mnie denerwuje.
-Naprawdę Finnick? Naprawdę? - Znów ta ironia w moim głosie. - Nie jestem już głodna. Najadłam się, kiedy podałeś mi naleśniki, a zaraz po nich kanapki... Teraz już pękam. - Warczę. "Annie! Opanuj się dziewczyno! Finnick się o ciebie troszczy, a ty jeszcze masz pretensje! Chyba nie oto ci chodzi, żeby go zasmucić?" Pouczam się.- Przepraszam... nie chciałam być wredna... tylko... nie lubię jak... jesteś nadopiekuńczy. - Wykrztuszam wreszcie.
-Ja? Nadopiekuńczy? Nie... - Zaczyna. Patrzy na mnie i na moją słynną minę mówiącą "Ahaaa...". - No może trochę... - Cały czas mam tą minę. - No dobra. Jestem nadopiekuńczy. Przyznaję, ale co ja poradzę na to, że cię kocham i nie chcę, żeby coś ci się stało? - Mówi, jest trochę smutny. "Widzisz co narobiłaś, kretynko?! Jesteś zadowolona? Skrzywdziłaś najbliższą ci osobę! Skrzywdziłaś osobę, którą kochasz najbardziej w świecie! Osobę, która kocha cię najbardziej na całym świecie! On ci pomaga, martwi się o ciebie, przychodzi, kiedy masz koszmary, uspokaja, kiedy masz ataki! A ty? Jak go potraktowałaś? Jesteś potworem!" Syczy jakiś głos w mojej głowie. Zgadzam się. Jestem potworem. Jestem potworem. Powinnam być zamknięta. Powinnam być odizolowana. Powinnam zginąć na arenie.
-Przepraszam... jestem potworem. Ty jesteś przy mnie zawsze. Pomagasz mi. Pilnujesz mnie. Kiedy jestem nieprzytomna, ty na krok nie odchodzisz od mojego łóżka. Kiedy się budzę widzę twoje oczy, czuję twoją dłoń, którą trzymasz moją. Przybiegasz kiedy mam koszmary. Uspokajasz kiedy mam ataki. Teraz też mi pomagasz, a ja? Ja jestem potworem...powinnam zostać odizolowana, powinnam... - Nie kończę. Finnick ucisza mnie pocałunkiem. Nasze wargi znów się łączą. Nasze dusze znów stają się jednością. Wtedy Finnick przerywa pocałunek i szepcze.
-Nie jesteś potworem, nigdy nim nie byłaś i nigdy nie będziesz. Byłaś na arenie. Przeżyłaś, ale nie zabiłaś nikogo. Jeśli ktoś z naszej dwójki jest potworem, to jestem nim ja. - Oznajmia pewnie, chociaż nadal szepcze. - Ja jestem mordercą, stałem się nim kiedy miałem zaledwie czternaście lat. Teraz jest jeszcze gorzej. Jestem marionetką w rękach Snowa. Słucham się go. Robię to co każe. To ja tu jestem potworem. Ja nikogo nie przepraszałem, kiedy wygrałem Igrzyska. To, że czasem jesteś złośliwa nie oznacza, że jesteś potworem. - Szepcze. Z moich oczu wypływają łzy. Który to już raz tego dnia?
-To nie twoja wina... nie twoja wina, że musisz słuchać Snowa. On cię szantażuje... - Łkam. Łzy nie pozwalają mi dokończyć zdania. Kiedy próbuję znów coś wykrztusić otwierają się drzwi. Widzimy w nich Evelyn.
-Kto kogo szantażuje? Czemu płaczesz? - Pyta. Odpowiada jej głucha cisza. Finnick tak jak ja nie wie co odpowiedzieć. Evelyn ponawia pytanie. - Kto kogo szantażuje? Dlaczego płaczesz? - Teraz jest bardziej zdeterminowana. Chce znać odpowiedź. Z Finnickiem dalej milczymy. Nie wiemy co powiedzieć. W powietrzy da się wyczuć dziwną mieszankę determinacji i strachu.
_________________________________________________________________________________
Ciężko jest zatytułować rozdział, który składa się prawie z samych dialogów... no cóż...
Nie jestem z niego do końca zadowolona... mimo to mam nadzieję, że wyrazicie swoje zdanie na jego temat w komentarzu :)
Przypominam o "akcji ze słowami", bo dziś jest już ostatni dzień, kiedy możecie podać swoje propozycje. Jutro pojawi się kolejny rozdział, około godziny 16 (o ile uda mi się wrócić z rozpoczęcia... patrzyłam na plan przebiegu tej uroczystości i... no cóż jest tam aż osiem punktów... życzcie mi powodzenia!)
No cóż... nie byłabym sobą, gdybym nie zaczęła już narzekać na szkołę (zazwyczaj moje pierwsze słowa na rozpoczęciu to: "ja chcę już wakacje!!". Moja przyjaciółka może to potwierdzić... chociaż w tym roku niestety idziemy do różnych szkół) Ja chcę już wakacje!!! Nie chcę iść do tego więzienia zwanego szkołą!!! (niech nie zmyli Was to, że przed wakacjami płakałam, że nie chcę wakacji... ja po prostu łatwo się przywiązuję i zawsze płaczę kiedy coś się kończy... znaczy... płaczę kiedy kończę szkołę, bo jak przechodzę z pierwszej do drugiej, czy z drugiej do trzeciej, to nigdy nie płaczę... co więcej odliczam czas do wakacji).
To ja jeszcze raz przypomnę o "akcji ze słowami". Mam nadzieję, że napiszecie mi w komentarzu co sądzicie o tym rozdziale :)
poniedziałek, 31 sierpnia 2015
niedziela, 30 sierpnia 2015
Rozdział 66 - Kłótnia
FINNICK
Razem z Annie docieramy do domu już prawie wysuszeni. Zanim otworzymy drzwi do naszych uszu dobiega kłótnia, w której wyraźnie bierze udział kilka osób. Szybko otwieram drzwi. Moja pierwsza myśl sprowadza się do pomocy Mags. Wbiegam do środka, Annie biegnie za mną.
-Co się tu dzieje?! - Krzyczę, kiedy tylko razem z ukochaną wpadniemy do salonu. Naszym oczom ukazuje się płacząca Evelyn, kłócący się rodzice Annie z jej ciocią i Mags próbująca załagodzić spór. Nikt z wyjątkiem Evelyn nas nie usłyszał. Annie podeszła do swojej przyjaciółki, aby ją uspokoić, a ja właśnie dostaję w twarz od mamy mojej ukochanej. Dlaczego? Dlatego, że kiedy ta zamierzała się na swoją siostrę, ja wtargnąłem pomiędzy nie. Moja twarz jest teraz czerwona. Niestety nie załagodziło to sporu pomiędzy siostrami. Sprawiło tylko, że wszyscy zaczęli kłócić się między sobą i krzyczeć też na mnie. A zapowiadał się taki piękny dzień.
-STOP!!! - Wszyscy patrzymy na Annie, która właśnie krzyknęła. - Jeszcze raz ktoś z was krzyknie, zwłaszcza jeśli krzyknie na Finnicka, to obiecuję, że będziecie musieli zabierać mnie do szpitala, bo będę mieć taki atak, że nie uda wam się mnie uspokoić! - Krzyczy Annie i podchodzi do mnie. - W porządku?- Pyta niemal bezgłośnie. Kiwam głową. Ona uśmiecha się do mnie i odwraca głowę, po czym piorunuje wzrokiem wszystkich dookoła. - Wszyscy do kuchni. Już! - Znów krzyczy. Każdy z nas udaje się do kuchni ze spuszczonym wzrokiem. Ja idę obok Annie, która łapie mnie za rękę.
-Niech ktoś mi łaskawie wytłumaczy o co wam poszło! - Warczy Annie, kiedy każdy oprócz mnie i niej usiądą już do stołu. Wtedy wszyscy zaczynają jednocześnie tłumaczyć. - Stop! Jedna osoba! - Krzyczy Annie. - Mags, możesz ty nam powiedzieć? - Kiedy Annie odzywa się do naszej mentorki jej głos wyraźnie łagodnieje.
-Obudziło mnie wściekłe pukanie do drzwi. Kiedy poszłam otworzyć okazało się, że przyszli Elen, Lindsey i Tom. Kłócili się. Nie wiem o co poszło. Wiedziałam, że tylko ty Annie będziesz mogła ich uspokoić, więc poszłam do twojego pokoju, a wszyscy poszli za mną. Tam było pusto, więc zapukałam do łazienki, nikt się nie odezwał, dlatego tam zajrzeliśmy. Jak można się łatwo domyślić nikogo tam nie było. Dlatego Elen, Lindsey i Tom wściekli wpadli do pokoju Finnicka. A co tam zastali? Pustkę. Wystraszeni pytali mnie gdzie jesteście. Ja nie wiedziałam, więc wybuchła kolejna awantura. Przyszła Evelyn i usłyszała kilka nieprzyjemnych obelg od Lindsey, dodatkowo wystraszyła się, że coś wam się mogło stać, więc płakała. Później wparowaliście wy i więcej już nie muszę mówić. - Opowiada Mags.
-Dobrze, dziękuję. Teraz wy. O co się kłóciliście? - Annie spogląda na swoją ciocię.
-A o co mogliśmy się kłócić? - Pyta jej ciocia. - O ciebie. Twoi rodzice powiadomili mnie, że chcą, żebyś mieszkała u nich i powiedzieli, żebym pomogła im przekonać o tym Mags, ciebie i przede wszystkim Finnicka. - Oznajmia. Annie patrzy na swoich rodziców.
-Zostawiliście mnie jak miałam dziesięć lat! Przez dwa lata ciocia się mną opiekowała, a kiedy dostała pracę była przy mnie Mags, chociaż nie musiała, bo nie jesteśmy nawet rodziną. Teraz kiedy mam siedemnaście lat chcecie, żebym wam wybaczyła i mieszkała z wami. Nie uważacie, że już trochę za późno?. - Denerwuje się Annie. Obejmuję ją ramieniem.
-To co się stało nas przerosło! - Tłumaczy się pani Cresta.
-Myślicie, że ja tego nie przeżywałam?! Myślicie, że ja nie cierpiałam?! Straciłam siostrę i was! Myślałam, że zatonęliście. Wiedziałam, że nigdy nie wyłowili waszych ciał, ale myślałam, że są zbyt głęboko! Nie było was przy mnie kiedy Finnick był na arenie. Nie było was przy mnie kiedy mnie wylosowali. Nie było was przy mnie, kiedy leżałam nieprzytomna w szpitalu, bo przez atak wywołany waszym przyjazdem, wyskoczyłam przez okno. Nie było was w najważniejszych momentach życia. To, że straciliście jedną córkę nie oznacza, że trzeba porzucać drugą! Więc przestańcie się już tłumaczyć, bo to jest żałosne. - Mówi Annie przez łzy. Po czym wtula się we mnie. Ja gładzę ją po głowie. Rodzice Annie chcą coś jeszcze powiedzieć, ale ja piorunuję ich wzrokiem. - Finnick? Słabo mi... - Mówi i bezwiednie opada w me ramiona.
-Szybko! Zróbcie coś! - Krzyczę pewnie, choć łzy już na dobre zagościły w moich oczach. Czemu to jest moja pierwsza reakcja? Powinienem kazać otworzyć okna, a samemu ułożyć Annie w pozycji prostej, a następnie unieść jej nogi do góry.
-Okna! - Krzyczy Mags. Rodzice Annie je otwierają. Ja robię to co powinienem. Układam Annie tak jak trzeba i unoszę jej nogi do góry. Proszę niech się obudzi, niech się obudzi.
_________________________________________________________________________________
Co sądzicie o tym rozdziale? Chyba nie jest taki zły... najlepszy też nie... trzymajmy się jednak tego, że nie jest taki zły (to brzmi bardziej optymistycznie, a optymizm nam się przyda, bo już we wtorek idziemy do szkoły :( co jest straszne... nie chcę do szkoły!!! Chcę wakacje!)
Kolejny rozdział jutro o tej samej porze :)
Przypominam o "akcji ze słowami", bo jutro już ostatni dzień.
Razem z Annie docieramy do domu już prawie wysuszeni. Zanim otworzymy drzwi do naszych uszu dobiega kłótnia, w której wyraźnie bierze udział kilka osób. Szybko otwieram drzwi. Moja pierwsza myśl sprowadza się do pomocy Mags. Wbiegam do środka, Annie biegnie za mną.
-Co się tu dzieje?! - Krzyczę, kiedy tylko razem z ukochaną wpadniemy do salonu. Naszym oczom ukazuje się płacząca Evelyn, kłócący się rodzice Annie z jej ciocią i Mags próbująca załagodzić spór. Nikt z wyjątkiem Evelyn nas nie usłyszał. Annie podeszła do swojej przyjaciółki, aby ją uspokoić, a ja właśnie dostaję w twarz od mamy mojej ukochanej. Dlaczego? Dlatego, że kiedy ta zamierzała się na swoją siostrę, ja wtargnąłem pomiędzy nie. Moja twarz jest teraz czerwona. Niestety nie załagodziło to sporu pomiędzy siostrami. Sprawiło tylko, że wszyscy zaczęli kłócić się między sobą i krzyczeć też na mnie. A zapowiadał się taki piękny dzień.
-STOP!!! - Wszyscy patrzymy na Annie, która właśnie krzyknęła. - Jeszcze raz ktoś z was krzyknie, zwłaszcza jeśli krzyknie na Finnicka, to obiecuję, że będziecie musieli zabierać mnie do szpitala, bo będę mieć taki atak, że nie uda wam się mnie uspokoić! - Krzyczy Annie i podchodzi do mnie. - W porządku?- Pyta niemal bezgłośnie. Kiwam głową. Ona uśmiecha się do mnie i odwraca głowę, po czym piorunuje wzrokiem wszystkich dookoła. - Wszyscy do kuchni. Już! - Znów krzyczy. Każdy z nas udaje się do kuchni ze spuszczonym wzrokiem. Ja idę obok Annie, która łapie mnie za rękę.
-Niech ktoś mi łaskawie wytłumaczy o co wam poszło! - Warczy Annie, kiedy każdy oprócz mnie i niej usiądą już do stołu. Wtedy wszyscy zaczynają jednocześnie tłumaczyć. - Stop! Jedna osoba! - Krzyczy Annie. - Mags, możesz ty nam powiedzieć? - Kiedy Annie odzywa się do naszej mentorki jej głos wyraźnie łagodnieje.
-Obudziło mnie wściekłe pukanie do drzwi. Kiedy poszłam otworzyć okazało się, że przyszli Elen, Lindsey i Tom. Kłócili się. Nie wiem o co poszło. Wiedziałam, że tylko ty Annie będziesz mogła ich uspokoić, więc poszłam do twojego pokoju, a wszyscy poszli za mną. Tam było pusto, więc zapukałam do łazienki, nikt się nie odezwał, dlatego tam zajrzeliśmy. Jak można się łatwo domyślić nikogo tam nie było. Dlatego Elen, Lindsey i Tom wściekli wpadli do pokoju Finnicka. A co tam zastali? Pustkę. Wystraszeni pytali mnie gdzie jesteście. Ja nie wiedziałam, więc wybuchła kolejna awantura. Przyszła Evelyn i usłyszała kilka nieprzyjemnych obelg od Lindsey, dodatkowo wystraszyła się, że coś wam się mogło stać, więc płakała. Później wparowaliście wy i więcej już nie muszę mówić. - Opowiada Mags.
-Dobrze, dziękuję. Teraz wy. O co się kłóciliście? - Annie spogląda na swoją ciocię.
-A o co mogliśmy się kłócić? - Pyta jej ciocia. - O ciebie. Twoi rodzice powiadomili mnie, że chcą, żebyś mieszkała u nich i powiedzieli, żebym pomogła im przekonać o tym Mags, ciebie i przede wszystkim Finnicka. - Oznajmia. Annie patrzy na swoich rodziców.
-Zostawiliście mnie jak miałam dziesięć lat! Przez dwa lata ciocia się mną opiekowała, a kiedy dostała pracę była przy mnie Mags, chociaż nie musiała, bo nie jesteśmy nawet rodziną. Teraz kiedy mam siedemnaście lat chcecie, żebym wam wybaczyła i mieszkała z wami. Nie uważacie, że już trochę za późno?. - Denerwuje się Annie. Obejmuję ją ramieniem.
-To co się stało nas przerosło! - Tłumaczy się pani Cresta.
-Myślicie, że ja tego nie przeżywałam?! Myślicie, że ja nie cierpiałam?! Straciłam siostrę i was! Myślałam, że zatonęliście. Wiedziałam, że nigdy nie wyłowili waszych ciał, ale myślałam, że są zbyt głęboko! Nie było was przy mnie kiedy Finnick był na arenie. Nie było was przy mnie kiedy mnie wylosowali. Nie było was przy mnie, kiedy leżałam nieprzytomna w szpitalu, bo przez atak wywołany waszym przyjazdem, wyskoczyłam przez okno. Nie było was w najważniejszych momentach życia. To, że straciliście jedną córkę nie oznacza, że trzeba porzucać drugą! Więc przestańcie się już tłumaczyć, bo to jest żałosne. - Mówi Annie przez łzy. Po czym wtula się we mnie. Ja gładzę ją po głowie. Rodzice Annie chcą coś jeszcze powiedzieć, ale ja piorunuję ich wzrokiem. - Finnick? Słabo mi... - Mówi i bezwiednie opada w me ramiona.
-Szybko! Zróbcie coś! - Krzyczę pewnie, choć łzy już na dobre zagościły w moich oczach. Czemu to jest moja pierwsza reakcja? Powinienem kazać otworzyć okna, a samemu ułożyć Annie w pozycji prostej, a następnie unieść jej nogi do góry.
-Okna! - Krzyczy Mags. Rodzice Annie je otwierają. Ja robię to co powinienem. Układam Annie tak jak trzeba i unoszę jej nogi do góry. Proszę niech się obudzi, niech się obudzi.
_________________________________________________________________________________
Co sądzicie o tym rozdziale? Chyba nie jest taki zły... najlepszy też nie... trzymajmy się jednak tego, że nie jest taki zły (to brzmi bardziej optymistycznie, a optymizm nam się przyda, bo już we wtorek idziemy do szkoły :( co jest straszne... nie chcę do szkoły!!! Chcę wakacje!)
Kolejny rozdział jutro o tej samej porze :)
Przypominam o "akcji ze słowami", bo jutro już ostatni dzień.
sobota, 29 sierpnia 2015
Rozdział 65 - Pierścionek z perłą
ANNIE
-O czym chciałeś ze mną porozmawiać? - Pytam Finnicka, kiedy tylko docieramy do naszego miejsca. On patrzy mi w oczy. Jest smutny.
-Chciałem ci się oświadczyć. - Mówi zrezygnowany.
-Więc czemu tego nie zrobisz? - Pytam go. Głos mi się łamie. Z oczu spływają mi łzy. Czy on zakochał się w kimś innym? Po co w ogóle pytałam?
-Snow. - Wypowiada to jedno słowo, to jedno nazwisko z taką nienawiścią. - Powiedział, że dalej muszę... to robić. Zagroził, że cię zabije. Ja nie pozwolę, żeby coś ci się stało. On dobrze o tym wie. Sęk w tym, że... jeśli byśmy się pobrali... w Kapitolu byłoby o tym głośno, a ja nie byłbym tak atrakcyjny dla Kapitolinek. Wtedy Snow zabiłby cię bez wahania. Ja na to nie pozwolę. - Teraz głos mu się łamał. Łzy zaczynają wypływać również z jego oczu. Nie mogę na to pozwolić. Przytulam się do niego.
-Kocham cię. Mimo wszystko. Nawet jeśli dopóki Snow żyje nie będziemy mogli się pobrać. - Mówię i całuję go w policzek. On szpecze.
-Dopóki Snow żyje... - Szepcze. Uśmiecha się i pada na kolano, wyjmuje jakieś pudełeczko z kieszeni i wyciąga je otwarte w moją stronę. W środku znajduje się pierścionek. - Annie Cresto. Czy uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi i wyjdziesz za mnie, kiedy tylko będzie to możliwe? -Pyta.
-Tak. - Tylko to udaje mi się wykrztusić przez łzy wciąż na nowo napływające do moich oczu. Tym razem są to jednak łzy szczęścia. Finnick wstaje i wsuwa mi na palec pierścionek. Po czym całuje mnie w policzek.
-Też cię kocham. - Szepcze mi prosto do ucha. Łzy ciągle wypływają z moich oczu i nie chcą przestać.
-To chciałeś mi powiedzieć w Kapitolu, prawda? - Wypalam bez zastanowienia. - Finnick kiwa głową. - Kiedy szukałam cię po całej sali... ty byłeś u Snowa. - Stwierdzam, a Finnick znów kiwa głową.
-Przepraszam, że nic ci nie powiedziałem. - Mówi ze skruchą.
Łzy już nie wypływają z moich oczu tak natarczywie, więc przyglądam się pierścionkowi. Jest srebrny z perłą. W naszym Dystrykcie jest taki zwyczaj, że jeśli ktoś chce oświadczyć się ukochanej musi podarować jej pierścionek z czymś związanym z naszym Dystryktem, a najlepiej jeszcze gdyby było to związane z profesją jednej ze stron. Dlatego też jeśli ktoś wytwarza haczyki na ryby to daje ukochanej - lub otrzymuje od ukochanego - pierścionek z haczyka i tak dalej. Finnick i ja nie mamy żadnej pracy i mieć nie będziemy, bo to gwarantuje nam zwycięstwo w Igrzyskach. Dlatego pierścionek jest z perłą. Pewnie kupił to w Kapitolu. Poznaję to po tym, że perła niema jednego koloru tylko dwa mieszające się, jedna część jest w kolorze moich oczu, a druga w kolorze oczu Finnicka. Mój ukochany zauważa, że przyglądam się ów pierścionkowi i mówi:
-W środku kazałem wygrawerować "Jeśli zginiesz ja się zabiję". Chcę, żebyś wiedziała, że jesteś najważniejszą osobą w moim życiu i bez ciebie nie miałoby ono znaczenia. - Oznajmia, a ja znów zanoszę się płaczem. Znów są to łzy szczęścia.
-"Jeśli zginiesz ja się zabiję" to mówiłam ci przed twoimi Igrzyskami, a ty mi przed moimi. - mówię łkając.
-Zgadza się. - Oznajmia i patrzy na wodę. - Idziemy popływać? - Pyta. Ja potakuję, więc on łapie mnie za rękę i razem biegniemy w kierunku wody.
Kiedy już jesteśmy przy brzegu Finnick się zatrzymuje i bierze mnie na ręce. Wtedy wbiega do wody i nasze usta łączą się w pocałunku, a kiedy się rozłączą Finnick delikatnie zanurza mnie w wodzie. Po czym mnie puszcza i pyta.
-Nurkujemy?
Finnick dobrze wie co lubię robić i już po chwili obydwoje, trzymając się za ręce, płyniemy w głąb morza.
-Chyba czas już wracać. Mags będzie się martwić. - Oznajmia Finnick, kiedy tylko wyjdziemy z wody. - No i nie ukrywam, że jestem głodny. Co prawda mogę coś złowić, ale mam ochotę na naleśniki Mags.-Dodaje klepiąc się po brzuchu. Uśmiecham się.
-Też mam ochotę na naleśniki Mags. To chyba najlepsze śniadanie jakie może być.- Mówię.
Razem z Finnickiem przyszliśmy tu o wschodzie słońca. Mags wtedy jeszcze spała. Dlatego nie jedliśmy śniadania, a z tego co można zauważyć z pozycji słońca, dochodzi już południe. Finnick łapie mnie za rękę i znów wracamy plażą, mocząc nogi w wodzie. Znów jesteśmy mokrzy.
-Mags nas zabije. - Żartuję. - Nie dość, że wyszliśmy z domu o wschodzie słońca i nie powiedzieliśmy jej gdzie idziemy, to jeszcze wrócimy cali mokrzy.- Kontynuuję. Finnick wybucha śmiechem.
-Może nie będzie aż tak źle. - Śmieje się. Raz zdarzyło mu się chrząknąć. - Powiemy jej, że chcieliśmy iść do sklepu, a ona jeszcze spała. - Wymyśla Finnick.
-No dobrze, ale jak wytłumaczymy jej brak zakupów i to, że woda cieknie z nas strumieniami? - Dopytuję.
-Postanowiliśmy wracać plażą i nagle jak spod ziemi wyrosła wielka fala, która nas zmoczyła i zabrała zakupy. - Żartuje.
-Tak, na pewno uwierzy, że poszliśmy na zakupy o piątej rano, a wracamy siedem godzin później. - Mówię sarkastycznie. - Chyba lepiej powiedzieć jej prawdę. Znaczy tylko jeśli zapyta. - Dodaję z uśmiechem.
_________________________________________________________________________________
Kolejny rozdział dodany i... no cóż... nie jestem z niego zadowolona, ale bywały gorsze...
Mam nadzieję, że wyrazicie swoją opinię w komentarzu :)
Przypominam o "akcji ze słowami" :)
Jutro rozdział o tej samej porze co dzisiaj :)
-O czym chciałeś ze mną porozmawiać? - Pytam Finnicka, kiedy tylko docieramy do naszego miejsca. On patrzy mi w oczy. Jest smutny.
-Chciałem ci się oświadczyć. - Mówi zrezygnowany.
-Więc czemu tego nie zrobisz? - Pytam go. Głos mi się łamie. Z oczu spływają mi łzy. Czy on zakochał się w kimś innym? Po co w ogóle pytałam?
-Snow. - Wypowiada to jedno słowo, to jedno nazwisko z taką nienawiścią. - Powiedział, że dalej muszę... to robić. Zagroził, że cię zabije. Ja nie pozwolę, żeby coś ci się stało. On dobrze o tym wie. Sęk w tym, że... jeśli byśmy się pobrali... w Kapitolu byłoby o tym głośno, a ja nie byłbym tak atrakcyjny dla Kapitolinek. Wtedy Snow zabiłby cię bez wahania. Ja na to nie pozwolę. - Teraz głos mu się łamał. Łzy zaczynają wypływać również z jego oczu. Nie mogę na to pozwolić. Przytulam się do niego.
-Kocham cię. Mimo wszystko. Nawet jeśli dopóki Snow żyje nie będziemy mogli się pobrać. - Mówię i całuję go w policzek. On szpecze.
-Dopóki Snow żyje... - Szepcze. Uśmiecha się i pada na kolano, wyjmuje jakieś pudełeczko z kieszeni i wyciąga je otwarte w moją stronę. W środku znajduje się pierścionek. - Annie Cresto. Czy uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi i wyjdziesz za mnie, kiedy tylko będzie to możliwe? -Pyta.
-Tak. - Tylko to udaje mi się wykrztusić przez łzy wciąż na nowo napływające do moich oczu. Tym razem są to jednak łzy szczęścia. Finnick wstaje i wsuwa mi na palec pierścionek. Po czym całuje mnie w policzek.
-Też cię kocham. - Szepcze mi prosto do ucha. Łzy ciągle wypływają z moich oczu i nie chcą przestać.
-To chciałeś mi powiedzieć w Kapitolu, prawda? - Wypalam bez zastanowienia. - Finnick kiwa głową. - Kiedy szukałam cię po całej sali... ty byłeś u Snowa. - Stwierdzam, a Finnick znów kiwa głową.
-Przepraszam, że nic ci nie powiedziałem. - Mówi ze skruchą.
Łzy już nie wypływają z moich oczu tak natarczywie, więc przyglądam się pierścionkowi. Jest srebrny z perłą. W naszym Dystrykcie jest taki zwyczaj, że jeśli ktoś chce oświadczyć się ukochanej musi podarować jej pierścionek z czymś związanym z naszym Dystryktem, a najlepiej jeszcze gdyby było to związane z profesją jednej ze stron. Dlatego też jeśli ktoś wytwarza haczyki na ryby to daje ukochanej - lub otrzymuje od ukochanego - pierścionek z haczyka i tak dalej. Finnick i ja nie mamy żadnej pracy i mieć nie będziemy, bo to gwarantuje nam zwycięstwo w Igrzyskach. Dlatego pierścionek jest z perłą. Pewnie kupił to w Kapitolu. Poznaję to po tym, że perła niema jednego koloru tylko dwa mieszające się, jedna część jest w kolorze moich oczu, a druga w kolorze oczu Finnicka. Mój ukochany zauważa, że przyglądam się ów pierścionkowi i mówi:
-W środku kazałem wygrawerować "Jeśli zginiesz ja się zabiję". Chcę, żebyś wiedziała, że jesteś najważniejszą osobą w moim życiu i bez ciebie nie miałoby ono znaczenia. - Oznajmia, a ja znów zanoszę się płaczem. Znów są to łzy szczęścia.
-"Jeśli zginiesz ja się zabiję" to mówiłam ci przed twoimi Igrzyskami, a ty mi przed moimi. - mówię łkając.
-Zgadza się. - Oznajmia i patrzy na wodę. - Idziemy popływać? - Pyta. Ja potakuję, więc on łapie mnie za rękę i razem biegniemy w kierunku wody.
Kiedy już jesteśmy przy brzegu Finnick się zatrzymuje i bierze mnie na ręce. Wtedy wbiega do wody i nasze usta łączą się w pocałunku, a kiedy się rozłączą Finnick delikatnie zanurza mnie w wodzie. Po czym mnie puszcza i pyta.
-Nurkujemy?
Finnick dobrze wie co lubię robić i już po chwili obydwoje, trzymając się za ręce, płyniemy w głąb morza.
-Chyba czas już wracać. Mags będzie się martwić. - Oznajmia Finnick, kiedy tylko wyjdziemy z wody. - No i nie ukrywam, że jestem głodny. Co prawda mogę coś złowić, ale mam ochotę na naleśniki Mags.-Dodaje klepiąc się po brzuchu. Uśmiecham się.
-Też mam ochotę na naleśniki Mags. To chyba najlepsze śniadanie jakie może być.- Mówię.
Razem z Finnickiem przyszliśmy tu o wschodzie słońca. Mags wtedy jeszcze spała. Dlatego nie jedliśmy śniadania, a z tego co można zauważyć z pozycji słońca, dochodzi już południe. Finnick łapie mnie za rękę i znów wracamy plażą, mocząc nogi w wodzie. Znów jesteśmy mokrzy.
-Mags nas zabije. - Żartuję. - Nie dość, że wyszliśmy z domu o wschodzie słońca i nie powiedzieliśmy jej gdzie idziemy, to jeszcze wrócimy cali mokrzy.- Kontynuuję. Finnick wybucha śmiechem.
-Może nie będzie aż tak źle. - Śmieje się. Raz zdarzyło mu się chrząknąć. - Powiemy jej, że chcieliśmy iść do sklepu, a ona jeszcze spała. - Wymyśla Finnick.
-No dobrze, ale jak wytłumaczymy jej brak zakupów i to, że woda cieknie z nas strumieniami? - Dopytuję.
-Postanowiliśmy wracać plażą i nagle jak spod ziemi wyrosła wielka fala, która nas zmoczyła i zabrała zakupy. - Żartuje.
-Tak, na pewno uwierzy, że poszliśmy na zakupy o piątej rano, a wracamy siedem godzin później. - Mówię sarkastycznie. - Chyba lepiej powiedzieć jej prawdę. Znaczy tylko jeśli zapyta. - Dodaję z uśmiechem.
_________________________________________________________________________________
Kolejny rozdział dodany i... no cóż... nie jestem z niego zadowolona, ale bywały gorsze...
Mam nadzieję, że wyrazicie swoją opinię w komentarzu :)
Przypominam o "akcji ze słowami" :)
Jutro rozdział o tej samej porze co dzisiaj :)
piątek, 28 sierpnia 2015
Rozdział 64 - "Płacz jest nieodzownym elementem życia każdego zwycięzcy Głodowych Igrzysk"
ANNIE
Szukamy rodziców Bena. Mija dobre pół godziny zanim zauważymy, że siedzieli przy stole. Po tym mogę stwierdzić, że razem z Finnickiem chyba jesteśmy ślepi. Może to dlatego, że ja ciągle myślę o tym co powiedział. "Nasza miłość też przetrwa wszystko i zwalczy wszystko co będzie złe w naszym życiu." Jego słowa rozbrzmiewają w mojej głowie. A on? O czym on myślał? Nie wiem i chyba się nie dowiem, bo już jesteśmy obok rodziców Bena i Finnick się odzywa.
-Dzień dobry, a może raczej dobry wieczór. -Mówi i uśmiecha się.
-Dobry wieczór. - Odpowiadają zdziwieni.
-Annie chciała coś państwu powiedzieć. - Oznajmia i patrzy na mnie. Jest trochę wystraszony. Boi się, że będę mieć atak.
-Ja... ja chciałam przeprosić. - Odzywam się w końcu.
-Za co? - Pyta mama Bena.
-Za to, że ja miałam więcej szczęścia niż Ben, za to, że on zginął w tak brutalny sposób, a ja nie uratowałam go. Przepraszam. - Mówię prawie przez łzy, które próbują wypłynąć z moich oczu, już od początku balu. Ja jednak cały czas je powstrzymuję. Nie pozwolę im rządzić, nie pozwolę im wypłynąć. Nie dziś. Dziś spełniam obietnicę daną Lorze. Dziś jestem silna. Dziś jestem dzielna. Nie uronię żadnej łzy.
-To nie twoja wina. - Mówi mama Bena. Też stara się nie rozpłakać. Głos jednak jej się łamie, zdradzając wszystko. - Ben... nie wierzył, że uda mu się przeżyć. Kiedy się z nim żegnaliśmy, powiedział, że nie da rady, że niema najmniejszych szans i już pierwszego dnia wróci. Wszyscy wiedzieliśmy o jaki powrót mu chodzi. Powiedział jeszcze, że chociaż będzie mógł poznać Finnicka, jego idola i Annie, dziewczynę przez, którą płakał tak silny człowiek. Powiedział, że łzy to nie jest oznaka słabości, tylko bezsilności. - Wtedy z oczu kobiety wypływają łzy. Jedna po drugiej spływa jej po policzku i ląduje na posadzce. Nie myślę długo. Przytulam ją i moje oczy również zachodzą łzami. "Łzy nie są oznaką słabości. One są oznaką bezsilności" w mojej głowie po raz kolejny tej noc rozbrzmiewa głos, tym razem jest to głos Bena, małego trzynastoletniego chłopca, który zginął na arenie, ale nigdy o nim nie zapomnę.
-Dziękuję. - Oznajmiam, kiedy puszczam mamę Bena.
-Nie ma za co. - Oznajmia kobieta. Wtedy Finnick obejmuje mnie w tali i idziemy
-Mags? Co się stało? - Pytam jej. Moja mentorka siedzi na balkonie, a ja stoję w drzwiach. Miałam nie wychodzić na zewnątrz, ale to inna sprawa. Tym razem szukałam Mags, ponieważ kiedy tylko z Finnickiem dotarliśmy do naszego stołu, od razu rzuciła nam się w oczy nieobecność mentorki. Kiedy spytałyśmy Lolity gdzie jest Mags, ta odpowiedziała, że poszła pomyśleć. Postanowiliśmy jej poszukać.
-Annie? Nie, nic się nie stało. Wracaj na bal. - Mówi wycierając łzy. Łzy. Przypomina mi się co powiedziała mama Bena.
-Łzy nie są oznaką słabości. One są oznaką bezsilności. - Mówię. Mags patrzy na mnie. - Możesz powiedzieć mi co się stało. - Mags opuszcza wzrok.
-Dziś jest rocznica mojego ślubu. Pięćdziesiąt pięć lat temu ja i mój mąż powiedzieliśmy sobie sakramentalne "tak". Mieliśmy być razem do końca świata. - Mówi i łzy ponownie zbierają się w kącikach jej oczu.
-Przykro mi. - Oznajmiam. Mags mówi dalej.
-Kiedy na was patrzę wszystko mi się przypomina. Pamiętam jacy byliśmy szczęśliwi. - Oznajmia, a na jej twarzy widać uśmiech.
-Przepraszam... - Czuję się winna.
-Za co? Annie ja jestem najszczęśliwsza na świecie kiedy patrzę na wasze szczęście. Płaczę tylko dlatego, że dziś jest ta rocznica. W takie dni zawsze płakałam, bo płacz jest nieodzownym elementem życia każdego zwycięzcy Głodowych Igrzysk.
_________________________________________________________________________________
Przepraszam za spóźnienie. No cóż... nie wyrobiłam się. Ten rozdział jest... jaki jest. Musze jednak przyznać, że kilka zdań naprawdę udało mi się dość dobrze napisać... szkoda, że nie cały rozdział. Mimo to mam nadzieję, że skomentujecie ten rozdział.
Przypominam o "akcji ze słowami"
Jutro rozdział o tej samej porze :)
Szukamy rodziców Bena. Mija dobre pół godziny zanim zauważymy, że siedzieli przy stole. Po tym mogę stwierdzić, że razem z Finnickiem chyba jesteśmy ślepi. Może to dlatego, że ja ciągle myślę o tym co powiedział. "Nasza miłość też przetrwa wszystko i zwalczy wszystko co będzie złe w naszym życiu." Jego słowa rozbrzmiewają w mojej głowie. A on? O czym on myślał? Nie wiem i chyba się nie dowiem, bo już jesteśmy obok rodziców Bena i Finnick się odzywa.
-Dzień dobry, a może raczej dobry wieczór. -Mówi i uśmiecha się.
-Dobry wieczór. - Odpowiadają zdziwieni.
-Annie chciała coś państwu powiedzieć. - Oznajmia i patrzy na mnie. Jest trochę wystraszony. Boi się, że będę mieć atak.
-Ja... ja chciałam przeprosić. - Odzywam się w końcu.
-Za co? - Pyta mama Bena.
-Za to, że ja miałam więcej szczęścia niż Ben, za to, że on zginął w tak brutalny sposób, a ja nie uratowałam go. Przepraszam. - Mówię prawie przez łzy, które próbują wypłynąć z moich oczu, już od początku balu. Ja jednak cały czas je powstrzymuję. Nie pozwolę im rządzić, nie pozwolę im wypłynąć. Nie dziś. Dziś spełniam obietnicę daną Lorze. Dziś jestem silna. Dziś jestem dzielna. Nie uronię żadnej łzy.
-To nie twoja wina. - Mówi mama Bena. Też stara się nie rozpłakać. Głos jednak jej się łamie, zdradzając wszystko. - Ben... nie wierzył, że uda mu się przeżyć. Kiedy się z nim żegnaliśmy, powiedział, że nie da rady, że niema najmniejszych szans i już pierwszego dnia wróci. Wszyscy wiedzieliśmy o jaki powrót mu chodzi. Powiedział jeszcze, że chociaż będzie mógł poznać Finnicka, jego idola i Annie, dziewczynę przez, którą płakał tak silny człowiek. Powiedział, że łzy to nie jest oznaka słabości, tylko bezsilności. - Wtedy z oczu kobiety wypływają łzy. Jedna po drugiej spływa jej po policzku i ląduje na posadzce. Nie myślę długo. Przytulam ją i moje oczy również zachodzą łzami. "Łzy nie są oznaką słabości. One są oznaką bezsilności" w mojej głowie po raz kolejny tej noc rozbrzmiewa głos, tym razem jest to głos Bena, małego trzynastoletniego chłopca, który zginął na arenie, ale nigdy o nim nie zapomnę.
-Dziękuję. - Oznajmiam, kiedy puszczam mamę Bena.
-Nie ma za co. - Oznajmia kobieta. Wtedy Finnick obejmuje mnie w tali i idziemy
-Mags? Co się stało? - Pytam jej. Moja mentorka siedzi na balkonie, a ja stoję w drzwiach. Miałam nie wychodzić na zewnątrz, ale to inna sprawa. Tym razem szukałam Mags, ponieważ kiedy tylko z Finnickiem dotarliśmy do naszego stołu, od razu rzuciła nam się w oczy nieobecność mentorki. Kiedy spytałyśmy Lolity gdzie jest Mags, ta odpowiedziała, że poszła pomyśleć. Postanowiliśmy jej poszukać.
-Annie? Nie, nic się nie stało. Wracaj na bal. - Mówi wycierając łzy. Łzy. Przypomina mi się co powiedziała mama Bena.
-Łzy nie są oznaką słabości. One są oznaką bezsilności. - Mówię. Mags patrzy na mnie. - Możesz powiedzieć mi co się stało. - Mags opuszcza wzrok.
-Dziś jest rocznica mojego ślubu. Pięćdziesiąt pięć lat temu ja i mój mąż powiedzieliśmy sobie sakramentalne "tak". Mieliśmy być razem do końca świata. - Mówi i łzy ponownie zbierają się w kącikach jej oczu.
-Przykro mi. - Oznajmiam. Mags mówi dalej.
-Kiedy na was patrzę wszystko mi się przypomina. Pamiętam jacy byliśmy szczęśliwi. - Oznajmia, a na jej twarzy widać uśmiech.
-Przepraszam... - Czuję się winna.
-Za co? Annie ja jestem najszczęśliwsza na świecie kiedy patrzę na wasze szczęście. Płaczę tylko dlatego, że dziś jest ta rocznica. W takie dni zawsze płakałam, bo płacz jest nieodzownym elementem życia każdego zwycięzcy Głodowych Igrzysk.
_________________________________________________________________________________
Przepraszam za spóźnienie. No cóż... nie wyrobiłam się. Ten rozdział jest... jaki jest. Musze jednak przyznać, że kilka zdań naprawdę udało mi się dość dobrze napisać... szkoda, że nie cały rozdział. Mimo to mam nadzieję, że skomentujecie ten rozdział.
Przypominam o "akcji ze słowami"
Jutro rozdział o tej samej porze :)
czwartek, 27 sierpnia 2015
Rozdział 63 - "Nie mówmy o atakach"
FINNICK
Na balu jest nudno. Nigdy nie lubiłem tu siedzieć. Tym razem na szczęście będzie tu ze mną Annie. Niedługo powinna zejść z góry. To taka tradycja w naszym dystrykcie. Zwycięzca z naszego dystryktu, kiedy zaczyna się bal jest szykowany i schodzi ze schodów za godzinę lub półtorej od rozpoczęcia balu, i schodzi schodami, tak aby każdy na niego patrzył. Teraz cichnie muzyka. Każdy wstaje, bo wie co to oznacza. Annie zaraz zejdzie. Patrzę w górę i wstrzymuję oddech chyba jak każdy kto ją zobaczył. Nigdy nie widziałem drugiej tak pięknej istoty. Annie unosi lekko podbródek i schodzi w dół, kiedy zejdzie z ostatniego schodka uśmiecha się, a każdy zaczyna klaskać. Ja jednak tylko patrzę. Dopóki ktoś nie klepnie mnie w ramię, to przywraca mi świadomość i również klaszczę. Wkrótce rozbrzmiewa muzyka i ludzie idą tańczyć, Annie jednak staje przy stole i obserwuje parkiet. Z początku myślałem, że chce zatańczyć, ale po chwili zobaczyłem co tak przykuło jej wzrok. To jej rodzice, tańczą i patrzą sobie w oczy. W ich spojrzeniu jest tak wiele miłości. Uśmiecham się i idę do Annie.
-Obserwujesz ich? - Pytam, kiedy tylko podejdę do niej. Annie uśmiecha się, nie odwracając do mnie głowy. - To wspaniałe, że ich miłość przetrwała tak wiele. - Oznajmiam. Naprawdę tak uważam.
-Tak. - Annie mówi tylko to. Wiem, że muszę jej powiedzieć, że nasza miłość jest równie wspaniała.
-Nasza miłość też przetrwa wszystko i zwalczy wszystko co będzie złe w naszym życiu. - Oznajmiam. Annie zaczynają szklić się oczy.
-Tak. - Wypowiada. Ja zanim pomyślę przytulam ją i całuję w czubek głowy.
-Nie płacz... chcesz wyjść? - Pytam.
-Nie. Chcę tu zostać i choć raz dotrzymać słowa danego Lorze. - Mówi.
-Nie rozumiem... - zaczynam. No cóż... naprawdę nie rozumiem.
-Zawsze wychodziłam na dwór, bo byłam słaba, bałam się, nie chciałam, żeby ludzie na mnie patrzyli. Okazałam słabość!- Prawie krzyczy. Nie wiem tylko czy na mnie czy to dlatego, że muzyka gra tak głośno. - A ja... kiedy się żegnałyśmy... obiecałam Lorze, że będę silna i dzielna nawet jeśli nie wróci, zwłaszcza wtedy. - Teraz ledwie ją słyszę. - Teraz chcę być silna. Chcę choć raz dotrzymać słowa. - Nic więcej nie musi mówić. Rozumiem ją, chociaż nikt dla mnie bliski nigdy nie zginął na arenie, nie licząc Bena, ale to co innego, byłem jego mentorem.
-Przepraszam... nie powinienem... - Szepczę.
-Daj spokój... nic się nie stało. O niczym nie wiedziałeś. - Przerywa mi. - Finnick?
-Tak? - Pytam.
-Pójdziesz ze mną do rodziców Bena? Chcę z nimi porozmawiać... - Uśmiecham się.
-Dla ciebie wszystko. - Odpowiadam.
-Dziękuję. - Mówi, patrzy mi w oczy, a nasze twarze znajdują się niebezpiecznie blisko siebie. W porę się opamiętujemy i odsuwamy od siebie. - Wiesz czego się boję? - Pyta Annie. - Znaczy w tej rozmowie z rodzicami Bena. - Myślę, że ataku, ale w sumie to nie wiem.
-Czego? - Pytam.
-Spojrzeć im w oczy. - Odpowiada.
-Myślałem, że boisz się, że dostaniesz ataku. - Mówię nawet nie zdając sobie sprawy, że to powiedziałem. Dopiero mina Annie uświadamia mi, że to powiedziałem. Dlatego zaczynam głupio tłumaczyć. - Bo zawsze kiedy myślisz o... tym co się działo na arenie to... sama wiesz co się dzieje... - Szepczę. Myślałem, że sobie tym pomogę, tymczasem tylko pogorszyłem sprawę. Annie chyba jest na mnie zła.
-To nie dzieje się tylko kiedy myślę o arenie. Co więcej czasami jak o tym myślę to jednak nie mam ataków. Ja sama nie wiem czemu jej mam i kiedy będą. W Kapitolu były bez powodu. - Mówi. Nie chcę się z nią kłócić, ale muszę coś powiedzieć.
-W Kapitolu ataki to coś normalnego. To normalne, że masz tam ataki. To przez to głupie miasto w ogóle je masz. - Prawie krzyczę. Na myśl o tym paskudnym miejscu krew się we mnie gotuje i mam ochotę wykrzyczeć całemu światu jak wstrętne jest to miejsce.
-W naszym miejscu też raz się zdarzyło, a z tego co pamiętam nasze miejsce nie jest niczemu winne. - Warczy Annie. "Przestań się kłócić, masz ją wspierać" upominam się w myślach.
-Dobrze, masz rację. Przepraszam. Nie powinienem nic mówić. - Przepraszam ją, a jej głos jest już łagodny kiedy mówi.
-Ja też przepraszam. Poszukajmy jego rodziców i nie mówmy więcej o atakach. - Potakuję i ruszamy w poszukiwaniu rodziców Bena.
_________________________________________________________________________________
Tak jak pod poprzednim postem napiszę, że... starałam się poprawić ten rozdział jak mogłam, a wyszło jak wyszło. Nie jest aż tak źle, ale za dobrze też nie jest. Mam nadzieję, że i tak skomentujecie ten rozdział i przypominam o "akcji ze słowami"
Kolejny rozdział jutro około godziny 19.00
Na balu jest nudno. Nigdy nie lubiłem tu siedzieć. Tym razem na szczęście będzie tu ze mną Annie. Niedługo powinna zejść z góry. To taka tradycja w naszym dystrykcie. Zwycięzca z naszego dystryktu, kiedy zaczyna się bal jest szykowany i schodzi ze schodów za godzinę lub półtorej od rozpoczęcia balu, i schodzi schodami, tak aby każdy na niego patrzył. Teraz cichnie muzyka. Każdy wstaje, bo wie co to oznacza. Annie zaraz zejdzie. Patrzę w górę i wstrzymuję oddech chyba jak każdy kto ją zobaczył. Nigdy nie widziałem drugiej tak pięknej istoty. Annie unosi lekko podbródek i schodzi w dół, kiedy zejdzie z ostatniego schodka uśmiecha się, a każdy zaczyna klaskać. Ja jednak tylko patrzę. Dopóki ktoś nie klepnie mnie w ramię, to przywraca mi świadomość i również klaszczę. Wkrótce rozbrzmiewa muzyka i ludzie idą tańczyć, Annie jednak staje przy stole i obserwuje parkiet. Z początku myślałem, że chce zatańczyć, ale po chwili zobaczyłem co tak przykuło jej wzrok. To jej rodzice, tańczą i patrzą sobie w oczy. W ich spojrzeniu jest tak wiele miłości. Uśmiecham się i idę do Annie.
-Obserwujesz ich? - Pytam, kiedy tylko podejdę do niej. Annie uśmiecha się, nie odwracając do mnie głowy. - To wspaniałe, że ich miłość przetrwała tak wiele. - Oznajmiam. Naprawdę tak uważam.
-Tak. - Annie mówi tylko to. Wiem, że muszę jej powiedzieć, że nasza miłość jest równie wspaniała.
-Nasza miłość też przetrwa wszystko i zwalczy wszystko co będzie złe w naszym życiu. - Oznajmiam. Annie zaczynają szklić się oczy.
-Tak. - Wypowiada. Ja zanim pomyślę przytulam ją i całuję w czubek głowy.
-Nie płacz... chcesz wyjść? - Pytam.
-Nie. Chcę tu zostać i choć raz dotrzymać słowa danego Lorze. - Mówi.
-Nie rozumiem... - zaczynam. No cóż... naprawdę nie rozumiem.
-Zawsze wychodziłam na dwór, bo byłam słaba, bałam się, nie chciałam, żeby ludzie na mnie patrzyli. Okazałam słabość!- Prawie krzyczy. Nie wiem tylko czy na mnie czy to dlatego, że muzyka gra tak głośno. - A ja... kiedy się żegnałyśmy... obiecałam Lorze, że będę silna i dzielna nawet jeśli nie wróci, zwłaszcza wtedy. - Teraz ledwie ją słyszę. - Teraz chcę być silna. Chcę choć raz dotrzymać słowa. - Nic więcej nie musi mówić. Rozumiem ją, chociaż nikt dla mnie bliski nigdy nie zginął na arenie, nie licząc Bena, ale to co innego, byłem jego mentorem.
-Przepraszam... nie powinienem... - Szepczę.
-Daj spokój... nic się nie stało. O niczym nie wiedziałeś. - Przerywa mi. - Finnick?
-Tak? - Pytam.
-Pójdziesz ze mną do rodziców Bena? Chcę z nimi porozmawiać... - Uśmiecham się.
-Dla ciebie wszystko. - Odpowiadam.
-Dziękuję. - Mówi, patrzy mi w oczy, a nasze twarze znajdują się niebezpiecznie blisko siebie. W porę się opamiętujemy i odsuwamy od siebie. - Wiesz czego się boję? - Pyta Annie. - Znaczy w tej rozmowie z rodzicami Bena. - Myślę, że ataku, ale w sumie to nie wiem.
-Czego? - Pytam.
-Spojrzeć im w oczy. - Odpowiada.
-Myślałem, że boisz się, że dostaniesz ataku. - Mówię nawet nie zdając sobie sprawy, że to powiedziałem. Dopiero mina Annie uświadamia mi, że to powiedziałem. Dlatego zaczynam głupio tłumaczyć. - Bo zawsze kiedy myślisz o... tym co się działo na arenie to... sama wiesz co się dzieje... - Szepczę. Myślałem, że sobie tym pomogę, tymczasem tylko pogorszyłem sprawę. Annie chyba jest na mnie zła.
-To nie dzieje się tylko kiedy myślę o arenie. Co więcej czasami jak o tym myślę to jednak nie mam ataków. Ja sama nie wiem czemu jej mam i kiedy będą. W Kapitolu były bez powodu. - Mówi. Nie chcę się z nią kłócić, ale muszę coś powiedzieć.
-W Kapitolu ataki to coś normalnego. To normalne, że masz tam ataki. To przez to głupie miasto w ogóle je masz. - Prawie krzyczę. Na myśl o tym paskudnym miejscu krew się we mnie gotuje i mam ochotę wykrzyczeć całemu światu jak wstrętne jest to miejsce.
-W naszym miejscu też raz się zdarzyło, a z tego co pamiętam nasze miejsce nie jest niczemu winne. - Warczy Annie. "Przestań się kłócić, masz ją wspierać" upominam się w myślach.
-Dobrze, masz rację. Przepraszam. Nie powinienem nic mówić. - Przepraszam ją, a jej głos jest już łagodny kiedy mówi.
-Ja też przepraszam. Poszukajmy jego rodziców i nie mówmy więcej o atakach. - Potakuję i ruszamy w poszukiwaniu rodziców Bena.
_________________________________________________________________________________
Tak jak pod poprzednim postem napiszę, że... starałam się poprawić ten rozdział jak mogłam, a wyszło jak wyszło. Nie jest aż tak źle, ale za dobrze też nie jest. Mam nadzieję, że i tak skomentujecie ten rozdział i przypominam o "akcji ze słowami"
Kolejny rozdział jutro około godziny 19.00
środa, 26 sierpnia 2015
Rozdział 62 - "Dziś jesteśmy w Czwórce"
ANNIE
Dziś kończy się Tournee Zwycięzców. Dziś jesteśmy w Czwórce. Niedługo Finnick powie mi to co chciał powiedzieć w Kapitolu. Dziś spotkam Evelyn. No może jutro. Teraz jestem w domu burmistrza. Szykują mnie. Ostatnio kiedy mnie wyszykowali, to Finnick zachowywał się dziwnie. Tak bardzo chcę z nim porozmawiać. Tak bardzo.
-Dobra, koniec tego dobrego. Czas na ubranie się. - Oznajmia Mer, kiedy tylko wchodzi do łazienki, w której ekipa przygotowawcza mnie szykowała. Wtedy ekipa opuszcza łazienkę. Zostaję tylko ja i moja stylistka. - Zamknij oczy, a ręce podnieś do góry. - Nakazuje mi. Robię to co muszę, a na moje ciało nasuwa się delikatny materiał sukienki. - A teraz otwórz oczy, ramiona też możesz opuścić. - Znów robię co każe.
Zerkam w lustro, a moim oczom ukazuje się dziewczyna, która może nie jest zbyt wysoka, ale perłowe szpilki podwyższają ją wystarczająco. Włosy upięte ma w luźny kok, gdzieniegdzie wyłania się niesforny kosmyk. Oprócz włosów, na głowie ma wianek z pereł. Kolczyki również są z pereł. Wszystkie perły są białe. Nawet te przyszyte do sukienki, która - tak na marginesie - jest błękitna. Perły tworzą tą sukienkę, tą kreację, tą osobę. Są wszyte w tali, są wszyte u spodu sukienki, ale również u góry, Od pasa w dół przyszyte są również pionowe rządki pereł. Sukienka kończy się tuż przed kolanem. Na plecach nie ma materiału, są jedynie perły tworzące różne wzory. Wszystko wygląda niesamowicie. Zupełnie jakbym to niebyła ja.
-To jest piękne. - Mówię. - Dziękuję. - Uśmiecham się.
-Finnick pewnie zaniemówi. Wyglądasz olśniewająco. - Oznajmia i uśmiecha się.
-Dziękuję. - Odzywam się. - Dziękuję za wszystko. - Przytulam ją. - Za to, że mu powiedziałaś i za to, że ubierałaś mnie najlepiej jak można. Dziękuję.
-To moja praca, dodatkowo bardzo was polubiłam. - Mówi i się odsuwa. Mi przypomina się jedna rzecz, o którą miałam ją zapytać już dawno. Teraz jest najlepszy moment, aby się dowiedzieć, w końcu nie zobaczę jej ponownie, przynajmniej w najbliższym czasie.
-Byłaś stylistką Finnicka, prawda? - Zaczynam. To nie o to chciałam zapytać, ale wypadałoby o tym wspomnieć.
-Tak, a czemu pytasz? - Dziwi się Mer.
-Bo mam jeszcze ważniejsze pytanie. Ta rzecz nie daje mi spokoju od... od Parady Trybutów. - Mówię. "Mów prosto z mostu" Słyszę jakiś głos w swojej głowie. Zgadzam się, będzie prosto z mostu. Po prostu zapytam. - Czemu byłam Amfitrytą? Czemu Finnick był Posejdonem? Czemu inne dzieciaki były albo syrenami, albo rybakami? - Wyduszam z siebie.
-Bałam się, że będziesz chciała wiedzieć. Dobrze, odpowiem ci na te pytania. No cóż... ty i Finnick byliście Amfitrytą i Posejdonem, bo wiem co do siebie czuliście i co do siebie czujecie. Wiem i wiedziałam, że nie ma szans, żebym to ja ubierała was do ślubu, więc to było coś w rodzaju rekompensaty za to. To tyle. Uprzedzę twoje kolejne pytanie. Przeczuwałam, że prędzej czy później zostaniesz wylosowana.
-Ale... ale... skąd wiesz, że nie ubierałabyś nas na nasz ślub? - Tak naprawdę w głowie mam inne pytanie. Jaki ślub?!
-Bo wiem, że jeśli się pobierzecie to tylko i wyłącznie jeśli wybuchłaby jakaś rebelia. A jeśli taka wybuchnie... wszyscy styliści zostaną straceni. Wiem to... może jestem z Kapitolu, ale nie jestem głupia. - Oznajmia Mer.
-Dobrze, a moje ostatnie pytanie to: Jaki ślub?
-Annie... ty i Finnick jesteście razem i kochacie się. Widać to gołym okiem. To logiczne, że kiedyś zapragniecie się pobrać i mieć dzieci. Chyba czas już wychodzić. Zaczaruj ich. - Mówi Mer i popycha mnie lekko w stronę drzwi.
Zaraz będę gwiazdą wieczoru. Wszyscy będą na mnie patrzeć. Będą tam rodzice Bena. Muszę z nimi porozmawiać. Drzwi się otwierają, a ja zmierzam w kierunku schodów. Muzyka cichnie, unoszę w górę podbródek i trzymając się barierki schodzę w dół. Chcę opuścić głowę i uciec jak najdalej, ale nie mogę. Muszę być dzielna. Muszę być silna. To samo mówiła Lora, kiedy ją wylosowali, kiedy się żegnałyśmy. "Będę dzielna i silna. Dla ciebie. Ty rób to co ja. Musisz być dzielna i silna już zawsze, nawet jeśli nie wrócę, zwłaszcza wtedy. Obiecaj." To jej słowa. Teraz rozbrzmiewają w mojej głowie. Na arenie słyszałam je tylko raz. Podczas Tournee towarzyszą mi zawsze. Nigdy ich nie słuchałam. Zawsze uciekałam na zewnątrz. Teraz tego nie zrobię. Nie mogę. Dotrzymam słowa, chociaż ten jeden jedyny raz. Zrobię to dla mojej siostry. Zrobię to dla Lory. Ostatni schodek za mną. Wszyscy klaszczą. Uśmiecham się. Tych ludzi znam. Są tu nawet moi rodzice. Nigdy nie wybaczę im do końca tego co zrobili, ale wiem, że tego żałują. Teraz już się do nich odzywam, trochę mniej wrogo niż wcześniej. Ostatni schodek za mną. Uśmiecham się, ale podbródek cały czas mam uniesiony wysoko, tak aby ludzie myśleli, że jetem dumna z wygranej, bo właśnie tego wymaga się od zwycięzców z dystryktu zawodowców. Ludzie klaszczą, a chwilę później znów rozbrzmiewa muzyka. Ludzie zaczynają tańczyć. Nawet moi rodzice. Przyłapuję się na tym, że obserwuję ich. Obserwuję jak na siebie patrzą, w ich spojrzeniu jest tyle miłości. Nigdy tego nie zauważyłam. W sumie to kiedy miałam to zauważyć? Kiedy byłam dzieckiem, które nawet nie wiedziało co to jest miłość? Czy przez ten czas kiedy swoim powrotem wywrócili moje życie do góry nogami, a później razem z Finnickiem próbowali przywrócić wszystko do porządku?
-Obserwujesz ich? - Odwracam głowę, w stronę, z której dobiegł mnie głos ukochanego. - To wspaniałe, że ich miłość przetrwała tak wiele. - Oznajmia.
-Tak. - To jedyne słowo jakie mogę wypowiedzieć w tej chwili. "Tak" oznacza tak mało, a zarazem tak wiele. "Tak" jest odpowiedzią na wszystkie pytania. Te zadane jak i te niezadane.
-Nasza miłość też przetrwa wszystko i zwalczy wszystko co będzie złe w naszym życiu. - Czuję jak łzy szczypią mnie pod powiekami. Nie dam im wypłynąć, a jedyne co mogę powiedzieć to:
-Tak.
_________________________________________________________________________________
Pod poprzednim rozdziałem napisałam o pewnej "akcji ze słowami" (ogólnie to chyba całkiem dobra nazwa i chyba ją zostawię) i spytałam czy mogłoby to wypalić. Uzyskałam odpowiedź, że mogłoby, więc spróbujemy. Spróbuję teraz wytłumaczyć reguły (nigdy nie potrafiłam tłumaczyć...):
Do wtorku (1.09.2015) prosiłabym o pisanie w komentarzach, lub na stronie zatytułowanej "Do autorki" słów, których każdy z nas ma inną, swoją własną definicję. We wtorek stworzę listę tych słów i (w kolejności od pierwszego dodanego do ostatniego) przyporządkuję je do kolejnych rozdziałów. Pod rozdziałem, w którym w usta (lub myśli) bohaterów włożę swoją własną definicję danego słowa, Wy w komentarzu napisalibyście swoją własną definicję. Oczywiście jeśli ktoś nie chciałby pisać definicji jakiegoś słowa to nie musi, chociaż gdyby napisał byłoby mi bardzo miło. Jeśli w tej akcji chciałyby wziąć udział (serdecznie zapraszam do udziału w tej akcji wszystkich, którzy to czytają) osoby, które anonimowo komentują moje rozdziały, lub jeszcze tego nie robiły, a z jakiegoś powodu chcą zrobić to również korzystając z anonima, to proszę o wymyślenie jakiś pseudonimów i podpisywanie się nimi.
Komentarze ze słowami możecie pisać już pod tym rozdziałem.
To było wszystko na temat "akcji ze słowami". Teraz czas na napisanie, że... starałam się jak mogłam, żeby poprawić ten rozdział, nie wyszło może rewelacyjnie, ale bardzo źle też nie jest. Niestety nie umiem opisywać ubrań, także wolałam narysować moją wizję sukni Annie. Rysunek został wykonany przeze mnie, chociaż inspirowałam się jednym ze zdjęć, które znalazłam w internecie. Proszę o nie kopiowanie rysunku.
Proszę jeszcze o komentarze dotyczące rozdziału, ale również o komentarze do "akcji ze słowami".
Dziś kończy się Tournee Zwycięzców. Dziś jesteśmy w Czwórce. Niedługo Finnick powie mi to co chciał powiedzieć w Kapitolu. Dziś spotkam Evelyn. No może jutro. Teraz jestem w domu burmistrza. Szykują mnie. Ostatnio kiedy mnie wyszykowali, to Finnick zachowywał się dziwnie. Tak bardzo chcę z nim porozmawiać. Tak bardzo.
-Dobra, koniec tego dobrego. Czas na ubranie się. - Oznajmia Mer, kiedy tylko wchodzi do łazienki, w której ekipa przygotowawcza mnie szykowała. Wtedy ekipa opuszcza łazienkę. Zostaję tylko ja i moja stylistka. - Zamknij oczy, a ręce podnieś do góry. - Nakazuje mi. Robię to co muszę, a na moje ciało nasuwa się delikatny materiał sukienki. - A teraz otwórz oczy, ramiona też możesz opuścić. - Znów robię co każe.
Zerkam w lustro, a moim oczom ukazuje się dziewczyna, która może nie jest zbyt wysoka, ale perłowe szpilki podwyższają ją wystarczająco. Włosy upięte ma w luźny kok, gdzieniegdzie wyłania się niesforny kosmyk. Oprócz włosów, na głowie ma wianek z pereł. Kolczyki również są z pereł. Wszystkie perły są białe. Nawet te przyszyte do sukienki, która - tak na marginesie - jest błękitna. Perły tworzą tą sukienkę, tą kreację, tą osobę. Są wszyte w tali, są wszyte u spodu sukienki, ale również u góry, Od pasa w dół przyszyte są również pionowe rządki pereł. Sukienka kończy się tuż przed kolanem. Na plecach nie ma materiału, są jedynie perły tworzące różne wzory. Wszystko wygląda niesamowicie. Zupełnie jakbym to niebyła ja.
-To jest piękne. - Mówię. - Dziękuję. - Uśmiecham się.
-Finnick pewnie zaniemówi. Wyglądasz olśniewająco. - Oznajmia i uśmiecha się.
-Dziękuję. - Odzywam się. - Dziękuję za wszystko. - Przytulam ją. - Za to, że mu powiedziałaś i za to, że ubierałaś mnie najlepiej jak można. Dziękuję.
-To moja praca, dodatkowo bardzo was polubiłam. - Mówi i się odsuwa. Mi przypomina się jedna rzecz, o którą miałam ją zapytać już dawno. Teraz jest najlepszy moment, aby się dowiedzieć, w końcu nie zobaczę jej ponownie, przynajmniej w najbliższym czasie.
-Byłaś stylistką Finnicka, prawda? - Zaczynam. To nie o to chciałam zapytać, ale wypadałoby o tym wspomnieć.
-Tak, a czemu pytasz? - Dziwi się Mer.
-Bo mam jeszcze ważniejsze pytanie. Ta rzecz nie daje mi spokoju od... od Parady Trybutów. - Mówię. "Mów prosto z mostu" Słyszę jakiś głos w swojej głowie. Zgadzam się, będzie prosto z mostu. Po prostu zapytam. - Czemu byłam Amfitrytą? Czemu Finnick był Posejdonem? Czemu inne dzieciaki były albo syrenami, albo rybakami? - Wyduszam z siebie.
-Bałam się, że będziesz chciała wiedzieć. Dobrze, odpowiem ci na te pytania. No cóż... ty i Finnick byliście Amfitrytą i Posejdonem, bo wiem co do siebie czuliście i co do siebie czujecie. Wiem i wiedziałam, że nie ma szans, żebym to ja ubierała was do ślubu, więc to było coś w rodzaju rekompensaty za to. To tyle. Uprzedzę twoje kolejne pytanie. Przeczuwałam, że prędzej czy później zostaniesz wylosowana.
-Ale... ale... skąd wiesz, że nie ubierałabyś nas na nasz ślub? - Tak naprawdę w głowie mam inne pytanie. Jaki ślub?!
-Bo wiem, że jeśli się pobierzecie to tylko i wyłącznie jeśli wybuchłaby jakaś rebelia. A jeśli taka wybuchnie... wszyscy styliści zostaną straceni. Wiem to... może jestem z Kapitolu, ale nie jestem głupia. - Oznajmia Mer.
-Dobrze, a moje ostatnie pytanie to: Jaki ślub?
-Annie... ty i Finnick jesteście razem i kochacie się. Widać to gołym okiem. To logiczne, że kiedyś zapragniecie się pobrać i mieć dzieci. Chyba czas już wychodzić. Zaczaruj ich. - Mówi Mer i popycha mnie lekko w stronę drzwi.
Zaraz będę gwiazdą wieczoru. Wszyscy będą na mnie patrzeć. Będą tam rodzice Bena. Muszę z nimi porozmawiać. Drzwi się otwierają, a ja zmierzam w kierunku schodów. Muzyka cichnie, unoszę w górę podbródek i trzymając się barierki schodzę w dół. Chcę opuścić głowę i uciec jak najdalej, ale nie mogę. Muszę być dzielna. Muszę być silna. To samo mówiła Lora, kiedy ją wylosowali, kiedy się żegnałyśmy. "Będę dzielna i silna. Dla ciebie. Ty rób to co ja. Musisz być dzielna i silna już zawsze, nawet jeśli nie wrócę, zwłaszcza wtedy. Obiecaj." To jej słowa. Teraz rozbrzmiewają w mojej głowie. Na arenie słyszałam je tylko raz. Podczas Tournee towarzyszą mi zawsze. Nigdy ich nie słuchałam. Zawsze uciekałam na zewnątrz. Teraz tego nie zrobię. Nie mogę. Dotrzymam słowa, chociaż ten jeden jedyny raz. Zrobię to dla mojej siostry. Zrobię to dla Lory. Ostatni schodek za mną. Wszyscy klaszczą. Uśmiecham się. Tych ludzi znam. Są tu nawet moi rodzice. Nigdy nie wybaczę im do końca tego co zrobili, ale wiem, że tego żałują. Teraz już się do nich odzywam, trochę mniej wrogo niż wcześniej. Ostatni schodek za mną. Uśmiecham się, ale podbródek cały czas mam uniesiony wysoko, tak aby ludzie myśleli, że jetem dumna z wygranej, bo właśnie tego wymaga się od zwycięzców z dystryktu zawodowców. Ludzie klaszczą, a chwilę później znów rozbrzmiewa muzyka. Ludzie zaczynają tańczyć. Nawet moi rodzice. Przyłapuję się na tym, że obserwuję ich. Obserwuję jak na siebie patrzą, w ich spojrzeniu jest tyle miłości. Nigdy tego nie zauważyłam. W sumie to kiedy miałam to zauważyć? Kiedy byłam dzieckiem, które nawet nie wiedziało co to jest miłość? Czy przez ten czas kiedy swoim powrotem wywrócili moje życie do góry nogami, a później razem z Finnickiem próbowali przywrócić wszystko do porządku?
-Obserwujesz ich? - Odwracam głowę, w stronę, z której dobiegł mnie głos ukochanego. - To wspaniałe, że ich miłość przetrwała tak wiele. - Oznajmia.
-Tak. - To jedyne słowo jakie mogę wypowiedzieć w tej chwili. "Tak" oznacza tak mało, a zarazem tak wiele. "Tak" jest odpowiedzią na wszystkie pytania. Te zadane jak i te niezadane.
-Nasza miłość też przetrwa wszystko i zwalczy wszystko co będzie złe w naszym życiu. - Czuję jak łzy szczypią mnie pod powiekami. Nie dam im wypłynąć, a jedyne co mogę powiedzieć to:
-Tak.
Suknia Annie. Rysunek został wykonany przeze mnie, inspirowałam się jedną z grafik google. Proszę nie kopiować!!! |
_________________________________________________________________________________
Pod poprzednim rozdziałem napisałam o pewnej "akcji ze słowami" (ogólnie to chyba całkiem dobra nazwa i chyba ją zostawię) i spytałam czy mogłoby to wypalić. Uzyskałam odpowiedź, że mogłoby, więc spróbujemy. Spróbuję teraz wytłumaczyć reguły (nigdy nie potrafiłam tłumaczyć...):
Do wtorku (1.09.2015) prosiłabym o pisanie w komentarzach, lub na stronie zatytułowanej "Do autorki" słów, których każdy z nas ma inną, swoją własną definicję. We wtorek stworzę listę tych słów i (w kolejności od pierwszego dodanego do ostatniego) przyporządkuję je do kolejnych rozdziałów. Pod rozdziałem, w którym w usta (lub myśli) bohaterów włożę swoją własną definicję danego słowa, Wy w komentarzu napisalibyście swoją własną definicję. Oczywiście jeśli ktoś nie chciałby pisać definicji jakiegoś słowa to nie musi, chociaż gdyby napisał byłoby mi bardzo miło. Jeśli w tej akcji chciałyby wziąć udział (serdecznie zapraszam do udziału w tej akcji wszystkich, którzy to czytają) osoby, które anonimowo komentują moje rozdziały, lub jeszcze tego nie robiły, a z jakiegoś powodu chcą zrobić to również korzystając z anonima, to proszę o wymyślenie jakiś pseudonimów i podpisywanie się nimi.
Komentarze ze słowami możecie pisać już pod tym rozdziałem.
To było wszystko na temat "akcji ze słowami". Teraz czas na napisanie, że... starałam się jak mogłam, żeby poprawić ten rozdział, nie wyszło może rewelacyjnie, ale bardzo źle też nie jest. Niestety nie umiem opisywać ubrań, także wolałam narysować moją wizję sukni Annie. Rysunek został wykonany przeze mnie, chociaż inspirowałam się jednym ze zdjęć, które znalazłam w internecie. Proszę o nie kopiowanie rysunku.
Proszę jeszcze o komentarze dotyczące rozdziału, ale również o komentarze do "akcji ze słowami".
wtorek, 25 sierpnia 2015
Rozdział 61 - Bal w Kapitolu
FINNICK
Wizyta u Snowa dobiegła końca półgodziny temu, ja jednak dopiero teraz znalazłem się w sali bankietowej. Następnym razem jak Snow będzie kazał mi iść do gabinetu - i znów zaprowadzą mnie tam awoksi - to poproszę o mapę tego domu, a nie... później znów będę musiał włóczyć się po korytarzach. Na szczęście dotarłem już na przyjęcie, ale nigdzie nie widzę Annie. W tłumie zauważam jednak Mags i Lolitę, więc idę do nich.
-Hej, gdzie Annie? - Pytam.
-Przy jednym ze stołów, mówiła, że jest głodna i poszła coś zjeść. - Odpowiada Mags. - O popatrz tam jest. - Wskazuje na dziewczynę odwróconą do nas plecami. - Annie! - Krzyczy. Ona odwraca się. To naprawdę Annie. Wygląda cudownie. Ma suknię z asymetrycznym dołem, z tyłu kończy się za kostkami, a z przodu tuż przed kolanem, jest w kolorze oczu Annie, ale w niektórych miejscach mieni się złotem, nie ma ramiączek. Do tego stroju Annie otrzymała złote buty na wysokim obcasie i złotą torebkę. Włosy ma lekko falowane i rozpuszczone. Makijaż jest delikatny, po to, aby podkreślić urodę mojej ukochanej. Annie zauważa nas i idzie w naszym kierunku.
-Hej, gdzie byłeś? - Pyta mnie z uśmiechem na ustach. Wygląda tak pięknie, zupełnie jak... zupełnie jak... jak królowa.
-Ja? Yyy.. ja... no... ten... wyglądasz pięknie i no... właśnie... - Udaje mi się wykrztusić. Brawo Finnick. Popisałeś się. Annie patrzy na ciebie jak na kretyna. Nawet się śmieje.
-Dziękuję, ale nie odpowiedziałeś na moje pytanie. - Uśmiecha się. Dalej Finnick powiedz coś, a nie tylko się na nią gapisz. Powiedz, że byłeś w łazience, albo coś.
-Ja... byłem... tam... no... gdzieś... w... tym... no... - Po prostu mogę być z siebie dumny, byłem "tam gdzieś w tym", świetnie po prostu. Nie mogę powiedzieć nic normalnego? Muszę się jąkać?
-Dobra. Nie chcesz to nie mów. Idziemy zatańczyć? - Pyta rozbawiona.
-Tak. Tak. Jasne. - Wreszcie coś powiedziałem! Jestem mistrzem świata po prostu!
Razem z Annie idziemy tańczyć. Jedną ręką trzymam ją w tali, drugą natomiast trzymam ją za rękę. Razem wirujemy na parkiecie w rytm muzyki. W tej chwili nie liczy się nic więcej. Liczymy się tylko my dwoje. To co nas otacza nie istnieje. Już mam ją pocałować. W tym momencie muzyka cichnie. Utwór się skończył. Całe szczęście. Co gdybym ją pocałował? Wszyscy by się dowiedzieli. Całe Panem by wiedziało. Wszyscy w Czwórce by nas znienawidzili. Przynajmniej mnie. Dlaczego? Dlatego, że wszyscy myśleliby, że ja nie chciałem pomagać Benowi.
-Możemy wyjść na zewnątrz? - Pytam. Annie patrzy na mnie zdziwiona.
-Oczywiście. To chodźmy. - Odpowiada Annie i idziemy na zewnątrz.
Kiedy już tam jesteśmy i siedzimy na ławkach, które stoją porozstawiane w całym ogrodzie, zrozumiałem, że nie mogę jej teraz powiedzieć .
-Czemu chciałeś wyjść? - Pyta. Patrzę jej w oczy.
-Bo... tu da się pooddychać. Tam jest strasznie duszno. - Uśmiecham się.
-Tu jest naprawdę pięknie. - Oznajmia Annie.
-Tak jak ty. - Czy ja powiedziałem to na głos? No oczywiście, że tak. Annie się rumieni i uśmiecha.
-Dziękuję. Ty też świetnie wyglądasz. - Mówi. A ja? A ja szczerzę się jak debil. Dlaczego od kiedy zobaczyłem ją w tej sukni, tak się zachowuję? - Finnick? - A ja liczyłem, że nie będę musiał się odzywać i nie powiem niczego w stylu "byłem tam no gdzieś w tym".
-Tak? - Mówię, a raczej pytam.
-Nie chcę być mentorem. - Oznajmia Annie. Nie dziwię jej się. Też bym nie chciał. Tylko ja muszę. Ona na szczęście nie.
-Jak nie chcesz to nie będziesz. Nikt cię nie zmusza. - Uśmiecham się. Świeże powietrze mi chyba pomogło. Wreszcie zaczynam normalnie myśleć i mówić.
-To dobrze. - Mówi. - Wiem, że nie przyszedłeś tu po to, żeby odetchnąć świeżym powietrzem. Chciałeś mi coś powiedzieć. O co chodzi? - Rozgryzła mnie.
-Powiem ci, kiedy już wrócimy. Zgadzasz się? - Pytam.
-Dobrze, ale pamiętaj, że miałeś już nic przede mną nie ukrywać. - Mówi z wyrzutem.
_________________________________________________________________________________
Starałam się jak mogłam, żeby poprawić ten rozdział... no cóż... wyszło jak wyszło, ale nie jest aż tak źle jak było wcześniej :)
Kolejny rozdział pojawi się już jutro i ogólnie rozdziały do końca wakacji ( czyli tydzień...) będą pojawiały się codziennie, a w roku szkolnym... powiem Wam jak już sama będę wiedzieć, na pewno przez pierwszy tydzień będą częściej (tydzień przed premierą Kosogłosa cz.2 chyba zrobię taką samą akcję z odliczaniem jak przed wyjściem drugiego zwiastuna. Co myślicie?), no i o ogólnie jak będzie więcej wolnego (chociaż przed premierą Kosogłosa cz.2 nie będzie wolnego, ale co tam... to KOSOGŁOS CZ.2 będę musiała pisać i zająć się czymś, żeby nie zwariować) to rozdziały będą częściej, a jak trzeba będzie normalnie chodzić do szkoły to będą rzadziej (No tylko ten tydzien przed premierą to będzie wyjątek) :)
Mam jeszcze pomysł na taką małą akcję... do końca wakacji na stronie "Do autorki" lub w komentarzach będziecie mi pisać jakieś słowa (tylko coś typu nadzieja, czy wolność - w sensie słowa, których każdy ma ich inną definicję), a ja będę musiała w następnych rozdziałach napisać co one oznaczają dla mnie, ale włożę to w usta bohaterów lub w ich przemyślenia. Pierwszego września pod rozdziałem napiszę wybrane słowa i przyporządkuję im rozdziały, później będę po prostu pisać (tak jak napisałam wcześniej). W komentarzach pod rozdziałami, w których odpowiedziałabym co oznaczają dla mnie te słowa, Wy moglibyście (byłoby mi bardzo miło) pisać co te słowa oznaczają dla Was. W ten sposób moglibyśmy się lepiej poznać, a mi na przykład bardzo zależy na lepszym poznaniu czytelników mojego bloga :) Co sądzicie o tym pomyśle? Czy ta akcja w ogóle może wypalić? A może lepiej jakbym coś w niej zmieniła? Odpowiedzcie mi w komentarzach, bardzo o to proszę (dobrze by było gdybyście napisali mi co sądzicie o tym rozdziale). No dobrze... to jakby na tyle... Jutro nowy rozdział - nie zapomnijcie.
Wizyta u Snowa dobiegła końca półgodziny temu, ja jednak dopiero teraz znalazłem się w sali bankietowej. Następnym razem jak Snow będzie kazał mi iść do gabinetu - i znów zaprowadzą mnie tam awoksi - to poproszę o mapę tego domu, a nie... później znów będę musiał włóczyć się po korytarzach. Na szczęście dotarłem już na przyjęcie, ale nigdzie nie widzę Annie. W tłumie zauważam jednak Mags i Lolitę, więc idę do nich.
-Hej, gdzie Annie? - Pytam.
-Przy jednym ze stołów, mówiła, że jest głodna i poszła coś zjeść. - Odpowiada Mags. - O popatrz tam jest. - Wskazuje na dziewczynę odwróconą do nas plecami. - Annie! - Krzyczy. Ona odwraca się. To naprawdę Annie. Wygląda cudownie. Ma suknię z asymetrycznym dołem, z tyłu kończy się za kostkami, a z przodu tuż przed kolanem, jest w kolorze oczu Annie, ale w niektórych miejscach mieni się złotem, nie ma ramiączek. Do tego stroju Annie otrzymała złote buty na wysokim obcasie i złotą torebkę. Włosy ma lekko falowane i rozpuszczone. Makijaż jest delikatny, po to, aby podkreślić urodę mojej ukochanej. Annie zauważa nas i idzie w naszym kierunku.
-Hej, gdzie byłeś? - Pyta mnie z uśmiechem na ustach. Wygląda tak pięknie, zupełnie jak... zupełnie jak... jak królowa.
-Ja? Yyy.. ja... no... ten... wyglądasz pięknie i no... właśnie... - Udaje mi się wykrztusić. Brawo Finnick. Popisałeś się. Annie patrzy na ciebie jak na kretyna. Nawet się śmieje.
-Dziękuję, ale nie odpowiedziałeś na moje pytanie. - Uśmiecha się. Dalej Finnick powiedz coś, a nie tylko się na nią gapisz. Powiedz, że byłeś w łazience, albo coś.
-Ja... byłem... tam... no... gdzieś... w... tym... no... - Po prostu mogę być z siebie dumny, byłem "tam gdzieś w tym", świetnie po prostu. Nie mogę powiedzieć nic normalnego? Muszę się jąkać?
-Dobra. Nie chcesz to nie mów. Idziemy zatańczyć? - Pyta rozbawiona.
-Tak. Tak. Jasne. - Wreszcie coś powiedziałem! Jestem mistrzem świata po prostu!
Razem z Annie idziemy tańczyć. Jedną ręką trzymam ją w tali, drugą natomiast trzymam ją za rękę. Razem wirujemy na parkiecie w rytm muzyki. W tej chwili nie liczy się nic więcej. Liczymy się tylko my dwoje. To co nas otacza nie istnieje. Już mam ją pocałować. W tym momencie muzyka cichnie. Utwór się skończył. Całe szczęście. Co gdybym ją pocałował? Wszyscy by się dowiedzieli. Całe Panem by wiedziało. Wszyscy w Czwórce by nas znienawidzili. Przynajmniej mnie. Dlaczego? Dlatego, że wszyscy myśleliby, że ja nie chciałem pomagać Benowi.
-Możemy wyjść na zewnątrz? - Pytam. Annie patrzy na mnie zdziwiona.
-Oczywiście. To chodźmy. - Odpowiada Annie i idziemy na zewnątrz.
Kiedy już tam jesteśmy i siedzimy na ławkach, które stoją porozstawiane w całym ogrodzie, zrozumiałem, że nie mogę jej teraz powiedzieć .
-Czemu chciałeś wyjść? - Pyta. Patrzę jej w oczy.
-Bo... tu da się pooddychać. Tam jest strasznie duszno. - Uśmiecham się.
-Tu jest naprawdę pięknie. - Oznajmia Annie.
-Tak jak ty. - Czy ja powiedziałem to na głos? No oczywiście, że tak. Annie się rumieni i uśmiecha.
-Dziękuję. Ty też świetnie wyglądasz. - Mówi. A ja? A ja szczerzę się jak debil. Dlaczego od kiedy zobaczyłem ją w tej sukni, tak się zachowuję? - Finnick? - A ja liczyłem, że nie będę musiał się odzywać i nie powiem niczego w stylu "byłem tam no gdzieś w tym".
-Tak? - Mówię, a raczej pytam.
-Nie chcę być mentorem. - Oznajmia Annie. Nie dziwię jej się. Też bym nie chciał. Tylko ja muszę. Ona na szczęście nie.
-Jak nie chcesz to nie będziesz. Nikt cię nie zmusza. - Uśmiecham się. Świeże powietrze mi chyba pomogło. Wreszcie zaczynam normalnie myśleć i mówić.
-To dobrze. - Mówi. - Wiem, że nie przyszedłeś tu po to, żeby odetchnąć świeżym powietrzem. Chciałeś mi coś powiedzieć. O co chodzi? - Rozgryzła mnie.
-Powiem ci, kiedy już wrócimy. Zgadzasz się? - Pytam.
-Dobrze, ale pamiętaj, że miałeś już nic przede mną nie ukrywać. - Mówi z wyrzutem.
_________________________________________________________________________________
Starałam się jak mogłam, żeby poprawić ten rozdział... no cóż... wyszło jak wyszło, ale nie jest aż tak źle jak było wcześniej :)
Kolejny rozdział pojawi się już jutro i ogólnie rozdziały do końca wakacji ( czyli tydzień...) będą pojawiały się codziennie, a w roku szkolnym... powiem Wam jak już sama będę wiedzieć, na pewno przez pierwszy tydzień będą częściej (tydzień przed premierą Kosogłosa cz.2 chyba zrobię taką samą akcję z odliczaniem jak przed wyjściem drugiego zwiastuna. Co myślicie?), no i o ogólnie jak będzie więcej wolnego (chociaż przed premierą Kosogłosa cz.2 nie będzie wolnego, ale co tam... to KOSOGŁOS CZ.2 będę musiała pisać i zająć się czymś, żeby nie zwariować) to rozdziały będą częściej, a jak trzeba będzie normalnie chodzić do szkoły to będą rzadziej (No tylko ten tydzien przed premierą to będzie wyjątek) :)
Mam jeszcze pomysł na taką małą akcję... do końca wakacji na stronie "Do autorki" lub w komentarzach będziecie mi pisać jakieś słowa (tylko coś typu nadzieja, czy wolność - w sensie słowa, których każdy ma ich inną definicję), a ja będę musiała w następnych rozdziałach napisać co one oznaczają dla mnie, ale włożę to w usta bohaterów lub w ich przemyślenia. Pierwszego września pod rozdziałem napiszę wybrane słowa i przyporządkuję im rozdziały, później będę po prostu pisać (tak jak napisałam wcześniej). W komentarzach pod rozdziałami, w których odpowiedziałabym co oznaczają dla mnie te słowa, Wy moglibyście (byłoby mi bardzo miło) pisać co te słowa oznaczają dla Was. W ten sposób moglibyśmy się lepiej poznać, a mi na przykład bardzo zależy na lepszym poznaniu czytelników mojego bloga :) Co sądzicie o tym pomyśle? Czy ta akcja w ogóle może wypalić? A może lepiej jakbym coś w niej zmieniła? Odpowiedzcie mi w komentarzach, bardzo o to proszę (dobrze by było gdybyście napisali mi co sądzicie o tym rozdziale). No dobrze... to jakby na tyle... Jutro nowy rozdział - nie zapomnijcie.
niedziela, 23 sierpnia 2015
Rozdział 60 - u Snowa
ANNIE
Jestem w domu w Dystrykcie Czwartym. Nie mam pojęcia skąd się tu wzięłam, ale to nieważne, bo na fotelu obok mnie siedzi najwspanialszy chłopak na całym świecie, mój Finnick. Je kostki cukru. Często to robi. Chociaż nie rozumiem czemu, kostki cukru są strasznie słodkie, a on zajada się nimi jakby tak nie było.
Nagle z kuchni słychać krzyk Mags, razem z Finnickem wstajemy i biegniemy tam, ale nasza mentorka przestaje krzyczeć, a jedyne co słychać - oprócz naszych kroków i głośnego bicia serc - to wystrzał z armaty, taki sam jak ten, który rozbrzmiewa w trakcie Głodowych Igrzysk. Finnick i ja dobrze wiemy co to znaczy, ale mimo to żadne z nas się nie zatrzymuje, a kiedy dobiegniemy już do kuchni, dostrzegamy Mags leżącą na ziemi z nożem wbitym w serce. Rozlega się kolejny wystrzał z armaty, a ja wystraszona odwracam się do Finnicka, chcę prosić go o to, żebyśmy uciekali, ale już jest za późno. Finnick z poderżniętym gardłem leży na ziemi. Chcę zacząć płakać, a wtedy coś uderza mnie w głowę. Osuwam się na ziemię,a wszystko wokół mnie ciemnieje. Po raz trzeci tego dnia rozlega się armatni wystrzał. Czy to ja? Jeśli tak to dlaczego krzyczę?
Siłuję się z moimi powiekami, próbując otworzyć oczy, aż w końcu mi się udaje i orientuję się, że nie jestem już w Czwórce. Jestem w Kapitolu. Dokładniej w szpitalu w Kapitolu. Na dodatek cały czas krzyczę.
-Cichutko... Annie... uspokój się, jestem tu. - Dopiero kiedy słyszę jego głos, orientuję się, że trzyma mnie za rękę. - Co ci się śniło? - Pyta Finnick.
-Czwórka. Dom. Mags. Nóż w jej sercu. Ty z poderżniętym gardłem. Ja. Coś uderzyło mnie w głowę. Później była tylko ciemność. - Odpowiadam i uświadamiam sobie, że głowa naprawdę mnie boli. - Czemu głowa mnie boli?
-Miałaś atak. - Oznajmia Finnick. Przypominam sobie o ataku. O tym co widziałam. O tym uderzeniu. O jego krzykach.
-No tak... już pamiętam. Długo mam tu siedzieć? - Pytam.
-Nie. Właściwie to zbadają cię i wychodzisz. - Odpowiada. - Chwila... pamiętasz atak? - Zdumiewa się. Faktycznie to jest dziwne. Nigdy nie pamiętałam nic, a teraz wiem o nim wszystko. Pamiętam Caesara bez głowy, ludzi, sznury, szkło. Wszystko.
-Tak, ale to nieważne. A kto walnął mnie w głowę? - Pytam cały czas trzymając się za głowę. Strasznie boli.
-Jakiś Strażnik Pokoju. Nie wiem czym. - Odpowiada. - Jeśli coś by ci się stało to bym go... - Zaczyna Finnick.
-Zabił? - Przerywam mu.
-To też słyszałaś? - Pyta.
-Tak, ale tylko twój krzyk. Później już nic. - Odpowiadam. Zapada milczenie. Przez długi czas nic nie mówimy. Ciszę postanawia przerwać Finnick.
-Ja pójdę po lekarza. - Oznajmia.
-Tylko nikogo nie pobij. - Uśmiecha się.
-Spróbuję, ale nic nie obiecuję. - Śmieje się. Ja też. Wychodzi, a ja zostaję sama. Nie na długo, bo zaraz przychodzi lekarz, bada mnie, przepisuje jakieś leki i mówi, ze już mogę wyjść. Co więcej, że zdążę na przyjęcie u prezydenta.
FINNICK
Od pobytu w szpitalu nie widziałem Annie. Podobno już tu jest. Jest w domu prezydenta. Oczywiście w sali bankietowej. Ja natomiast siedzę u Snowa w gabinecie. Dlaczego? Dlatego, że pan prezydent stwierdził, że powinien ze mną porozmawiać. Więc teraz siedzę tu i duszę się aromatem krwi i róż.
-Mój drogi chłopcze, znów się widzimy. Miłe spotkanie, nieprawdaż? - Mówi i patrzy mi prosto w oczy. Chce znaleźć w nich strach. Nie uda mu się. Nie boję się go.
-Bardzo. Może pan powiedzieć o co chodzi? Chcę wrócić na dół... - Odzywam się.
-Do ukochanej? - Pyta, a z jego oczu bije pewność siebie, zupełnie jakby myślał, że jest nieomylny i wie wszystko o wszystkich.
-Jakiej ukochanej? Tam jest tylko moja przyjaciółka...- Głupio udaję.
-Nie rób ze mnie idioty. Wiem, że ją kochasz. Chyba tylko ślepy by tego nie zauważył. Do tego zamierzasz się jej oświadczyć, mam rację? - Nienawidzę go. Nienawidzę go.
-Skąd pan to wie? - Pytam.
-Czyli to prawda. - Mówi. Na jego twarzy wykwita triumfalny uśmiech. - Ktoś z moich doradców widział cię dziś jak kupujesz jakiś pierścionek. Widać, że kochasz naszą tegoroczną zwyciężczynię... nie jestem głupi. Domyśliłem się. - Odpowiada.
-Po to mnie pan tu wezwał? - Pytam. Mam ochotę wstać i wyjść. - Chce mi pan może pogratulować i życzyć powodzenia na nowej drodze życia? - Pytam ironicznie.
-Nie. Jesteś tu bo chcę cię uświadomić, że to co robiłeś... dobrze wiesz o co mi chodzi. No cóż... to się nie skończyło. Wiesz dlaczego? - Pyta.
-Bo jestem najpopularniejszym zwycięzcą. - Oznajmiam. W moim głosie rozbrzmiewa gorycz, którą Snow tak uwielbia, tak kocha, chyba nawet bardziej niż własną rodzinę. Dobrze o tym wiem.
-Nie. Bo kochasz panienkę Crestę, a ona jest niestabilna psychicznie. Dlatego jeśli ty byś odmówił ona na przykład... przedawkowałaby leki, które... o zgrozo dziś jej przepisano. A tego chyba tego nie chcesz. - Mówi lodowato Snow. Nienawidzę go. - Wychodzi na to, że dalej musisz ją chronić.
-Dobrze. Zrobię to co będzie mi pan kazał. Tylko proszę nie robić jej krzywdy i nie kazać tego robić jej. Proszę. - Mówię. Nie obchodzi mnie co będzie ze mną. Annie jest najważniejsza, nie zgodzę się na to, żeby ona też cierpiała, nie zasłużyła na cierpienie.
-Jej nie będę do niczego zmuszał. Wszyscy dobrze wiedzą, że jest niestabilna psychicznie, a to sprawia, że przestała być atrakcyjna. Dlatego nie musisz się martwić. No dobrze, wiesz już co chciałbym, żebyś wiedział, więc możesz zejść na dół. Żegnam. - Odzywa się prezydent i gestem wyprasza mnie z pokoju. Ja wychodzę bardzo chętnie. Nie mam zamiaru spędzić tam nawet minuty dłużej. Nie chcę dłużej czuć na sobie tych jego wstrętnych, zimnych oczu i zapachu krwi z jego ust. Nienawidzę go. Nienawidzę go. Nienawidzę go.
_________________________________________________________________________________
Kolejny rozdział dodany i jak możecie zauważyć wybiło już 4000 wyświetleń!!! Chcę Wam za to bardzo podziękować :) Jesteście wspaniali!
Niestety... ten rozdział jest nienajlepszy. Przyznaję się do tego. Zdradzę Wam też, że kiedy był remont (i nie miałam internetu) (remont zakończył się wczoraj), to ja siedziałam w innych pokojach i trochę pisałam, no dobra... pisałam całkiem sporo, opracowałam dziesięć kolejnych rozdziałów i z bólem serca muszę przyznać... dobry jest dopiero ten dziesiąty. Dlatego teraz będę poprawiała niektóre rozdziały, tak, żeby dało się je przeczytać i mam nadzieję, że coś z tego wyjdzie :)
Wypadałoby jeszcze napisać, że kolejny rozdział będzie we wtorek (25.08.2015)
Jestem w domu w Dystrykcie Czwartym. Nie mam pojęcia skąd się tu wzięłam, ale to nieważne, bo na fotelu obok mnie siedzi najwspanialszy chłopak na całym świecie, mój Finnick. Je kostki cukru. Często to robi. Chociaż nie rozumiem czemu, kostki cukru są strasznie słodkie, a on zajada się nimi jakby tak nie było.
Nagle z kuchni słychać krzyk Mags, razem z Finnickem wstajemy i biegniemy tam, ale nasza mentorka przestaje krzyczeć, a jedyne co słychać - oprócz naszych kroków i głośnego bicia serc - to wystrzał z armaty, taki sam jak ten, który rozbrzmiewa w trakcie Głodowych Igrzysk. Finnick i ja dobrze wiemy co to znaczy, ale mimo to żadne z nas się nie zatrzymuje, a kiedy dobiegniemy już do kuchni, dostrzegamy Mags leżącą na ziemi z nożem wbitym w serce. Rozlega się kolejny wystrzał z armaty, a ja wystraszona odwracam się do Finnicka, chcę prosić go o to, żebyśmy uciekali, ale już jest za późno. Finnick z poderżniętym gardłem leży na ziemi. Chcę zacząć płakać, a wtedy coś uderza mnie w głowę. Osuwam się na ziemię,a wszystko wokół mnie ciemnieje. Po raz trzeci tego dnia rozlega się armatni wystrzał. Czy to ja? Jeśli tak to dlaczego krzyczę?
Siłuję się z moimi powiekami, próbując otworzyć oczy, aż w końcu mi się udaje i orientuję się, że nie jestem już w Czwórce. Jestem w Kapitolu. Dokładniej w szpitalu w Kapitolu. Na dodatek cały czas krzyczę.
-Cichutko... Annie... uspokój się, jestem tu. - Dopiero kiedy słyszę jego głos, orientuję się, że trzyma mnie za rękę. - Co ci się śniło? - Pyta Finnick.
-Czwórka. Dom. Mags. Nóż w jej sercu. Ty z poderżniętym gardłem. Ja. Coś uderzyło mnie w głowę. Później była tylko ciemność. - Odpowiadam i uświadamiam sobie, że głowa naprawdę mnie boli. - Czemu głowa mnie boli?
-Miałaś atak. - Oznajmia Finnick. Przypominam sobie o ataku. O tym co widziałam. O tym uderzeniu. O jego krzykach.
-No tak... już pamiętam. Długo mam tu siedzieć? - Pytam.
-Nie. Właściwie to zbadają cię i wychodzisz. - Odpowiada. - Chwila... pamiętasz atak? - Zdumiewa się. Faktycznie to jest dziwne. Nigdy nie pamiętałam nic, a teraz wiem o nim wszystko. Pamiętam Caesara bez głowy, ludzi, sznury, szkło. Wszystko.
-Tak, ale to nieważne. A kto walnął mnie w głowę? - Pytam cały czas trzymając się za głowę. Strasznie boli.
-Jakiś Strażnik Pokoju. Nie wiem czym. - Odpowiada. - Jeśli coś by ci się stało to bym go... - Zaczyna Finnick.
-Zabił? - Przerywam mu.
-To też słyszałaś? - Pyta.
-Tak, ale tylko twój krzyk. Później już nic. - Odpowiadam. Zapada milczenie. Przez długi czas nic nie mówimy. Ciszę postanawia przerwać Finnick.
-Ja pójdę po lekarza. - Oznajmia.
-Tylko nikogo nie pobij. - Uśmiecha się.
-Spróbuję, ale nic nie obiecuję. - Śmieje się. Ja też. Wychodzi, a ja zostaję sama. Nie na długo, bo zaraz przychodzi lekarz, bada mnie, przepisuje jakieś leki i mówi, ze już mogę wyjść. Co więcej, że zdążę na przyjęcie u prezydenta.
FINNICK
Od pobytu w szpitalu nie widziałem Annie. Podobno już tu jest. Jest w domu prezydenta. Oczywiście w sali bankietowej. Ja natomiast siedzę u Snowa w gabinecie. Dlaczego? Dlatego, że pan prezydent stwierdził, że powinien ze mną porozmawiać. Więc teraz siedzę tu i duszę się aromatem krwi i róż.
-Mój drogi chłopcze, znów się widzimy. Miłe spotkanie, nieprawdaż? - Mówi i patrzy mi prosto w oczy. Chce znaleźć w nich strach. Nie uda mu się. Nie boję się go.
-Bardzo. Może pan powiedzieć o co chodzi? Chcę wrócić na dół... - Odzywam się.
-Do ukochanej? - Pyta, a z jego oczu bije pewność siebie, zupełnie jakby myślał, że jest nieomylny i wie wszystko o wszystkich.
-Jakiej ukochanej? Tam jest tylko moja przyjaciółka...- Głupio udaję.
-Nie rób ze mnie idioty. Wiem, że ją kochasz. Chyba tylko ślepy by tego nie zauważył. Do tego zamierzasz się jej oświadczyć, mam rację? - Nienawidzę go. Nienawidzę go.
-Skąd pan to wie? - Pytam.
-Czyli to prawda. - Mówi. Na jego twarzy wykwita triumfalny uśmiech. - Ktoś z moich doradców widział cię dziś jak kupujesz jakiś pierścionek. Widać, że kochasz naszą tegoroczną zwyciężczynię... nie jestem głupi. Domyśliłem się. - Odpowiada.
-Po to mnie pan tu wezwał? - Pytam. Mam ochotę wstać i wyjść. - Chce mi pan może pogratulować i życzyć powodzenia na nowej drodze życia? - Pytam ironicznie.
-Nie. Jesteś tu bo chcę cię uświadomić, że to co robiłeś... dobrze wiesz o co mi chodzi. No cóż... to się nie skończyło. Wiesz dlaczego? - Pyta.
-Bo jestem najpopularniejszym zwycięzcą. - Oznajmiam. W moim głosie rozbrzmiewa gorycz, którą Snow tak uwielbia, tak kocha, chyba nawet bardziej niż własną rodzinę. Dobrze o tym wiem.
-Nie. Bo kochasz panienkę Crestę, a ona jest niestabilna psychicznie. Dlatego jeśli ty byś odmówił ona na przykład... przedawkowałaby leki, które... o zgrozo dziś jej przepisano. A tego chyba tego nie chcesz. - Mówi lodowato Snow. Nienawidzę go. - Wychodzi na to, że dalej musisz ją chronić.
-Dobrze. Zrobię to co będzie mi pan kazał. Tylko proszę nie robić jej krzywdy i nie kazać tego robić jej. Proszę. - Mówię. Nie obchodzi mnie co będzie ze mną. Annie jest najważniejsza, nie zgodzę się na to, żeby ona też cierpiała, nie zasłużyła na cierpienie.
-Jej nie będę do niczego zmuszał. Wszyscy dobrze wiedzą, że jest niestabilna psychicznie, a to sprawia, że przestała być atrakcyjna. Dlatego nie musisz się martwić. No dobrze, wiesz już co chciałbym, żebyś wiedział, więc możesz zejść na dół. Żegnam. - Odzywa się prezydent i gestem wyprasza mnie z pokoju. Ja wychodzę bardzo chętnie. Nie mam zamiaru spędzić tam nawet minuty dłużej. Nie chcę dłużej czuć na sobie tych jego wstrętnych, zimnych oczu i zapachu krwi z jego ust. Nienawidzę go. Nienawidzę go. Nienawidzę go.
_________________________________________________________________________________
Kolejny rozdział dodany i jak możecie zauważyć wybiło już 4000 wyświetleń!!! Chcę Wam za to bardzo podziękować :) Jesteście wspaniali!
Niestety... ten rozdział jest nienajlepszy. Przyznaję się do tego. Zdradzę Wam też, że kiedy był remont (i nie miałam internetu) (remont zakończył się wczoraj), to ja siedziałam w innych pokojach i trochę pisałam, no dobra... pisałam całkiem sporo, opracowałam dziesięć kolejnych rozdziałów i z bólem serca muszę przyznać... dobry jest dopiero ten dziesiąty. Dlatego teraz będę poprawiała niektóre rozdziały, tak, żeby dało się je przeczytać i mam nadzieję, że coś z tego wyjdzie :)
Wypadałoby jeszcze napisać, że kolejny rozdział będzie we wtorek (25.08.2015)
czwartek, 20 sierpnia 2015
Rozdział 59 - Czwarty wywiad z Caesarem
ANNIE
Jesteśmy w Kapitolu. Zaraz mam wywiad z Caesraem. Boję się. Nie wiem czego, ale boję się. Zwyczajnie się boję. Siedzę na fotelu. Caesar siada naprzeciwko mnie. Zaczyna się wywiad.
-Witaj Annie, miło mi cię znowu widzieć. Który to już nasz wspólny wywiad? - Zagaduje.
-Też się cieszę, że cię widzę Caesar. To już chyba nasz czwarty wywiad. - Odpowiadam. Prowadzący uśmiecha się.
-Chyba tak, przestałem liczyć po dwóch. - Żartuje. Chciałam zapytać czy dalej nie umie liczyć, ale się powstrzymałam. Po prostu... uśmiechnęłam się... no dobra moja twarz wykrzywiła się w grymasie mającym udawać uśmiech, ale w Kapitolu i tak nikt tego nie zauważy. - Zaczniemy od przyjemniejszych pytań. Niestety to nie ja je układałem, także musisz mi wybaczyć. - Oznajmia, a ja kiwam głową. Caesar zaczyna mówić. - W Dwunastce na placu głównym... miała miejsce pewna sytuacja. - Nie. Proszę, nie. - Kamery były cały czas włączone i nagrało się coś związanego z tobą i Finnickiem... - Blednę. Na ekranie wyświetla się filmik, na którym Finnick mnie całuje. - Jak to skomentujesz?
-To ma być przyjemne pytanie? -Parskam. Nie wiem co mam powiedzieć. To co jest pomiędzy mną i Finnickem to wyłącznie nasza sprawa i nie mam zamiaru się tłumaczyć. Jednak muszę coś powiedzieć. Tylko co? Chyba zastanawiam się za długo, bo Caesar zaczyna mówić.
-Czyli jesteście parą? - Pyta. Świetnie. Po prostu świetnie. Co ja mam odpowiedzieć? Szukam Finnicka. To jednak na nic. Nigdzie go nie widzę. Myślę, że lepiej będzie jeśli powiem, że nie jesteśmy parą. Dziwnie bym się czuła, gdyby całe Panem wiedziało, że ja i Finnick jesteśmy razem.
-Nie. Nie jesteśmy parą. Ten pocałunek, to... Finnicka poniosło. Bał się, że coś mi się stało, więc kiedy mnie zobaczył... ucieszył się i... tak to wyszło. - Odpowiadam. - Później wszystko sobie wyjaśniliśmy i dalej jesteśmy przyjaciółmi. - Dodaję.
-No tak... to było w Dwunastce... zaraz po ataku. Finnick miał prawo się wystraszyć. - Nie bez powodu napomknął o moim ataku. Z tym na pewno wiążą się te mniej przyjemne pytania. - Co do ataku... wiemy, że na wskutek jednego trafiłaś tu do szpitala. Co się wtedy wydarzyło? - Wiedziałam.
-Nie chcę odpowiadać na to pytanie. To moja prywatna sprawa, a ja nie mam zamiaru się nią dzielić. Od razu uprzedzę twoje następne pytanie. Tak, jestem niestabilna psychicznie. - Caesar patrzy na mnie zdziwiony.
-Kiedy zaczęły się te ataki? Co je mogło spowodować? - Pyta prowadzący. Czuję, że dłużej nie wytrzymam. Chcę krzyknąć "Jak to co?! Wy! Te wasze Igrzyska! To się dzieje od pobytu na arenie! Od kiedy zginął Ben! Od kiedy wy go zabiliście!" jednak nie robię tego. Po prostu spokojnie mówię.
-Nie wiem. - I wtedy się zaczyna. Patrzę na Caesara. Widzę go bez głowy. Patrzę na ludzi. Z ich ciał wystają noże, z ust wypływa krew. Chcę uciekać. Trzymają mnie jakieś sznury i zanim się spostrzegę jestem zamknięta w jakimś małym szklanym pomieszczeniu. Widzę wszystko co jest na zewnątrz. Widzę Caesara bez głowy i krwawiących ludzi. Jakaś szkarłatna, lepka maź wlewa się do środka. To krew. Oblepia mnie całą. Zaczynam krzyczeć, choć to i tak bez sensu, nikt mnie nie usłyszy i zginę tonąc w krwi bezbronnych ludzi. Krzyczę najgłośniej jak mogę. Chcę ratunku. Chcę pomocy. Płaczę. Płaczę, bo jej nie otrzymuję. Wtedy coś uderza mnie w głowę. Słyszę krzyki Finnicka. Jednak tu jest. Krzyczy na kogoś.
-Ty idioto! Jeśli jej coś zrobiłeś to cię zabiję! - Więcej nie słyszę nic. Co więcej nic nie widzę. Otacza mnie ciemność.
FINNICK
Annie ma atak. Widzę to po niej. Zbladła, szybciej oddycha, a jej wzrok jest nieobecny i wystraszony. Zaczyna krzyczeć, więc biegnę tam tak szybko jak tylko mogę. Tylko ja umiem ją uspokoić.
Kiedy do niej dobiegam jeden ze Strażników Pokoju uderza ją w głowę jakimś przedmiotem, być może to broń.
-Ty idioto! Jeśli jej coś zrobiłeś to cię zabiję! - Krzyczę i odpycham go. Annie traci przytomność. - Annie, proszę obudź się, proszę. - Szepczę do niej. - Trzeba zabrać ją do szpitala! - Krzyczę w przestrzeń. Płaczę. Caesar jest blady jak ściana i tym razem nie jest to makijaż. Mimo wszystko chce jakoś pomóc. Ja biorę Annie na ręce i mówię, żeby Caesar zajął się czymś innym, bo ja sobie poradzę. Szybko na miejscu zjawia się poduszkowiec, ludzie, którzy tam pracują przejmują ode mnie Annie. Ja wchodzę za nimi do środka. Każą mi wyjść. Powiedziałem, że nie mam zamiaru. Jakoś tolerują moją obecność. Może nie są zadowoleni, ale ja mam to w dup... głębokim poważaniu.
-Na szczęście nic jej nie będzie. Kiedy tylko się obudzi, będzie mogła wyjść i uczestniczyć w przyjęciu u Prezydenta. - Mówi człowiek, który przed chwilą ją badał.
-A kiedy się obudzi? - Pytam.
-Niedługo, za półgodziny, może godzinę. Nie jestem w stanie dokładnie stwierdzić. Proszę się jednak nie martwić. - Odpowiada. Po tych słowach zapada milczenie.
Patrzę na nieprzytomną Annie, jest taka bezbronna, taka delikatna. Jej brązowo-rude włosy lekko zasłaniają jej twarz, więc odgarniam je. Moja ukochana wygląda jakby spała, przypomina mi księżniczkę z bajki o dzielnym rycerzu, którą opowiadała mi mama, kiedy miałem parę lat i nie mogłem zasnąć, to dziwne,że nadal pamiętam tę bajkę. Różnica jest tylko taka, że ja nie jestem dzielnym rycerzem, a Annie straciła przytomność, a nie zapadła w sen, z którego wybudzić ją może jedynie pocałunek ukochanego, ale zgadza się, że jest księżniczką. Jest moją księżniczką.
Wreszcie jesteśmy w szpitalu, a ja jak zwykle nie odrywam wzroku od mojej ukochanej, trzymam ją za rękę, bo chcę, aby wiedziała, że cały czas przy niej jestem. Może i niedługo się obudzi i nic jej nie będzie, ale ja się o nią boję. Oprócz przyjęcia u prezydenta Snowa, zostaje jeszcze bankiet w Czwórce. Co jeśli tam też będzie mieć atak? Czy znowu będzie nieprzytomna? Nie wiem jak ja mam ją chronić, skoro każdy odbiera jej przytomność, kiedy ona ma atak.
Raz oderwałem wzrok od ukochanej i spojrzałem w okno wychodzące na korytarz, dostrzegłem wtedy lekarza, który miał bliskie spotkanie z moją pięścią, kiedy Annie poprzednio tu była. Wiem, że mnie zauważył, bo momentalnie zbladł i jeszcze szybciej poszedł w inną stronę. Ja udałem, że go nie widziałem i znowu patrzyłem na Annie.
___________________________________________________________________________________
I pojawił się kolejny rozdział :) Mam nadzieję, że się Wam podoba, bo ja... nie, nie jestem z niego jakoś bardzo zadowolona, ale nie jest najgorszy (bywały gorsze i to dużoo gorsze jak chociażby rozdział 19) no nic, obiecuję poprawę, jak tylko ten głupi remont dobiegnie końca i będę mogła pisać w spokoju. Wtedy rozdziały będą pojawiać się trochę częściej i będą lepsze (mam nadzieję). Dobra... bo zapomnę napisać... następny rozdział pojawi się... w sobotę rano, albo w niedzielę... w niedzielę to możecie się go spodziewać o każdej porze dnia :) No i to jakby tyle.
Zapomniałabym... mam nadzieję, że postanowicie podzielić się ze mną opinią o tym rozdziale w komentarzu, byłoby mi bardzo miło i na pewno by mnie to ucieszyło :) (oczywiście nie wspominam o motywacji, bo to, to już chyba wiecie, że każdy taki komentarz potrafi baaaardzo zmotywować do pracy :) )
Jesteśmy w Kapitolu. Zaraz mam wywiad z Caesraem. Boję się. Nie wiem czego, ale boję się. Zwyczajnie się boję. Siedzę na fotelu. Caesar siada naprzeciwko mnie. Zaczyna się wywiad.
-Witaj Annie, miło mi cię znowu widzieć. Który to już nasz wspólny wywiad? - Zagaduje.
-Też się cieszę, że cię widzę Caesar. To już chyba nasz czwarty wywiad. - Odpowiadam. Prowadzący uśmiecha się.
-Chyba tak, przestałem liczyć po dwóch. - Żartuje. Chciałam zapytać czy dalej nie umie liczyć, ale się powstrzymałam. Po prostu... uśmiechnęłam się... no dobra moja twarz wykrzywiła się w grymasie mającym udawać uśmiech, ale w Kapitolu i tak nikt tego nie zauważy. - Zaczniemy od przyjemniejszych pytań. Niestety to nie ja je układałem, także musisz mi wybaczyć. - Oznajmia, a ja kiwam głową. Caesar zaczyna mówić. - W Dwunastce na placu głównym... miała miejsce pewna sytuacja. - Nie. Proszę, nie. - Kamery były cały czas włączone i nagrało się coś związanego z tobą i Finnickiem... - Blednę. Na ekranie wyświetla się filmik, na którym Finnick mnie całuje. - Jak to skomentujesz?
-To ma być przyjemne pytanie? -Parskam. Nie wiem co mam powiedzieć. To co jest pomiędzy mną i Finnickem to wyłącznie nasza sprawa i nie mam zamiaru się tłumaczyć. Jednak muszę coś powiedzieć. Tylko co? Chyba zastanawiam się za długo, bo Caesar zaczyna mówić.
-Czyli jesteście parą? - Pyta. Świetnie. Po prostu świetnie. Co ja mam odpowiedzieć? Szukam Finnicka. To jednak na nic. Nigdzie go nie widzę. Myślę, że lepiej będzie jeśli powiem, że nie jesteśmy parą. Dziwnie bym się czuła, gdyby całe Panem wiedziało, że ja i Finnick jesteśmy razem.
-Nie. Nie jesteśmy parą. Ten pocałunek, to... Finnicka poniosło. Bał się, że coś mi się stało, więc kiedy mnie zobaczył... ucieszył się i... tak to wyszło. - Odpowiadam. - Później wszystko sobie wyjaśniliśmy i dalej jesteśmy przyjaciółmi. - Dodaję.
-No tak... to było w Dwunastce... zaraz po ataku. Finnick miał prawo się wystraszyć. - Nie bez powodu napomknął o moim ataku. Z tym na pewno wiążą się te mniej przyjemne pytania. - Co do ataku... wiemy, że na wskutek jednego trafiłaś tu do szpitala. Co się wtedy wydarzyło? - Wiedziałam.
-Nie chcę odpowiadać na to pytanie. To moja prywatna sprawa, a ja nie mam zamiaru się nią dzielić. Od razu uprzedzę twoje następne pytanie. Tak, jestem niestabilna psychicznie. - Caesar patrzy na mnie zdziwiony.
-Kiedy zaczęły się te ataki? Co je mogło spowodować? - Pyta prowadzący. Czuję, że dłużej nie wytrzymam. Chcę krzyknąć "Jak to co?! Wy! Te wasze Igrzyska! To się dzieje od pobytu na arenie! Od kiedy zginął Ben! Od kiedy wy go zabiliście!" jednak nie robię tego. Po prostu spokojnie mówię.
-Nie wiem. - I wtedy się zaczyna. Patrzę na Caesara. Widzę go bez głowy. Patrzę na ludzi. Z ich ciał wystają noże, z ust wypływa krew. Chcę uciekać. Trzymają mnie jakieś sznury i zanim się spostrzegę jestem zamknięta w jakimś małym szklanym pomieszczeniu. Widzę wszystko co jest na zewnątrz. Widzę Caesara bez głowy i krwawiących ludzi. Jakaś szkarłatna, lepka maź wlewa się do środka. To krew. Oblepia mnie całą. Zaczynam krzyczeć, choć to i tak bez sensu, nikt mnie nie usłyszy i zginę tonąc w krwi bezbronnych ludzi. Krzyczę najgłośniej jak mogę. Chcę ratunku. Chcę pomocy. Płaczę. Płaczę, bo jej nie otrzymuję. Wtedy coś uderza mnie w głowę. Słyszę krzyki Finnicka. Jednak tu jest. Krzyczy na kogoś.
-Ty idioto! Jeśli jej coś zrobiłeś to cię zabiję! - Więcej nie słyszę nic. Co więcej nic nie widzę. Otacza mnie ciemność.
FINNICK
Annie ma atak. Widzę to po niej. Zbladła, szybciej oddycha, a jej wzrok jest nieobecny i wystraszony. Zaczyna krzyczeć, więc biegnę tam tak szybko jak tylko mogę. Tylko ja umiem ją uspokoić.
Kiedy do niej dobiegam jeden ze Strażników Pokoju uderza ją w głowę jakimś przedmiotem, być może to broń.
-Ty idioto! Jeśli jej coś zrobiłeś to cię zabiję! - Krzyczę i odpycham go. Annie traci przytomność. - Annie, proszę obudź się, proszę. - Szepczę do niej. - Trzeba zabrać ją do szpitala! - Krzyczę w przestrzeń. Płaczę. Caesar jest blady jak ściana i tym razem nie jest to makijaż. Mimo wszystko chce jakoś pomóc. Ja biorę Annie na ręce i mówię, żeby Caesar zajął się czymś innym, bo ja sobie poradzę. Szybko na miejscu zjawia się poduszkowiec, ludzie, którzy tam pracują przejmują ode mnie Annie. Ja wchodzę za nimi do środka. Każą mi wyjść. Powiedziałem, że nie mam zamiaru. Jakoś tolerują moją obecność. Może nie są zadowoleni, ale ja mam to w dup... głębokim poważaniu.
-Na szczęście nic jej nie będzie. Kiedy tylko się obudzi, będzie mogła wyjść i uczestniczyć w przyjęciu u Prezydenta. - Mówi człowiek, który przed chwilą ją badał.
-A kiedy się obudzi? - Pytam.
-Niedługo, za półgodziny, może godzinę. Nie jestem w stanie dokładnie stwierdzić. Proszę się jednak nie martwić. - Odpowiada. Po tych słowach zapada milczenie.
Patrzę na nieprzytomną Annie, jest taka bezbronna, taka delikatna. Jej brązowo-rude włosy lekko zasłaniają jej twarz, więc odgarniam je. Moja ukochana wygląda jakby spała, przypomina mi księżniczkę z bajki o dzielnym rycerzu, którą opowiadała mi mama, kiedy miałem parę lat i nie mogłem zasnąć, to dziwne,że nadal pamiętam tę bajkę. Różnica jest tylko taka, że ja nie jestem dzielnym rycerzem, a Annie straciła przytomność, a nie zapadła w sen, z którego wybudzić ją może jedynie pocałunek ukochanego, ale zgadza się, że jest księżniczką. Jest moją księżniczką.
Wreszcie jesteśmy w szpitalu, a ja jak zwykle nie odrywam wzroku od mojej ukochanej, trzymam ją za rękę, bo chcę, aby wiedziała, że cały czas przy niej jestem. Może i niedługo się obudzi i nic jej nie będzie, ale ja się o nią boję. Oprócz przyjęcia u prezydenta Snowa, zostaje jeszcze bankiet w Czwórce. Co jeśli tam też będzie mieć atak? Czy znowu będzie nieprzytomna? Nie wiem jak ja mam ją chronić, skoro każdy odbiera jej przytomność, kiedy ona ma atak.
Raz oderwałem wzrok od ukochanej i spojrzałem w okno wychodzące na korytarz, dostrzegłem wtedy lekarza, który miał bliskie spotkanie z moją pięścią, kiedy Annie poprzednio tu była. Wiem, że mnie zauważył, bo momentalnie zbladł i jeszcze szybciej poszedł w inną stronę. Ja udałem, że go nie widziałem i znowu patrzyłem na Annie.
___________________________________________________________________________________
I pojawił się kolejny rozdział :) Mam nadzieję, że się Wam podoba, bo ja... nie, nie jestem z niego jakoś bardzo zadowolona, ale nie jest najgorszy (bywały gorsze i to dużoo gorsze jak chociażby rozdział 19) no nic, obiecuję poprawę, jak tylko ten głupi remont dobiegnie końca i będę mogła pisać w spokoju. Wtedy rozdziały będą pojawiać się trochę częściej i będą lepsze (mam nadzieję). Dobra... bo zapomnę napisać... następny rozdział pojawi się... w sobotę rano, albo w niedzielę... w niedzielę to możecie się go spodziewać o każdej porze dnia :) No i to jakby tyle.
Zapomniałabym... mam nadzieję, że postanowicie podzielić się ze mną opinią o tym rozdziale w komentarzu, byłoby mi bardzo miło i na pewno by mnie to ucieszyło :) (oczywiście nie wspominam o motywacji, bo to, to już chyba wiecie, że każdy taki komentarz potrafi baaaardzo zmotywować do pracy :) )
sobota, 15 sierpnia 2015
Rozdział 58 - "Co się stało w Siódemce?"
ANNIE
Mags i ja pomogłyśmy Finnickowi doprowadzić się do porządku. Poprosiłyśmy o pomoc stewardów z Kapitolu, którzy podróżują z nami i robią co im każemy. Jeden z nich przyniósł jakieś leki, a kiedy Finnick je zażył opuchlizna z oka trochę zeszła, rozcięta warga też wygląda już trochę lepiej. Kiedy doszliśmy do pociągu i z Mags zajęłyśmy się opatrywaniem ran mojego ukochanego, o nic go nie pytałyśmy. Teraz gdy jest już po wszystkim tak łatwo mu nie odpuszczę. Mam zamiar dowiedzieć się od niego wszystkiego.
Docieram do jego przedziału i bez pukania wchodzę do jego pokoju. Natychmiast się rumienię, ponieważ Finnick właśnie wyszedł spod prysznica i jest jedynie owinięty ręcznikiem. Zauważa mnie i na jego policzki również od razu wpływa kolor. Powinnam się wycofać, ja jednak tylko stoję, uwięziona we własnym ciele, nad którym nie panuję i nie mogę się ruszyć.
Docieram do jego przedziału i bez pukania wchodzę do jego pokoju. Natychmiast się rumienię, ponieważ Finnick właśnie wyszedł spod prysznica i jest jedynie owinięty ręcznikiem. Zauważa mnie i na jego policzki również od razu wpływa kolor. Powinnam się wycofać, ja jednak tylko stoję, uwięziona we własnym ciele, nad którym nie panuję i nie mogę się ruszyć.
-Przepraszam. - Udaje mi się wykrztusić.
-Nic się nie stało. Wezmę ubrania i pójdę się ubrać. Ty w tym czasie... rozgość się. - Odpowiada spokojnie, rumieniec jednak nadal maluje się na jego twarzy.
Obserwuję jak pośpiesznie wybiera ubrania i chwyta je w jedną rękę, a drugą cały czas przytrzymuje ręcznik owinięty w pasie. Patrzę na jego silne ręce, które dla wielu mogą okazać się mordercze, a dla mnie są bezpiecznym schronieniem. Patrzę na jego umięśniony brzuch, każdy zauważa tylko mięśnie, ja jednak widzę na nim jedną małą szramę, małą skazę, to blizna. To blizna po ranie, której dorobił się kiedy zdobywał zdjęcia, aby móc zrobić mi prezent urodzinowy. Wtedy jak zaczarowana podchodzę do niego i dotykam blizny, na jego idealnym brzuchu. Finnick wstrzymuje oddech.
-Dalej ją masz... - Szepczę. Uśmiecha się do mnie słabo. - Mogłeś ją usnąć. W Kapitolu mają takie możliwości... - Kontynuuję. Finnick kręci przecząco głową.
-Nie. Nie chciałem. Ta blizna to jedyny dowód na to, że nie jestem kolejnym idealnym kapitolińskim zmiechem. To dowód na to, że jestem człowiekiem. - Szepcze. Na jego twarzy maluje się smutek. - Albo przynajmniej kiedyś mogłem nim być. - Dodaje i patrzy mi prosto w oczy. Po chwili jednak odwraca wzrok i idzie do łazienki. Zostawia mnie samą, więc siadam na łóżku i przytulam jego poduszkę. Pachnie tak przyjemnie. Pachnie Finnickiem.
Nim się spostrzegam mój ukochany wychodzi z łazienki. Tym razem już ubrany i uśmiechnięty.
-Musimy porozmawiać. - oznajmiam stanowczo, tonem nieznoszącym sprzeciwu. Finnick pochmurnieje, a na jego twarzy wykwita grymas.
-Chyba wiem o czym... - oświadcza.
FINNICK
Wiem o czym chce rozmawiać. Wiem to. Chce się dowiedzieć co się stało w Siódemce, kiedy jej szukałem. Ja też nie odpuszczę i dowiem się czemu ona płakała.
-Więc pytaj. - mówię pewnie. Pokażę jej, że wcale się nie boję jej pytań i na wszystkie odpowiem szczerze, bo taki mam zamiar.
-Nie będę pytać o to jak mnie znalazłeś, ani o to jak poznałeś Johannę, ale chcę wiedzieć co ci się stało. Dlaczego byłeś pobity? - Pyta łagodnie. Siadam na łóżku obok niej i patrzę jej prosto w oczy.
-Wyszedłem, aby cię poszukać. Usłyszałem krzyk jakiejś dziewczyny. Pobiegłem w tamtą stronę i zobaczyłem grupkę chłopaków znęcających się nad nią. - Zaczynam opowiadać. - Podbiegłem do nich i odebrałem przytomność jednemu z nich, a wtedy zaczęła się bójka. Parę razy dostałem w twarz, raz w brzuch. Udało mi się też powalić kilku przeciwników, ale troje z nich wyciągnęło noże. Myśleli zbyt wolno, więc z łatwością odebrałem nóż jednemu z nich i przystawiłem mu do szyi, grożąc, że go zabiję, wtedy zorientowali się kim jestem i uciekli. Później Johanna, pomogła mi cię znaleźć, w zamian za uratowanie jej. - Opowiadam. Annie nie odrywa ode mnie wzroku. - Kiedy cię znaleźliśmy ty płakałaś. Dlaczego? - Pytam. Wtedy na twarzy mojej ukochanej maluje się zakłopotanie. Odpowiada jednak patrząc mi prosto w oczy. Co znaczy, że nie kłamie.
-Bo ja już nie daję rady, Finnick... Z dnia na dzień co raz bardziej próbuję zapomnieć o Igrzyskach, a one co raz bardziej dają o sobie znać. Igrzyska zostawiły głęboki ślad w mojej psychice... - chcę jej przerwać, ale Annie to zauważa i nie pozwala mi na to. - I nie mów, że nie... jakby tak nie było nie musiałabym teraz bać się przebywać wśród ludzi. Nie musiałabym bać się, że kogoś skrzywdzę, że skrzywdzę ciebie. Ja wiem, że starasz się udowodnić mi, że jestem normalna, ale nie jestem. Obydwoje dobrze o tym wiemy. - Mówi, a w jej cudownych zielonych oczach zaczynają gromadzić się łzy. Przytulam ją i myślę tylko o tym, że nienawidzę kiedy jest smutna. Ja chcę i chciałem, żeby była szczęśliwa, a Snow z tymi jego głupimi Igrzyskami stanęli mi na drodze. Jedyne czego teraz chcę to zemsta. Chcę zemsty. Chcę, żeby to Snow był bezsilny, żeby to jego bliscy cierpieli, tak jak teraz cierpi Annie.
_________________________________________________________________________________
Tak jak obiecałam wstawiam dziś kolejny rozdział :) Nie jest on najlepszy, ale najgorszy chyba też nie, mam nadzieję, że spodobał Wam się choć trochę :)
Dziękuję za komentarze pod poprzednim rozdziałem, sprawiły mi one wielką radość :)
Nie wiem kiedy pojawi się kolejny rozdział, ale zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby był jak najszybciej :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)