FINNICK
Jesteśmy na przyjęciu w Siódemce. Annie znowu wyszła na zewnątrz, a ja jej szukam. Na sześć dystryktów, które odwiedziliśmy ona wychodziła z balów na jej cześć we wszystkich sześciu.
Poszukiwania przerywają mi czyjeś krzyki. Biegnę w tamtym kierunku. Moim oczom ukazuje się grupka chłopaków, którzy stoją w kole i kogoś popychają. Jakąś dziewczynę. Nie widzę jej wyraźnie, ale słyszę jej krzyk. A co jeśli to Annie? Muszę ją ratować. Niewiele myślę i atakuję chłopaka najbliżej mnie. Dostaje ode mnie w głowę tak mocno, że upada na ziemię nieprzytomny. Reszta zostawia w spokoju dziewczynę. To nie Annie. Rzucają się na mnie. Dostaję od jednego w twarz. Będę miał podbite oko. Ja uderzam go w brzuch. Pada na ziemię. Kolejny uderza mnie w twarz przez co mam rozciętą wargę. Później jeszcze uderza mnie w brzuch. Normalnie upadłbym na ziemię i zwijałbym się z bólu, ale nie dam im takiej satysfakcji. Jestem zwycięzcą Sześćdziesiątych piątych Głodowych Igrzysk. Nie poddam się. Wystarczy chwila jego nieuwagi i już leży na ziemi nieprzytomny, powalony moim ciosem. Pozostała trójka wyjmuje noże. Tego nie przemyślałem. Jeden już się zamierza, ale myślał za wolno, dzięki czemu ma wykręconą rękę i nóż przy gardle.
-Cofnijcie się, bo go zabiję. - Warczę.
-Nie zabijesz go. - Są zbyt pewni.
-Jesteś pewien? Wiesz ilu ludzi zginęło przeze mnie, kiedy miałem zaledwie czternaście lat? Myślisz, że powstrzymam się teraz, kiedy mam dziewiętnaście lat i dziesiątki ludzkich istnień na sumieniu? Mylisz się. - Odzywam się ostro.Może z tymi dziesiątkami to przesadziłem, ale co z tego? Warto było zważywszy na to jaką nieopisaną radość sprawia mi kiedy widzę zdziwienie pomieszane z zakłopotaniem i strachem, wymalowane na ich przebrzydłych twarzach
-Kim... ty... właściwie... jesteś? - Jeden z nich pyta przestraszony.
-Sześćdziesiąte piąte Głodowe Igrzyska. Mówi wam to coś? - Odwarkuję w odpowiedzi. Musiałem się powstrzymywać, żeby nie powiedzieć tego z dumą w głosie. Szczerze powiem, że nigdy nie byłem dumny z wygranej w Igrzyskach. Nigdy aż do teraz. To takie dziwne jestem dumny z tego, że wziąłem udział w czymś co potępiałem odkąd pamiętam.
-Wybacz... my... już więcej nie będziemy... tylko nie zabijaj mojego brata. - Prosi ten sam chłopak, który pytał mnie wcześniej. Chyba zrozumiał z kim zadarli. Zrozumiał kim jestem. Chociaż teraz pewnie nie wyglądam jak ten znany wszystkim Finnick Odair, łamacz serc Kapitolińskich kobiet, brązowowłosy i powszechnie uważany za przystojnego, zwycięzca Sześćdziesiątych piątych Głodowych Igrzysk, który w wieku czternastu lat stał się mordercą niewinnych osób.
-Won mi stąd! -Warczę i puszczam mojego zakładnika wolno. Oczywiście nóż zostawiam. Nie jestem głupi. Napastnicy wycofują się. Kiedy oddalą się na wystarczającą odległość zza rogu wychodzi dziewczyna, którą wcześniej zaatakowali.
-To było niezłe, ale sama bym sobie poradziła. - Mówi. Przyglądam się jej. Dziewczyna jest szczupła, zupełnie jak Annie, ale to jedyne co je łączy. Annie ma brązowe włosy, wpadające w kolor rudy i cudowne wielkie zielone oczy, a spotkana przeze mnie dziewczyna ma ciemne włosy i brązowe włosy. Nie da się też ukryć, że jest trochę wyższa od mojej ukochanej. Chociaż łączy je jeszcze długość włosów. Obydwie mają włosy sięgające pasa.
-Oczywiście! - Prycham. - Widać jak sobie radziłaś. - Mówię, po czym odwracam się i idę dalej w poszukiwaniu Annie. Dziewczyna nie daje za wygraną.
-Ja nie żartuję. Świetnie bym sobie poradziła!- Mówi i rusza za mną.
-Na pewno. - Burczę i nawet się nie odwracam.
-Gbur. - Słyszę za sobą. Wtedy nie wytrzymuję i odwracam się.
-Ty serio będziesz mnie jeszcze obrażać? Ja ci tyłek uratowałem, a ty jeszcze pretensje do mnie masz... Jak chcesz to idź do tamtych typów i im powiedz, że ty sama sobie z nimi świetnie poradzisz! - Krzyczę.
-Nie drzyj się! Cały Dystrykt obudzisz! - Warczy dziewczyna. - No dobra może przesadziłam, ale gdybym miała topór to bym sobie poradziła. Może nawet lepiej niż ty. - Prycha. - No nic i tak dziękuję ci... - Mówi i robi chwilę przerwy. - Tak właściwie to jak się nazywasz? Chyba, że mam ci mówić "mój wybawco". - Dodaje.
-Finnick Odair. - Przedstawiam się.
-Czekaj chwilę... to ty jesteś ten niesamowicie przystojny zwycięzca sześćdziesiątych piątych Głodowych Igrzysk? - Pyta. Po chwili stwierdza. - W telewizji wydajesz się ładniejszy. Może to przez te podbite oko i rozciętą wargę... no nieważnie. - Bezczelna, ale przy tym wydaje się szczera. Przez to zaczynam ją trochę lubić. - No dobra. Ja nazywam się Johanna Mason. - Podaje mi rękę. - A co ty tu robisz o tak późnej porze? - Pyta.
-W sumie mógłbym zapytać o to samo. - Mówię. Po chwili jednak odpowiadam. - Szukam Annie.
-Ja szłam po brata, bo jest u kolegi i wszyscy o nim zapomnieli. Dopiero jakiś czas temu ja się zorientowałam, że go niema i to dlatego ja miałam po niego iść. Dobrze ci radzę jak się zorientujesz, że twojego młodszego, wkurzającego brata, z którym musisz dzielić pokój niema w domu to lepiej to przemilcz, bo będziesz musiał iść po niego w środku nocy... nieważne. Jak chcesz to mogę ci pomóc w szukaniu tej Annie. - Oznajmia.
-A twój brat? - Pytam, chociaż fajnie byłoby gdyby mi pomogła. Ona lepiej zna ten Dystrykt.
-Brat nie zając, nie ucieknie. Jak ją już znajdziemy to pójdę po niego i wrócę do domu. Nawet nie zauważą. - Mówi pewnie.
-Dobra, ale pod jednym warunkiem. - Odpowiadam. Mój głos jest równie pewny co jej.
-No dobra, a jakim? - Pyta Johanna.
-Jak już znajdziemy Annie to całą trójką pójdziemy po twojego brata, a później was odprowadzimy. - Oznajmiam.
-No dobra. - Mówi i wzrusza ramionami. - To idziemy? Czy będziemy tu stać jak dwa kołki? - Ja ruszam pierwszy.
Chodzimy w poszukiwaniu Annie dobre pół godziny. Johanna cały czas coś mówi.
-... Znaczy nie zrozum mnie źle... dalej jesteś przystojny, ale to podbite oko i ta rozcięta warga... to wszystko psuje... - Mówi szesnastolatka.
-Bezczelna jesteś, wiesz? - Odzywam się.
-Wiem, wszyscy mi to mówią. Znaczy wszyscy którzy mnie znają. Powszechnie jednak jestem uznawana za słodką, drobną dziewczynkę, która muchy nie skrzywdzi. Tak chyba jest lepiej, bo jak wylosują mnie do tego gówna, zwanego również igrzyskami, to już wiem jaką taktykę obiorę. Wiesz, że jesteś jedyną osobą, której tak naprawdę dobrze nie znam, a przed którą nie gram? - Mówi dziewczyna. - O tam ktoś siedzi. - Zauważa, wskazuje palcem i już biegniemy w tamtą stronę. To Annie.
-Annie! - Odwraca się w moją stronę. - Annie! - Krzyczę. Ona podnosi się i już po chwili jest w moich ramionach. Tu gdzie oparła głowę jest mokro. Annie płakała. - Czemu płakałaś? - Pytam.
-To nic takiego. - Odpowiada. Cały czas do mnie przytulona. - Jak mnie znalazłeś? - Podnosi głowę, żeby na mnie spojrzeć. - Co ci się stało?! - Pyta. Wolę przemilczeć drugie pytanie. Dlatego odpowiadam tylko na te pierwsze. Może w pociągu odpowiem jej na te drugie.
-Johanna mi pomogła. - Oznajmiam, a Johanna chrząka.
-No właśnie. Nie żeby coś, ale ja tu jestem i czekam, bo wiesz miło by było gdybyś nas sobie przedstawił. - Mówi szesnastolatka.
-No właśnie, miło by było. - Wtóruje jej Annie.
-Okej. Więc tak. Johanno to jest Annie, której szukaliśmy przez półgodziny. Annie to jest Johanna, z którą szukaliśmy cię półgodziny. Podajcie sobie ręce i idziemy po twojego brata, bo chyba już późno. - Mówię zwracając się do Johanny. Dziewczyny podają sobie ręce i uśmiechają się niepewnie.
-No to chodźcie. - Odzywa się nikt inny tylko Johanna. I ruszamy. Teraz każdy milczy. Nawet ona, co jest bardzo dziwne. Kiedy szukaliśmy Annie odzywała się cały czas, a teraz milczy. Ciekawe co jest tego powodem.
_________________________________________________________________________________
Oto nowy rozdział :) Mam nadzieję, że się Wam podoba. Ja jestem z niego dumna. No i nie mam nic więcej do dodania. Następny rozdział za dwa tygodnie (14.08.2015, bo jutro wyjeżdżam i nie będę miała jak dodawać, a później remont w pokoju, więc niestety dwa tygodnie muszę wytrzymać bez pisania (będzie ciężko), ale niema tego złego co by na dobre nie wyszło, przynajmniej będę mieć więcej czasu, żeby wymyślić co będzie w nowych notkach :) No więc... to tyle :)
piątek, 31 lipca 2015
czwartek, 30 lipca 2015
Rozdział 56 - Jedenastka
FINNICK
Jesteśmy już w Jedenastce. Annie znów wychodzi na scenę. Boję się o nią. Boję się, że dostanie ataku. W końcu z jedenastki pochodzi Fel, a raczej pochodziła. Znowu będzie musiała mówić o tym dniu, kiedy zginęli Fel, Lu i Ben, a Annie została sama na arenie. Zaraz się zacznie. Drzwi już się otwierają. Annie patrzy na mnie błagalnie.Wiem o co prosi. O powrót do domu. Jednak tego nie mogę jej obiecać. Z trudem się powstrzymuję przed tym, żeby nie wyjść tam razem z nią i nie trzymać jej za rękę. Pokazuję tylko, żeby się uśmiechnęła i szła z podniesioną głową w kierunku sceny. Niech wygląda tak jakby zdarzenie w Dwunastce nigdy nie miało miejsca.
-Miałam wiele szczęścia, że poznałam tak fantastyczną dziewczynkę jak Fel. - Annie zaczyna przemowę. - Ona była taka mądra i rozsądna, a przy tym tak młoda... miała tylko trzynaście lat. Ja... ja... nigdy nie zapomnę... nigdy nie zapomnę... - Annie zaczęła się jąkać. Błagam nich to nie będzie atak. Niech to nie będzie atak. - O niej. Ja już zawsze będę o niej pamiętać. Będę pamiętać z jaką cierpliwością uczyła mnie, które rośliny są jadalne, a od których mam trzymać się z daleka. Uczyła mnie tego na arenie. Gdzie każda sekunda mogła być tą ostatnią, a ona była taka spokojna i cierpliwa. - Mówi. Słyszę, że płacze. Atak nie nadchodzi. - Nigdy nie zapomnę chwili, kiedy ujrzałam ją leżącą na ziemi z nożem utkwionym w ciele. Nigdy się od tego nie uwolnię. Nigdy. Już zawsze będę miała to przed oczami. Już zawsze będę to widzieć. Wystarczy, że zamknę oczy. Ona powinna żyć. Ona... była taka młoda. - Mówi i robi krótką pauzę. Odwraca się w kierunku rodziny chłopaka z tego Dystryktu. - Przepraszam, że mówię tylko o Fel, ale ją znałam, jego niestety nie. Mimo to uważam, że to niesprawiedliwe, że zginął. Powinien tu być z wami. Cieszyć się z życia... a nie może... bo go tu nie ma... przykro mi. Przepraszam za to. Przepraszam, że ja miałam więcej szczęścia niż wasze dzieci. Ja... wiem jak się czujecie. - Teraz zwraca się do obu rodzin. - Moja siostra zginęła w Igrzyskach siedem lat temu. Miała dwanaście lat. Ja... byłam wściekła na trybuta, który zwyciężył, mimo że to nie on zabił moją siostrę. Byłam zła bo on miał więcej szczęścia niż ona. Byłam zła, bo to on wygrał. Uważałam, że ten zaszczyt należał się mojej siostrze, a nie komuś innemu. Wielu z was na pewno jest złych na mnie. Rozumiem to i szczerze powiedziawszy nie dziwię się. Dlatego dziękuję, że wysłuchaliście mnie do końca. Dziękuję, że pozwoliliście mi tu dziś być z wami. Dziękuję, że mieliście tak wspaniałe dzieci. Dziękuję. - Mówi i kończy się jej przemówienie. Oddycham z ulgą nie miała ataku. Co więcej jej przemowa była bardzo wzruszająca i łzy wypływają nie tylko z oczu bliskich zmarłych trybutów, nie tylko z oczu Annie, nie tylko z oczu ludzi zebranych na placu, ale wszystkich, którzy to oglądali. Przynajmniej tych, którzy są tu w Pałacu Sprawiedliwości. Płaczą nawet Strażnicy Pokoju. O Lolicie nie wspomnę. Ja też płaczę, a kiedy tylko Annie zjawia się obok mnie przytulam ją. Wtedy ona zaczyna głośno szlochać na moim ramieniu. Niech płacze, jeśli to pozwoli jej się uspokoić.
-To było piękne. - Mówię jej, kiedy powoli zaczyna się uspokajać. - Słychać było, że mówiłaś prosto z serca. - Dodaję. Ona patrzy na mnie.
-Dziękuję. Kiedy mówiłam... słowa same ze mnie płynęły. Szerze... to nawet nie pamiętam co mówiłam. - Wyznaje, z jej oczu ciągle wypływają łzy.
-Mówiłaś naprawdę pięknie. Kocham cię. - Szepczę prosto do jej ucha.
-Ja ciebie też. - Odpowiada. Tyle razy mówiła mi, że mnie kocha, a ja za każdym razem cieszę się jak głupi.
-Uwielbiam, kiedy mówisz mi, że mnie kochasz. - Wyznaję cicho i całuję ją w policzek. Kocham to. Kocham całować ją w policzek. Kocham ją całą.
_________________________________________________________________________________
Udało mi się dodać coś już dziś :) Spróbuję dodać też coś jutro (piątek 31.07.2015), bo w sobotę wyjeżdżam i rozdziałów nie będzie przez dwa tygodnie (lub dłużej), przyjmijmy jednak, że rozdział 57 ukaże się w piątek (31.07.2015), a rozdział 58 ukaże się w piątek (14.08.2015), jeśli tak się nie stanie to spróbuję jakoś Was poinformować :)
Oczywiście mam nadzieję, że ten rozdział się Wam spodobał i skomentujecie go, będzie mi wtedy bardzo miło i będę miała motywację, żeby napisać coś jeszcze na jutro :)
Jesteśmy już w Jedenastce. Annie znów wychodzi na scenę. Boję się o nią. Boję się, że dostanie ataku. W końcu z jedenastki pochodzi Fel, a raczej pochodziła. Znowu będzie musiała mówić o tym dniu, kiedy zginęli Fel, Lu i Ben, a Annie została sama na arenie. Zaraz się zacznie. Drzwi już się otwierają. Annie patrzy na mnie błagalnie.Wiem o co prosi. O powrót do domu. Jednak tego nie mogę jej obiecać. Z trudem się powstrzymuję przed tym, żeby nie wyjść tam razem z nią i nie trzymać jej za rękę. Pokazuję tylko, żeby się uśmiechnęła i szła z podniesioną głową w kierunku sceny. Niech wygląda tak jakby zdarzenie w Dwunastce nigdy nie miało miejsca.
-Miałam wiele szczęścia, że poznałam tak fantastyczną dziewczynkę jak Fel. - Annie zaczyna przemowę. - Ona była taka mądra i rozsądna, a przy tym tak młoda... miała tylko trzynaście lat. Ja... ja... nigdy nie zapomnę... nigdy nie zapomnę... - Annie zaczęła się jąkać. Błagam nich to nie będzie atak. Niech to nie będzie atak. - O niej. Ja już zawsze będę o niej pamiętać. Będę pamiętać z jaką cierpliwością uczyła mnie, które rośliny są jadalne, a od których mam trzymać się z daleka. Uczyła mnie tego na arenie. Gdzie każda sekunda mogła być tą ostatnią, a ona była taka spokojna i cierpliwa. - Mówi. Słyszę, że płacze. Atak nie nadchodzi. - Nigdy nie zapomnę chwili, kiedy ujrzałam ją leżącą na ziemi z nożem utkwionym w ciele. Nigdy się od tego nie uwolnię. Nigdy. Już zawsze będę miała to przed oczami. Już zawsze będę to widzieć. Wystarczy, że zamknę oczy. Ona powinna żyć. Ona... była taka młoda. - Mówi i robi krótką pauzę. Odwraca się w kierunku rodziny chłopaka z tego Dystryktu. - Przepraszam, że mówię tylko o Fel, ale ją znałam, jego niestety nie. Mimo to uważam, że to niesprawiedliwe, że zginął. Powinien tu być z wami. Cieszyć się z życia... a nie może... bo go tu nie ma... przykro mi. Przepraszam za to. Przepraszam, że ja miałam więcej szczęścia niż wasze dzieci. Ja... wiem jak się czujecie. - Teraz zwraca się do obu rodzin. - Moja siostra zginęła w Igrzyskach siedem lat temu. Miała dwanaście lat. Ja... byłam wściekła na trybuta, który zwyciężył, mimo że to nie on zabił moją siostrę. Byłam zła bo on miał więcej szczęścia niż ona. Byłam zła, bo to on wygrał. Uważałam, że ten zaszczyt należał się mojej siostrze, a nie komuś innemu. Wielu z was na pewno jest złych na mnie. Rozumiem to i szczerze powiedziawszy nie dziwię się. Dlatego dziękuję, że wysłuchaliście mnie do końca. Dziękuję, że pozwoliliście mi tu dziś być z wami. Dziękuję, że mieliście tak wspaniałe dzieci. Dziękuję. - Mówi i kończy się jej przemówienie. Oddycham z ulgą nie miała ataku. Co więcej jej przemowa była bardzo wzruszająca i łzy wypływają nie tylko z oczu bliskich zmarłych trybutów, nie tylko z oczu Annie, nie tylko z oczu ludzi zebranych na placu, ale wszystkich, którzy to oglądali. Przynajmniej tych, którzy są tu w Pałacu Sprawiedliwości. Płaczą nawet Strażnicy Pokoju. O Lolicie nie wspomnę. Ja też płaczę, a kiedy tylko Annie zjawia się obok mnie przytulam ją. Wtedy ona zaczyna głośno szlochać na moim ramieniu. Niech płacze, jeśli to pozwoli jej się uspokoić.
-To było piękne. - Mówię jej, kiedy powoli zaczyna się uspokajać. - Słychać było, że mówiłaś prosto z serca. - Dodaję. Ona patrzy na mnie.
-Dziękuję. Kiedy mówiłam... słowa same ze mnie płynęły. Szerze... to nawet nie pamiętam co mówiłam. - Wyznaje, z jej oczu ciągle wypływają łzy.
-Mówiłaś naprawdę pięknie. Kocham cię. - Szepczę prosto do jej ucha.
-Ja ciebie też. - Odpowiada. Tyle razy mówiła mi, że mnie kocha, a ja za każdym razem cieszę się jak głupi.
-Uwielbiam, kiedy mówisz mi, że mnie kochasz. - Wyznaję cicho i całuję ją w policzek. Kocham to. Kocham całować ją w policzek. Kocham ją całą.
_________________________________________________________________________________
Udało mi się dodać coś już dziś :) Spróbuję dodać też coś jutro (piątek 31.07.2015), bo w sobotę wyjeżdżam i rozdziałów nie będzie przez dwa tygodnie (lub dłużej), przyjmijmy jednak, że rozdział 57 ukaże się w piątek (31.07.2015), a rozdział 58 ukaże się w piątek (14.08.2015), jeśli tak się nie stanie to spróbuję jakoś Was poinformować :)
Oczywiście mam nadzieję, że ten rozdział się Wam spodobał i skomentujecie go, będzie mi wtedy bardzo miło i będę miała motywację, żeby napisać coś jeszcze na jutro :)
wtorek, 28 lipca 2015
Rozdział 55 - Mała dziewczynka o blond włosach i niebieskich oczach
ANNIE
Kolacja w Dystrykcie Dwunastym trawa w najlepsze, ja jednak nie chcę siedzieć w środku. Wszyscy tam patrzą na mnie jak na wariatkę. No prawie wszyscy, wyjątkiem są Finnick, Mags i Mer. Chociaż jakby się tak zastanowić to ja jestem wariatką. Nie chcę jednak, żeby ludzie tak na mnie patrzyli. Dlatego, że oni patrzą na mnie z wyższością, bo im nic nie jest, patrzą na mnie z wrogością, bo taka wariatka jak ja powinna być zamknięta, patrzą na mnie z zazdrością, bo jak ktoś taki jak ja może być tak blisko z Finnickiem, ale są ludzie, którzy patrzą na mnie ze współczuciem, bo jestem chora psychicznie. Żeby uniknąć tych spojrzeń wyszłam na zewnątrz. Teraz siedzę na jakimś kamieniu leżącym na placu głównym i rozmyślam. W ręku trzymam kanapkę, którą wzięłam na wypadek jakbym zgłodniała. Dziwnie, że nikt tego nie zauważył. Ciekawe, kiedy Mags i Finnick zorientują się, że nie poszłam do łazienki. Może już się zorientowali. Może mnie szukają. Powinnam była im powiedzieć.
-Kim jesteś? - Odwracam się i dostrzegam autorkę tego pytania. To stojąca za mną. mała dziewczynka o blond włosach i niebieskich oczach. - Nigdy cię tu nie widziałam.
-Annie Cresta. - Odpowiadam. - Jestem z Dystryktu Czwartego. Wygrałam Igrzyska w tym roku. - Odpowiadam, szczerze się do niej uśmiechając. - A ty jak się nazywasz?
-Primrose Everdeen. Możesz mówić na mnie Prim. Wszyscy na mnie tak mówią. - Odpowiada. - Czemu jesteś smutna? Nie cieszysz się, że wygrałaś Igrzyska? Teraz jesteś bogata i nie brakuje ci jedzenia tak jak mi. Wiesz, że jesteś bardzo ładna? - Prim zasypuje mnie pytaniami. Ja jednak nie zwracam uwagi na dalsze pytania, bo poczułam uścisk w sercu, kiedy tylko usłyszałam, że brak jej jedzenia. Postanawiam podarować jej kanapkę. Wyciągam do niej rękę, w której trzymam jedzenie.
-Weź. Ja nie jestem głodna. - Dziewczynce zaświeciły się oczy.
-Jesteś pewna? - Upewnia się.
-Jeszcze nigdy nie byłam niczego bardziej pewna. - Mówię i uśmiecham się. Dziewczynka bierze w ręce kanapkę.
-Dziękuję. Mogę ją teraz zjeść? - Pyta.
-Jasne. Po to ci ją dałam. - Odpowiadam. Dziewczynka od razu gryzie kanapkę.
-Odpowiesz mi na moje pytania? - Pyta, kiedy tylko przełknie gryz kanapki. - Dlaczego jesteś smutna? Nie cieszysz się, że wygrałaś? - Prim przypomina mi pytania, które zadała wcześniej.
-Jestem smutna, bo po moim dzisiejszym przedstawieniu wszyscy patrzą na mnie jak na wariatkę i cgyba mają rację. - Odpowiadam tylko na jedno pytanie zadane przez Prim, jednak jej to wystarczy, bo w przerwach między jedzeniem zadaje kolejne.
-To dlaczego się tak zachowałaś? - Pyta i wpatruje się we mnie swoimi wielkimi niebieskimi oczami.
-Sama nie wiem. Ja... ja tego nie pamiętam. Nie pamiętam tego, że chciałam skoczyć. Finnick mówił, że miałam atak. - Odpowiadam. - A ja nad nimi nie panuję.
-A co to jest ten atak? Od kiedy je masz? Dlaczego? - Pyta Prim.
-Zostało mi to po... po Igrzyskach. Nie wiem dlaczego je mam. W każdym razie są kiedy coś mi się przypomni, kiedy się boję, ale są też niespodziewane. Wtedy zawsze zachowuję się tak jak dziś.
-A ile masz lat? - Dziewczynka zmieniła temat.
-Siedemnaście, a ty? - Mówię.
-Osiem. - Finnick wyszedł z Pałacu Sprawiedliwości, widzę go i słyszę jak mnie woła. Muszę wracać.
-Ja muszę już iść. Obiecasz mi, że nigdy nie powiesz nikomu o tej rozmowie i o kanapce? - Mówię.
-Nawet Katniss? - Pyta dziewczynka.
-Nawet Katniss. - Odpowiadam, chociaż nie wiem kto to jest ta Katniss. - Pa Prim. Powodzenia. - Mówię i wracam do Pałacu. Idę do Finnicka. Odwracam się jeszcze na chwilę i spoglądam na dziewczynkę,trzymającą w ręku kanapkę, uśmiecha się i macha do mnie. Ja robię to samo. Po chwili jednak ruszam do pałacu. Finnick mnie zauważa i biegnie do mnie. Kiedy znajduje się blisko mnie zaczyna krzyczeć.
-Nigdy więcej mnie tak nie strasz. Wiesz jak się bałem? - Podbiega do mnie i mnie przytula.
-Przepraszam, ale ja po prostu nie chcę tu siedzieć. Wszyscy ludzie patrzą na mnie jak na wariatkę... - Zaczynam,
-Nie wszyscy. Ja, Mags i Mer patrzymy na ciebie normalnie, a tamtymi ludźmi się nie przejmuj. Jeśli jeszcze ktoś tak na ciebie spojrzy to... no cóż... zobaczy jak moja pięść wygląda z bliska. - Mówi i uśmiecha się do mnie.
-Ale... ja nie chcę tam wracać. Ja chcę do domu. Ja nie dam sobie rady. - Wyznaję. - Co jeśli będę mieć ataki w każdym Dystrykcie? W Kapitolu też na pewno mnie to nie ominie. Ja wiem, że jestem niestabilna psychicznie, wy to wiecie, ale nie chcę, żeby wiedziało o tym całe Panem, chociaż i tak już pewnie wszyscy wiedzą... - Mówię, a on mnie całuje. Na środku placu głównego Dystryktu Dwunastego. - Co ty robisz? Ktoś mógł nas zobaczyć... - Odzywam się kiedy tylko nasze usta się rozłączą.
-Ja cię kocham i dla mnie jesteś zupełnie normalna. A jeśli inni myślą inaczej, to ich problem. A co do pocałunku...Nikogo tu nie ma, a poza tym, kto się domyśli, że to akurat my? - Mówi i obejmuje mnie. Tkwię w jego ramionach. Tkwię w jego uścisku. I nie mogę się ruszyć. I nie chcę się ruszyć.
_________________________________________________________________________________
Jak podoba Wam się ten rozdział? A jak podoba Wam się nowy szablon? Czekam na odpowiedzi w komentarzach :)
Następny rozdział pojawi się albo w czwartek (30.07.2015), albo w piątek (31.07.2015) :)
Kolacja w Dystrykcie Dwunastym trawa w najlepsze, ja jednak nie chcę siedzieć w środku. Wszyscy tam patrzą na mnie jak na wariatkę. No prawie wszyscy, wyjątkiem są Finnick, Mags i Mer. Chociaż jakby się tak zastanowić to ja jestem wariatką. Nie chcę jednak, żeby ludzie tak na mnie patrzyli. Dlatego, że oni patrzą na mnie z wyższością, bo im nic nie jest, patrzą na mnie z wrogością, bo taka wariatka jak ja powinna być zamknięta, patrzą na mnie z zazdrością, bo jak ktoś taki jak ja może być tak blisko z Finnickiem, ale są ludzie, którzy patrzą na mnie ze współczuciem, bo jestem chora psychicznie. Żeby uniknąć tych spojrzeń wyszłam na zewnątrz. Teraz siedzę na jakimś kamieniu leżącym na placu głównym i rozmyślam. W ręku trzymam kanapkę, którą wzięłam na wypadek jakbym zgłodniała. Dziwnie, że nikt tego nie zauważył. Ciekawe, kiedy Mags i Finnick zorientują się, że nie poszłam do łazienki. Może już się zorientowali. Może mnie szukają. Powinnam była im powiedzieć.
-Kim jesteś? - Odwracam się i dostrzegam autorkę tego pytania. To stojąca za mną. mała dziewczynka o blond włosach i niebieskich oczach. - Nigdy cię tu nie widziałam.
-Annie Cresta. - Odpowiadam. - Jestem z Dystryktu Czwartego. Wygrałam Igrzyska w tym roku. - Odpowiadam, szczerze się do niej uśmiechając. - A ty jak się nazywasz?
-Primrose Everdeen. Możesz mówić na mnie Prim. Wszyscy na mnie tak mówią. - Odpowiada. - Czemu jesteś smutna? Nie cieszysz się, że wygrałaś Igrzyska? Teraz jesteś bogata i nie brakuje ci jedzenia tak jak mi. Wiesz, że jesteś bardzo ładna? - Prim zasypuje mnie pytaniami. Ja jednak nie zwracam uwagi na dalsze pytania, bo poczułam uścisk w sercu, kiedy tylko usłyszałam, że brak jej jedzenia. Postanawiam podarować jej kanapkę. Wyciągam do niej rękę, w której trzymam jedzenie.
-Weź. Ja nie jestem głodna. - Dziewczynce zaświeciły się oczy.
-Jesteś pewna? - Upewnia się.
-Jeszcze nigdy nie byłam niczego bardziej pewna. - Mówię i uśmiecham się. Dziewczynka bierze w ręce kanapkę.
-Dziękuję. Mogę ją teraz zjeść? - Pyta.
-Jasne. Po to ci ją dałam. - Odpowiadam. Dziewczynka od razu gryzie kanapkę.
-Odpowiesz mi na moje pytania? - Pyta, kiedy tylko przełknie gryz kanapki. - Dlaczego jesteś smutna? Nie cieszysz się, że wygrałaś? - Prim przypomina mi pytania, które zadała wcześniej.
-Jestem smutna, bo po moim dzisiejszym przedstawieniu wszyscy patrzą na mnie jak na wariatkę i cgyba mają rację. - Odpowiadam tylko na jedno pytanie zadane przez Prim, jednak jej to wystarczy, bo w przerwach między jedzeniem zadaje kolejne.
-To dlaczego się tak zachowałaś? - Pyta i wpatruje się we mnie swoimi wielkimi niebieskimi oczami.
-Sama nie wiem. Ja... ja tego nie pamiętam. Nie pamiętam tego, że chciałam skoczyć. Finnick mówił, że miałam atak. - Odpowiadam. - A ja nad nimi nie panuję.
-A co to jest ten atak? Od kiedy je masz? Dlaczego? - Pyta Prim.
-Zostało mi to po... po Igrzyskach. Nie wiem dlaczego je mam. W każdym razie są kiedy coś mi się przypomni, kiedy się boję, ale są też niespodziewane. Wtedy zawsze zachowuję się tak jak dziś.
-A ile masz lat? - Dziewczynka zmieniła temat.
-Siedemnaście, a ty? - Mówię.
-Osiem. - Finnick wyszedł z Pałacu Sprawiedliwości, widzę go i słyszę jak mnie woła. Muszę wracać.
-Ja muszę już iść. Obiecasz mi, że nigdy nie powiesz nikomu o tej rozmowie i o kanapce? - Mówię.
-Nawet Katniss? - Pyta dziewczynka.
-Nawet Katniss. - Odpowiadam, chociaż nie wiem kto to jest ta Katniss. - Pa Prim. Powodzenia. - Mówię i wracam do Pałacu. Idę do Finnicka. Odwracam się jeszcze na chwilę i spoglądam na dziewczynkę,trzymającą w ręku kanapkę, uśmiecha się i macha do mnie. Ja robię to samo. Po chwili jednak ruszam do pałacu. Finnick mnie zauważa i biegnie do mnie. Kiedy znajduje się blisko mnie zaczyna krzyczeć.
-Nigdy więcej mnie tak nie strasz. Wiesz jak się bałem? - Podbiega do mnie i mnie przytula.
-Przepraszam, ale ja po prostu nie chcę tu siedzieć. Wszyscy ludzie patrzą na mnie jak na wariatkę... - Zaczynam,
-Nie wszyscy. Ja, Mags i Mer patrzymy na ciebie normalnie, a tamtymi ludźmi się nie przejmuj. Jeśli jeszcze ktoś tak na ciebie spojrzy to... no cóż... zobaczy jak moja pięść wygląda z bliska. - Mówi i uśmiecha się do mnie.
-Ale... ja nie chcę tam wracać. Ja chcę do domu. Ja nie dam sobie rady. - Wyznaję. - Co jeśli będę mieć ataki w każdym Dystrykcie? W Kapitolu też na pewno mnie to nie ominie. Ja wiem, że jestem niestabilna psychicznie, wy to wiecie, ale nie chcę, żeby wiedziało o tym całe Panem, chociaż i tak już pewnie wszyscy wiedzą... - Mówię, a on mnie całuje. Na środku placu głównego Dystryktu Dwunastego. - Co ty robisz? Ktoś mógł nas zobaczyć... - Odzywam się kiedy tylko nasze usta się rozłączą.
-Ja cię kocham i dla mnie jesteś zupełnie normalna. A jeśli inni myślą inaczej, to ich problem. A co do pocałunku...Nikogo tu nie ma, a poza tym, kto się domyśli, że to akurat my? - Mówi i obejmuje mnie. Tkwię w jego ramionach. Tkwię w jego uścisku. I nie mogę się ruszyć. I nie chcę się ruszyć.
_________________________________________________________________________________
Jak podoba Wam się ten rozdział? A jak podoba Wam się nowy szablon? Czekam na odpowiedzi w komentarzach :)
Następny rozdział pojawi się albo w czwartek (30.07.2015), albo w piątek (31.07.2015) :)
poniedziałek, 27 lipca 2015
Czas na zmiany! - zmiana wyglądu bloga
W te wakacje zmieniam prawie wszystko. Jak wiecie po wakacjach będę szła do liceum, a niedługo mam mieć remont w pokoju, z wyglądu na pewno też się zmienię. Jedyne co zostanie niezmienione to mój charakter i miłość do czytania, pisania, rysowania, jazdy konnej i oczywiście do Igrzysk Śmierci. Postanowiłam zmienić też wygląd tego bloga, skoro zmieniam tak wiele... to w sumie czemu nie?
Jeśli jednak nowy wygląd nie przypadnie Wam do gustu to śmiało napiszcie mi o tym (można wykorzystać zakładkę "do autorki"), a ja coś wykombinuję, żeby każdy z nas był szczęśliwy :)
niedziela, 26 lipca 2015
Rozdział 54 - Przemowa w Dwunastce
ANNIE
Właśnie dotarliśmy do Pałacu Sprawiedliwości. Do budynku wchodzimy tylnym wejściem. po dość długim spacerze po wnętrzu wreszcie dotarliśmy do frontowych drzwi, obok których staję. Parę minut później rozbrzmiewają pierwsze dźwięki hymnu, ktoś przypina mi mikrofon do sukienki. Burmistrz zapowiada moje przybycie, a wielkie drzwi otwierają się szeroko. Spoglądam na Finnicka, on wskazuje głową Lolitę, ta natomiast pokazuje, że mam się uśmiechnąć i wyjść. Ruszam w kierunku sceny. Teraz nie mogę się wycofać. Publiczność zaczęła klaskać, kiedy tylko mnie zauważyli. Pewnie są do tego zmuszeni. U podnóża sceny postawiono specjalny podest dla bliskich zmarłych trybutów. Po stronie chłopaka siedzą jego rodzice i jakieś dwie dziewczyny, jedna jest do niego bardzo podobna, druga zupełnie inna. Boję się spojrzeć na bliskich Lu. Jednak robię to. Po jej stronie siedzą jej rodzice i trójka starszych braci. Jej mama trzyma małą dziewczynkę na kolanach. Pewnie siostrę Lu. Rodzina mojej sojuszniczki płacze. To dowód na to, że czas nie leczy wszystkich ran. Brawa cichną. Burmistrz wygłasza jakieś przemówienie na moją cześć, a kiedy kończy podchodzi do mnie jakaś dziewczynka o blond włosach i niebieskich oczach, pewnie ma dwanaście lat, wręcza mi bukiet kwiatów. Dziękuję jej i zaczynam opowiadać o Igrzyskach, o Lu.
-Ten miesiąc, który spędziłam na arenie, był dla mnie bardzo trudny. - Zaczynam. Łzy zaczynają spływać z moich oczu. - Zwłaszcza ostatnie dni. Wtedy straciłam przyjaciół. - Publika zaczyna szeptać. - Tak. Przyjaciół. Łączył nas nie tylko sojusz, łączyła nas przyjaźń. Kiedy poznałam Lu, od razu wiedziałam, że mogę jej ufać. Wiedziałam, że ona mnie nie zdradzi. Kiedy zginęła... prosiła mnie o to, żebym przeprosiła bliskich chłopaka, którego zabiła. Bardzo żałowała tego co zrobiła. Dlatego ja spełnię daną jej obietnicę. Przepraszam was, przepraszam was za to co zrobiła. Wybaczcie jej. Proszę. Swojej rodzinie chciała przekazać, że bardzo was kochała i... - Wtedy spoglądam na jej rodzinę. Na jej młodszą siostrę. Widzę w niej Lu. Oddycham szybciej.
-Ona ma atak! - Krzyczy Finnick. - Trzeba ją zabrać! - Dodaje. Ja osuwam się na ziemię i płaczę. Zakrywam uszy rękami. Nucę coś. Trzęsę się. Pomocy. Zamykam oczy. Otwieram je. To nie Lu powinna zginąć tylko ja. Wstaję, biegnę do końca sceny. Chcę skoczyć. W ostatniej chwili ktoś mnie łapie. Otacza mnie silnymi ramionami. Ja chcę się wyrwać. Gryzę jego ręce. W ustach czuję smak krwi. Krzyczę.
-To nie ona powinna zginąć! Tylko ja! To oni powinni żyć! - Wykrzykuję. Próbuję się wyrywać nie wychodzi mi. Jestem już w środku, a drzwi się zamykają. Odwracam się i widzę twarz Finnicka. To on mnie zabrał. Dalej się wyrywam.
-Annie uspokój się... Już dobrze... Kochanie... W porządku... - Próbuje mnie uspokoić. Ja krzyczę.
-Wcale nie! Oni powinni tu być! Oni powinni żyć! Oni!!Rozumiesz?! -Krzyczę najgłośniej jak mogę. - Oni... - Teraz szepczę. Płaczę. Finnick mnie przytula.
-Gdyby oni żyli, mnie by tu nie było... pamiętasz co ci mówiłem? Jak zginiesz ja się zabiję. Żyję tylko dla ciebie. Uspokój się. Proszę. - Ja patrzę w jego oczy i już chcę coś powiedzieć, ale czuję ukłucie i robi się ciemno, a ja nie mogę wydusić z siebie żadnego słowa. - Co ty zrobiłeś!? Uspokajała się! Nie trzeba było jej usypiać! - Słyszę jeszcze. Osuwam się na ziemię, czuję, że ktoś mnie łapie, ale nie słyszę już nic. Z czasem przestaję czuć...
FINNICK
Co za idiota! Przecież już się uspokajała. Mogli mnie posłuchać, kiedy krzyczałem, że ma atak i trzeba ją zabrać. A tak... prawie skoczyła. Dobrze, że na czas się wyrwałem Strażnikom Pokoju. Mags kazała im mnie puścić, ale nie... oni wiedzą lepiej. Gdybym się nie wyrwał... ona by skoczyła. Teraz Annie leży nieprzytomna w jakiejś sali. Ja siedzę przy niej. Kiedy się obudzi od razu będzie przygotowywana na kolację.
-Gdzie ja jestem? - Spoglądam na Annie. Ma oczy szeroko otwarte. - Co ja tu robię? - Pyta mnie.
-Miałaś atak. - Odpowiadam. - Jakiś debil cię uśpił. A ja już prawie cię uspokoiłem... - Dodaję. Ona łapie mnie za rękę. Dotyka bandaża.
-To przeze mnie, prawda? - Bardziej stwierdza niż pyta. Opuszczam głowę. - Przeze mnie. - Szepcze.
-To nie tak... ty nie wiedziałaś... - Bronię ją.
-Jestem niebezpieczna. Skrzywdziłam cię. Skrzywdziłam kogoś, kto jest dla mnie całym światem... jestem niebezpieczna. Trzeba mnie zamknąć... - Mówi.
-Nie. - Protestuję. - To moja wina. Powinienem wcześniej wyrwać się Strażnikom Pokoju. Wtedy dałbym radę cię wcześniej uspokoić. A ty... nie próbowałabyś skoczyć. - Mówię.
-Próbowałam skoczyć? - Pyta.
-Nie pamiętasz? - Przecząco kręci głową.
-Nie... ja pamiętam tylko, że wygłaszałam przemowę, spojrzałam na siostrę Lu i widziałam ją w niej, wtedy zaczęłam szybciej oddychać a ty krzyczałeś, że mam atak i... i trzeba mnie zabrać, pamiętam też smak krwi i twój krzyk, a później było ciemno. To wszystko. - Wyznaje. - Co jeszcze zrobiłam? - Pyta mnie wystraszona.
-Nic takiego... - Mówię.
-Finnick... Wiesz co? Kochany jesteś i przystojny i mądry i w ogóle fantastyczny, ale kłamać to ty nie umiesz. - Mówi. Przypominam sobie naszą rozmowę w pociągu. Na myśl o tym od razu się uśmiecham. - Ale naprawdę co zrobiłam, oprócz tego, że próbowałam skoczyć?
-Osunęłaś się na ziemię i zaczęłaś płakać, zakryłaś uczy dłońmi i nuciłaś, później wstałaś i zaczęłaś biec do końca sceny, wtedy ja wyrwałem się Strażnikom Pokoju i złapałem cię w ostatniej chwili. Ty próbowałaś się wyrwać, gryzłaś mi ręce, ale to nic takiego. Cały czas krzyczałaś... - Mówię. Ona mi przerywa.
-Co? Co krzyczałam? - Pyta.
-Że to oni powinni żyć, a nie ty, że to ty powinnaś zginąć i tak dalej. - Odpowiadam.
-Przepraszam cię Finnick. Przepraszam za wszystko, za to, że cię ugryzłam i za to, że to krzyczałam... Pamiętam, że mówiłeś, że jak zginę to się zabijesz... ja przepraszam, że prawie pozbawiłam życia nas oboje... - Mówi. Z jej oczu płyną łzy. Wycieram je dłońmi, ona patrzy na mnie tymi swoimi wielkimi błyszczącymi od łez oczami, a ja wiem, że muszę jej pomóc. Nie wiem jak, ale jakoś jej pomogę. Muszę.
_________________________________________________________________________________
Tak jak napisałam pod poprzednim rozdziałem dodałam dziś kolejny i mam nadzieję, że ten rozdział się Wam spodoba i skomentujecie go. Trochę się nad nim napracowałam i jestem z niego dumna :)
Właśnie dotarliśmy do Pałacu Sprawiedliwości. Do budynku wchodzimy tylnym wejściem. po dość długim spacerze po wnętrzu wreszcie dotarliśmy do frontowych drzwi, obok których staję. Parę minut później rozbrzmiewają pierwsze dźwięki hymnu, ktoś przypina mi mikrofon do sukienki. Burmistrz zapowiada moje przybycie, a wielkie drzwi otwierają się szeroko. Spoglądam na Finnicka, on wskazuje głową Lolitę, ta natomiast pokazuje, że mam się uśmiechnąć i wyjść. Ruszam w kierunku sceny. Teraz nie mogę się wycofać. Publiczność zaczęła klaskać, kiedy tylko mnie zauważyli. Pewnie są do tego zmuszeni. U podnóża sceny postawiono specjalny podest dla bliskich zmarłych trybutów. Po stronie chłopaka siedzą jego rodzice i jakieś dwie dziewczyny, jedna jest do niego bardzo podobna, druga zupełnie inna. Boję się spojrzeć na bliskich Lu. Jednak robię to. Po jej stronie siedzą jej rodzice i trójka starszych braci. Jej mama trzyma małą dziewczynkę na kolanach. Pewnie siostrę Lu. Rodzina mojej sojuszniczki płacze. To dowód na to, że czas nie leczy wszystkich ran. Brawa cichną. Burmistrz wygłasza jakieś przemówienie na moją cześć, a kiedy kończy podchodzi do mnie jakaś dziewczynka o blond włosach i niebieskich oczach, pewnie ma dwanaście lat, wręcza mi bukiet kwiatów. Dziękuję jej i zaczynam opowiadać o Igrzyskach, o Lu.
-Ten miesiąc, który spędziłam na arenie, był dla mnie bardzo trudny. - Zaczynam. Łzy zaczynają spływać z moich oczu. - Zwłaszcza ostatnie dni. Wtedy straciłam przyjaciół. - Publika zaczyna szeptać. - Tak. Przyjaciół. Łączył nas nie tylko sojusz, łączyła nas przyjaźń. Kiedy poznałam Lu, od razu wiedziałam, że mogę jej ufać. Wiedziałam, że ona mnie nie zdradzi. Kiedy zginęła... prosiła mnie o to, żebym przeprosiła bliskich chłopaka, którego zabiła. Bardzo żałowała tego co zrobiła. Dlatego ja spełnię daną jej obietnicę. Przepraszam was, przepraszam was za to co zrobiła. Wybaczcie jej. Proszę. Swojej rodzinie chciała przekazać, że bardzo was kochała i... - Wtedy spoglądam na jej rodzinę. Na jej młodszą siostrę. Widzę w niej Lu. Oddycham szybciej.
-Ona ma atak! - Krzyczy Finnick. - Trzeba ją zabrać! - Dodaje. Ja osuwam się na ziemię i płaczę. Zakrywam uszy rękami. Nucę coś. Trzęsę się. Pomocy. Zamykam oczy. Otwieram je. To nie Lu powinna zginąć tylko ja. Wstaję, biegnę do końca sceny. Chcę skoczyć. W ostatniej chwili ktoś mnie łapie. Otacza mnie silnymi ramionami. Ja chcę się wyrwać. Gryzę jego ręce. W ustach czuję smak krwi. Krzyczę.
-To nie ona powinna zginąć! Tylko ja! To oni powinni żyć! - Wykrzykuję. Próbuję się wyrywać nie wychodzi mi. Jestem już w środku, a drzwi się zamykają. Odwracam się i widzę twarz Finnicka. To on mnie zabrał. Dalej się wyrywam.
-Annie uspokój się... Już dobrze... Kochanie... W porządku... - Próbuje mnie uspokoić. Ja krzyczę.
-Wcale nie! Oni powinni tu być! Oni powinni żyć! Oni!!Rozumiesz?! -Krzyczę najgłośniej jak mogę. - Oni... - Teraz szepczę. Płaczę. Finnick mnie przytula.
-Gdyby oni żyli, mnie by tu nie było... pamiętasz co ci mówiłem? Jak zginiesz ja się zabiję. Żyję tylko dla ciebie. Uspokój się. Proszę. - Ja patrzę w jego oczy i już chcę coś powiedzieć, ale czuję ukłucie i robi się ciemno, a ja nie mogę wydusić z siebie żadnego słowa. - Co ty zrobiłeś!? Uspokajała się! Nie trzeba było jej usypiać! - Słyszę jeszcze. Osuwam się na ziemię, czuję, że ktoś mnie łapie, ale nie słyszę już nic. Z czasem przestaję czuć...
FINNICK
Co za idiota! Przecież już się uspokajała. Mogli mnie posłuchać, kiedy krzyczałem, że ma atak i trzeba ją zabrać. A tak... prawie skoczyła. Dobrze, że na czas się wyrwałem Strażnikom Pokoju. Mags kazała im mnie puścić, ale nie... oni wiedzą lepiej. Gdybym się nie wyrwał... ona by skoczyła. Teraz Annie leży nieprzytomna w jakiejś sali. Ja siedzę przy niej. Kiedy się obudzi od razu będzie przygotowywana na kolację.
-Gdzie ja jestem? - Spoglądam na Annie. Ma oczy szeroko otwarte. - Co ja tu robię? - Pyta mnie.
-Miałaś atak. - Odpowiadam. - Jakiś debil cię uśpił. A ja już prawie cię uspokoiłem... - Dodaję. Ona łapie mnie za rękę. Dotyka bandaża.
-To przeze mnie, prawda? - Bardziej stwierdza niż pyta. Opuszczam głowę. - Przeze mnie. - Szepcze.
-To nie tak... ty nie wiedziałaś... - Bronię ją.
-Jestem niebezpieczna. Skrzywdziłam cię. Skrzywdziłam kogoś, kto jest dla mnie całym światem... jestem niebezpieczna. Trzeba mnie zamknąć... - Mówi.
-Nie. - Protestuję. - To moja wina. Powinienem wcześniej wyrwać się Strażnikom Pokoju. Wtedy dałbym radę cię wcześniej uspokoić. A ty... nie próbowałabyś skoczyć. - Mówię.
-Próbowałam skoczyć? - Pyta.
-Nie pamiętasz? - Przecząco kręci głową.
-Nie... ja pamiętam tylko, że wygłaszałam przemowę, spojrzałam na siostrę Lu i widziałam ją w niej, wtedy zaczęłam szybciej oddychać a ty krzyczałeś, że mam atak i... i trzeba mnie zabrać, pamiętam też smak krwi i twój krzyk, a później było ciemno. To wszystko. - Wyznaje. - Co jeszcze zrobiłam? - Pyta mnie wystraszona.
-Nic takiego... - Mówię.
-Finnick... Wiesz co? Kochany jesteś i przystojny i mądry i w ogóle fantastyczny, ale kłamać to ty nie umiesz. - Mówi. Przypominam sobie naszą rozmowę w pociągu. Na myśl o tym od razu się uśmiecham. - Ale naprawdę co zrobiłam, oprócz tego, że próbowałam skoczyć?
-Osunęłaś się na ziemię i zaczęłaś płakać, zakryłaś uczy dłońmi i nuciłaś, później wstałaś i zaczęłaś biec do końca sceny, wtedy ja wyrwałem się Strażnikom Pokoju i złapałem cię w ostatniej chwili. Ty próbowałaś się wyrwać, gryzłaś mi ręce, ale to nic takiego. Cały czas krzyczałaś... - Mówię. Ona mi przerywa.
-Co? Co krzyczałam? - Pyta.
-Że to oni powinni żyć, a nie ty, że to ty powinnaś zginąć i tak dalej. - Odpowiadam.
-Przepraszam cię Finnick. Przepraszam za wszystko, za to, że cię ugryzłam i za to, że to krzyczałam... Pamiętam, że mówiłeś, że jak zginę to się zabijesz... ja przepraszam, że prawie pozbawiłam życia nas oboje... - Mówi. Z jej oczu płyną łzy. Wycieram je dłońmi, ona patrzy na mnie tymi swoimi wielkimi błyszczącymi od łez oczami, a ja wiem, że muszę jej pomóc. Nie wiem jak, ale jakoś jej pomogę. Muszę.
_________________________________________________________________________________
Tak jak napisałam pod poprzednim rozdziałem dodałam dziś kolejny i mam nadzieję, że ten rozdział się Wam spodoba i skomentujecie go. Trochę się nad nim napracowałam i jestem z niego dumna :)
Rozdział 53 - "Tak dawno nie żartowaliśmy"
ANNIE
Zaczęło się Tournée Zwycięzców. Właśnie jesteśmy w pociągu i zmierzamy do Dwunastki. Do Dystryktu, z którego pochodziła Lu. Muszę znaleźć sposób, aby spełnić jej ostatnią prośbę. Powiem jej bliskim, że ich kochała, przeproszę bliskich chłopaka, którego zabiła. Zrobię to. Nie wiem jak, ale to zrobię. Była moją przyjaciółką. Muszę to zrobić. Lu. Biedna Lu. Lu z nożem w ciele. Szybciej oddycham. Jej ostatnie słowa. Oddycham coraz szybciej.
-Annie... uspokój się. - Mówi Finnick, kiedy tylko zauważa, że szybciej oddycham. Podbiega do mnie i mnie przytula. Od razu czuję się lepiej. Od razu czuję się bezpieczna. Wszystko dzięki jego silnym ramionom. - Jestem tu. - Mój oddech wraca do normalności.
-Już możesz mnie puścić. Już lepiej. - Mówię, odwracając głowę w taki sposób, żeby móc spojrzeć mu w oczy. Te cudowne oczy.
-Na pewno? - Pyta. Kiwam głową, nadal patrząc w jego oczy. - Ale ja nie chcę. Chcę cię przytulać. - Dodaje.
-No trudno... jakoś będę musiała to przeżyć... - Zaczynam. Znów się z nim droczę. Tak dawno tego nie robiłam.
-Och... mam rozumieć, że ty nie chcesz mnie przytulać? - Odpowiada. Wie, że się z nim droczę. - No trudno... ja i tak cię nie puszczę. - Dodaje.
-Z tego co wiem to niedługo będziemy, a mnie trzeba przygotować... - Mówię.
-No cóż... - Zaczyna normalnie. - Chyba będziemy musieli iść tam razem... - Dodaje uwodzicielskim tonem. Ja wybucham śmiechem. Zawsze się śmieję kiedy słyszę ten ton. - Co się śmiejesz? Ja poważnie mówię. - Oznajmia, ale sam się śmieje. - Idziemy? - Znów uwodzicielski ton.
-No pewnie... tylko wiesz, myślę, że mogą cię wygonić... ale zawsze warto spróbować, co? - Mówię, próbując naśladować ton Finnicka.
-Wiesz co? Kochana jesteś i śliczna i mądra i w ogóle cudowna, ale ten ton do ciebie nie pasuje. - Mówi, udając powagę, trochę mu to nie wychodzi, bo kiedy tylko spojrzymy sobie w oczy to wybuchamy śmiechem. Tak bardzo lubię sobie z nim pożartować. - A tak na poważnie to tęskniłem za takimi naszymi rozmowami. - Wyznaje, kiedy tylko udaje mu się uspokoić.
-Ja też... ale wiesz nadal mnie przytulasz.... a ja chcę już iść się szykować, bo Mer będzie zła i w ogóle... - Mówię, a on mnie całuje. Kiedy przerywa mówi tylko
-Nie będzie. Jak coś to powiesz jej, że zatrzasnęłaś się w pokoju. - I znów mnie całuje. Ja odwzajemniam pocałunek. Wtedy do pokoju wchodzi nikt inny tylko Mer. Odskakujemy od siebie.
-No ładnie. Ja już myślałam, że się w pokoju zatrzasnęłaś, albo co, a wy się całujecie... Annie szybko do łazienki. Ekipa zaraz przyjdzie i cię wyszykują. Później przyniosę ci ubranie. - Ja tylko na nią patrzę. - Szybko. - Pośpiesza mnie, a ja wstaję i kieruję się w stronę łazienki. Już tęsknię za Finnickiem. Co się ze mną dzieje?
FINNICK
Tak dawno nie rozmawialiśmy w taki sposób. Tak dawno nie żartowaliśmy. Chyba od Igrzysk. Miło było z nią pożartować. To znak, że Igrzyska nie zmieniły jej, nie aż tak. Igrzyska mi jej nie odebrały. Snow poległ. To jego porażka. Teraz Annie się szykuje. Jest w łazience. Trochę się boję, że może mieć atak. W końcu to Dystrykt Lu. One się przyjaźniły. Przyjaźń na arenie to chyba najgorsze co może być. Zwłaszcza dla zwycięzcy.
-Finnick? - Annie wróciła. Już jest gotowa. Zaraz wysiadamy. Pociąg się zatrzymuje. - Już jesteśmy?
-Tak. - Odpowiadam. Wstaję i łapię Annie za rękę. Razem zmierzamy w kierunku drzwi, które zaraz się otworzą, a ja będę musiał puścić jej rękę. Boję się tego.
_________________________________________________________________________________
Tak jak obiecałam dziś pojawił się nowy rozdział i pomyślałam, że (z okazji moich imienin) dodam dziś jeszcze jeden. Co myślicie? Dodawać jeszcze jeden? A ten jak Wam się podoba?
Zaczęło się Tournée Zwycięzców. Właśnie jesteśmy w pociągu i zmierzamy do Dwunastki. Do Dystryktu, z którego pochodziła Lu. Muszę znaleźć sposób, aby spełnić jej ostatnią prośbę. Powiem jej bliskim, że ich kochała, przeproszę bliskich chłopaka, którego zabiła. Zrobię to. Nie wiem jak, ale to zrobię. Była moją przyjaciółką. Muszę to zrobić. Lu. Biedna Lu. Lu z nożem w ciele. Szybciej oddycham. Jej ostatnie słowa. Oddycham coraz szybciej.
-Annie... uspokój się. - Mówi Finnick, kiedy tylko zauważa, że szybciej oddycham. Podbiega do mnie i mnie przytula. Od razu czuję się lepiej. Od razu czuję się bezpieczna. Wszystko dzięki jego silnym ramionom. - Jestem tu. - Mój oddech wraca do normalności.
-Już możesz mnie puścić. Już lepiej. - Mówię, odwracając głowę w taki sposób, żeby móc spojrzeć mu w oczy. Te cudowne oczy.
-Na pewno? - Pyta. Kiwam głową, nadal patrząc w jego oczy. - Ale ja nie chcę. Chcę cię przytulać. - Dodaje.
-No trudno... jakoś będę musiała to przeżyć... - Zaczynam. Znów się z nim droczę. Tak dawno tego nie robiłam.
-Och... mam rozumieć, że ty nie chcesz mnie przytulać? - Odpowiada. Wie, że się z nim droczę. - No trudno... ja i tak cię nie puszczę. - Dodaje.
-Z tego co wiem to niedługo będziemy, a mnie trzeba przygotować... - Mówię.
-No cóż... - Zaczyna normalnie. - Chyba będziemy musieli iść tam razem... - Dodaje uwodzicielskim tonem. Ja wybucham śmiechem. Zawsze się śmieję kiedy słyszę ten ton. - Co się śmiejesz? Ja poważnie mówię. - Oznajmia, ale sam się śmieje. - Idziemy? - Znów uwodzicielski ton.
-No pewnie... tylko wiesz, myślę, że mogą cię wygonić... ale zawsze warto spróbować, co? - Mówię, próbując naśladować ton Finnicka.
-Wiesz co? Kochana jesteś i śliczna i mądra i w ogóle cudowna, ale ten ton do ciebie nie pasuje. - Mówi, udając powagę, trochę mu to nie wychodzi, bo kiedy tylko spojrzymy sobie w oczy to wybuchamy śmiechem. Tak bardzo lubię sobie z nim pożartować. - A tak na poważnie to tęskniłem za takimi naszymi rozmowami. - Wyznaje, kiedy tylko udaje mu się uspokoić.
-Ja też... ale wiesz nadal mnie przytulasz.... a ja chcę już iść się szykować, bo Mer będzie zła i w ogóle... - Mówię, a on mnie całuje. Kiedy przerywa mówi tylko
-Nie będzie. Jak coś to powiesz jej, że zatrzasnęłaś się w pokoju. - I znów mnie całuje. Ja odwzajemniam pocałunek. Wtedy do pokoju wchodzi nikt inny tylko Mer. Odskakujemy od siebie.
-No ładnie. Ja już myślałam, że się w pokoju zatrzasnęłaś, albo co, a wy się całujecie... Annie szybko do łazienki. Ekipa zaraz przyjdzie i cię wyszykują. Później przyniosę ci ubranie. - Ja tylko na nią patrzę. - Szybko. - Pośpiesza mnie, a ja wstaję i kieruję się w stronę łazienki. Już tęsknię za Finnickiem. Co się ze mną dzieje?
FINNICK
Tak dawno nie rozmawialiśmy w taki sposób. Tak dawno nie żartowaliśmy. Chyba od Igrzysk. Miło było z nią pożartować. To znak, że Igrzyska nie zmieniły jej, nie aż tak. Igrzyska mi jej nie odebrały. Snow poległ. To jego porażka. Teraz Annie się szykuje. Jest w łazience. Trochę się boję, że może mieć atak. W końcu to Dystrykt Lu. One się przyjaźniły. Przyjaźń na arenie to chyba najgorsze co może być. Zwłaszcza dla zwycięzcy.
-Finnick? - Annie wróciła. Już jest gotowa. Zaraz wysiadamy. Pociąg się zatrzymuje. - Już jesteśmy?
-Tak. - Odpowiadam. Wstaję i łapię Annie za rękę. Razem zmierzamy w kierunku drzwi, które zaraz się otworzą, a ja będę musiał puścić jej rękę. Boję się tego.
_________________________________________________________________________________
Tak jak obiecałam dziś pojawił się nowy rozdział i pomyślałam, że (z okazji moich imienin) dodam dziś jeszcze jeden. Co myślicie? Dodawać jeszcze jeden? A ten jak Wam się podoba?
piątek, 24 lipca 2015
Rozdział 52 - Zdejmowanie gipsu
FINNICK
Dziś zdejmują Annie gips. Minął już miesiąc od pamiętnego pocałunku. Czy Annie też o nim pamięta? Nie wiem. Teraz jednak powinienem skupić się na czymś innym.Jesteśmy w szpitalu w Kapitolu. Razem z Mags musimy iść porozmawiać z lekarzem, bo uparła się, że muszę powiedzieć lekarzowi o ataku mojej ukochanej. Ja nie chcę. Nie chcę. Mags mi każe. Powiedziała, że tylko tak pomogę Annie. Dlatego się zgodziłem. Przecież dla Annie zrobię wszystko. Nawet przyznam rację temu głupiemu, nadętemu lekarzowi z Kapitolu.
-Zapraszam. - Mówi lekarz, który właśnie wyszedł z gabinetu. - O co chodzi? - Pyta kiedy siadamy.
-Annie miała atak. - Mówię i spuszczam wzrok. I tak wiem, że ma minę mówiącą "i kto miał rację?".
-Z tym powinniście iść do psychiatry. Ale spróbuję was wysłuchać i wam pomóc. Więc jak do tego doszło? - Pyta. Mimo kapitolińskiego akcentu, słyszę w jego głosie nutę wyższości. Chociaż każdy mieszkaniec Kapitolu mówi z wyższością. Debile. Uważają się za lepszych. Spoglądam na lekarza i mam ochotę go walnąć... znaczy... przypomnieć wygląd mojej pięści na jego twarzy. Muszę się opanować. Dla Annie. Dla Annie. Dla Annie.
-Byliśmy na plaży, a wodzie kąpały się dzieci. Chłopiec i dziewczynka. Mieli pewnie po trzynaście lat. Wtedy Annie zaczęła szybciej oddychać i krzyczeć. Spytałem co się stało. Ona odpowiedziała, że widziała jak ktoś odcina chłopcu głowę. Ja powiedziałem, że nic takiego nie miało miejsca i uspokoiła się. - Więcej nie zamierzam mu opowiadać.
-Jeśli się zaraz uspokoiła to dobrze. Nie wiem jak mamy jej pomóc. Jak się wystraszy to uspakajajcie ją i uważajcie, żeby nic sobie nie zrobiła. To wszystko. Teraz idźcie na korytarz, bo jak wyjdzie z sali i was nie zobaczy to się wystraszy i będzie miała atak. Żegnam. - Mówi lekarz. Mnie zastanawia po co chciał to usłyszeć skoro i tak nam nie pomógł. Jak bardzo chcę przypomnieć mu wygląd mojej pięści. Jednak wychodzimy, a ja nic mu nie robię. To naprawdę wielki wyczyn. Kiedy jesteśmy pod salą gdzie Annie zdejmują gips słyszymy jakieś wrzaski. Ktoś krzyczy, a ja już wiem kto. Annie. Patrzę błagalnie na Mags.
-Muszę tam wejść. - Mówię i wstaję. Otwieram drzwi. Annie siedzi i krzyczy, uszy zakryła dłońmi. Lekarze nie wiedzą co mają zrobić, więc tylko kręcą się wokół jej łóżka. Podbiegam do Annie i odpycham lekarzy. Spoglądam jej w oczy. Widzę w nich panikę.
-Nic ci nie grozi. Jesteś bezpieczna. Jestem tu. Nie pozwolę cię skrzywdzić, pamiętasz? - Szepczę, choć to bez sensu. Ona i tak mnie nie słyszy. Ma zakryte uszy. Wtedy wpadam na pomysł. Obejmuję ją. Ona przestaje krzyczeć, więc ja wypuszczam ją z objęć, a ona tylko na mnie patrzy. Spogląda mi w oczy. Powoli odrywa dłonie od uszu. Wtedy ja patrząc jej w oczy, powtarzam. - Nic ci nie grozi. Jesteś bezpieczna. Jestem tu. Nie pozwolę cię skrzywdzić, pamiętasz? - Mówię. Ona kiwa głową. Wie, że ją kocham i przy mnie jest bezpieczna. Ja zawsze będę ją bronił.
-Możesz tu... tu... zostać? - Pyta nieśmiało. Patrzę na lekarzy. Oni kiwają głowami. Mówiąc w ten sposób "tak".
-Oczywiście. - Odpowiadam. - Nigdy cię nie opuszczę. - To już szepczę. Znów spoglądam w jej niesamowite oczy. Tym razem widzę w nich ulgę. Jestem taki szczęśliwy, kiedy widzę w jej oczach jakieś dobre emocje, wtedy jestem szczęśliwszy. Kiedy ona jest smutna, ja również jestem smutny. Kiedy się boi, ja muszę być silny i odważny, aby móc ją chronić przed strachem, aby móc ją chronić przed złem tego świata. Kocham ją i chcę spędzić z nią resztę życia. Nigdy jej nie opuszczę.
_________________________________________________________________________________
A jednak ten rozdział nie jest krótszy :) To taka rekompensata za spóźnienie :) Mam nadzieję, że rozdział się Wam podoba i skomentujecie go :)
Dziś zdejmują Annie gips. Minął już miesiąc od pamiętnego pocałunku. Czy Annie też o nim pamięta? Nie wiem. Teraz jednak powinienem skupić się na czymś innym.Jesteśmy w szpitalu w Kapitolu. Razem z Mags musimy iść porozmawiać z lekarzem, bo uparła się, że muszę powiedzieć lekarzowi o ataku mojej ukochanej. Ja nie chcę. Nie chcę. Mags mi każe. Powiedziała, że tylko tak pomogę Annie. Dlatego się zgodziłem. Przecież dla Annie zrobię wszystko. Nawet przyznam rację temu głupiemu, nadętemu lekarzowi z Kapitolu.
-Zapraszam. - Mówi lekarz, który właśnie wyszedł z gabinetu. - O co chodzi? - Pyta kiedy siadamy.
-Annie miała atak. - Mówię i spuszczam wzrok. I tak wiem, że ma minę mówiącą "i kto miał rację?".
-Z tym powinniście iść do psychiatry. Ale spróbuję was wysłuchać i wam pomóc. Więc jak do tego doszło? - Pyta. Mimo kapitolińskiego akcentu, słyszę w jego głosie nutę wyższości. Chociaż każdy mieszkaniec Kapitolu mówi z wyższością. Debile. Uważają się za lepszych. Spoglądam na lekarza i mam ochotę go walnąć... znaczy... przypomnieć wygląd mojej pięści na jego twarzy. Muszę się opanować. Dla Annie. Dla Annie. Dla Annie.
-Byliśmy na plaży, a wodzie kąpały się dzieci. Chłopiec i dziewczynka. Mieli pewnie po trzynaście lat. Wtedy Annie zaczęła szybciej oddychać i krzyczeć. Spytałem co się stało. Ona odpowiedziała, że widziała jak ktoś odcina chłopcu głowę. Ja powiedziałem, że nic takiego nie miało miejsca i uspokoiła się. - Więcej nie zamierzam mu opowiadać.
-Jeśli się zaraz uspokoiła to dobrze. Nie wiem jak mamy jej pomóc. Jak się wystraszy to uspakajajcie ją i uważajcie, żeby nic sobie nie zrobiła. To wszystko. Teraz idźcie na korytarz, bo jak wyjdzie z sali i was nie zobaczy to się wystraszy i będzie miała atak. Żegnam. - Mówi lekarz. Mnie zastanawia po co chciał to usłyszeć skoro i tak nam nie pomógł. Jak bardzo chcę przypomnieć mu wygląd mojej pięści. Jednak wychodzimy, a ja nic mu nie robię. To naprawdę wielki wyczyn. Kiedy jesteśmy pod salą gdzie Annie zdejmują gips słyszymy jakieś wrzaski. Ktoś krzyczy, a ja już wiem kto. Annie. Patrzę błagalnie na Mags.
-Muszę tam wejść. - Mówię i wstaję. Otwieram drzwi. Annie siedzi i krzyczy, uszy zakryła dłońmi. Lekarze nie wiedzą co mają zrobić, więc tylko kręcą się wokół jej łóżka. Podbiegam do Annie i odpycham lekarzy. Spoglądam jej w oczy. Widzę w nich panikę.
-Nic ci nie grozi. Jesteś bezpieczna. Jestem tu. Nie pozwolę cię skrzywdzić, pamiętasz? - Szepczę, choć to bez sensu. Ona i tak mnie nie słyszy. Ma zakryte uszy. Wtedy wpadam na pomysł. Obejmuję ją. Ona przestaje krzyczeć, więc ja wypuszczam ją z objęć, a ona tylko na mnie patrzy. Spogląda mi w oczy. Powoli odrywa dłonie od uszu. Wtedy ja patrząc jej w oczy, powtarzam. - Nic ci nie grozi. Jesteś bezpieczna. Jestem tu. Nie pozwolę cię skrzywdzić, pamiętasz? - Mówię. Ona kiwa głową. Wie, że ją kocham i przy mnie jest bezpieczna. Ja zawsze będę ją bronił.
-Możesz tu... tu... zostać? - Pyta nieśmiało. Patrzę na lekarzy. Oni kiwają głowami. Mówiąc w ten sposób "tak".
-Oczywiście. - Odpowiadam. - Nigdy cię nie opuszczę. - To już szepczę. Znów spoglądam w jej niesamowite oczy. Tym razem widzę w nich ulgę. Jestem taki szczęśliwy, kiedy widzę w jej oczach jakieś dobre emocje, wtedy jestem szczęśliwszy. Kiedy ona jest smutna, ja również jestem smutny. Kiedy się boi, ja muszę być silny i odważny, aby móc ją chronić przed strachem, aby móc ją chronić przed złem tego świata. Kocham ją i chcę spędzić z nią resztę życia. Nigdy jej nie opuszczę.
_________________________________________________________________________________
A jednak ten rozdział nie jest krótszy :) To taka rekompensata za spóźnienie :) Mam nadzieję, że rozdział się Wam podoba i skomentujecie go :)
Rozdział 51 - Prawdziwa miłość
FINNICK
Jesteśmy w domu. Annie poszła już spać. Ja siedzę w kuchni razem z Mags, która teraz robi herbatę. Wiem, że będę musiał opowiedzieć jej o ataku paniki Annie, ale nie wiem jak. Cały czas myślę o tym pocałunku. On był magiczny. Zawsze kiedy jej usta i moje łączyły się w pocałunku czułem magię, czułem coś czego nie czułem całując inne dziewczyny i kobiety, całując kapitolinki, bo tylko z nimi się całowałem. Nigdy nie przeżyłem nic wspanialszego niż nasz dzisiejszy pocałunek. Nie wiem jak to opisać. To można tylko poczuć.
-Co się stało? Jesteś strasznie zamyślony. - Odzywa się Mags. Chyba powiem jej o tym ataku. Tak będzie lepiej. Pomyśli, że tylko ten atak zaprząta mi głowę, a to co się wydarzyło między mną i Annie zostanie między nami.
-Annie miała dziś atak. - Mówię.
-Co? Jak to? Jak ją uspokoiłeś? Opowiedz wszystko. - Mówi wyraźnie wystraszona. Martwi się o nią.
-Siedzieliśmy w naszym miejscu i... obserwowaliśmy morze. Tam pływały dzieci. Miały pewnie po trzynaście lat... dziewczynka i chłopiec... nagle Annie zaczęła szybciej oddychać i krzyczeć. Ja spytałem co się dzieje, a ona wystraszona odpowiedziała "Oni... pływali... zawodowcy... głowa chłopca... oni ją... oni ją... odcięli..." - Nie wiem jakim cudem zapamiętałem wszystko co mówiła. - Przytuliłem ją i odpowiedziałem, że tamte dzieci żyją, że nic im nie jest i cały czas pływają. Powiedziałem do niej "kochanie". Ona powiedziała, że to widziała. Widziała zawodowców, jak odcinają chłopcu głowę. Była już spokojniejsza. Opowiedziałem jej o wnioskach lekarza. I... to wszystko... - Mówię, wolę nic nie mówić o pocałunku. Ufam Mags, ale jeśli nie spyta to wolę, żeby pocałunek mój i Annie został między nami.
-Wcale nie... ukrywasz coś przede mną... Finnick możesz mi powiedzieć... - zaczyna. Szkoda tylko, że ona zawsze wie kiedy coś przed nią ukrywam. Dlatego też przerywam jej i opowiadam..
-Pocałowała mnie. Bo zacząłem tłumaczyć się dlaczego powiedziałem do niej "kochanie". - Mags uśmiecha się. - Tylko, że to nie był zwykły pocałunek. On był... - Nie wiem po co to mówię. Wystarczyło powiedzieć, że mnie pocałowała. Mags mi przerywa.
-Magiczny? - Pyta, skąd ona to wie?
-Skąd wiesz? - Odpowiadam pytaniem na pytanie.
-Czyli to prawdziwa miłość... Słuchaj ja też kiedyś byłam młoda i poczułam coś takiego kiedy wróciłam z Igrzysk, a mój przyszły mąż mnie pocałował. Wtedy wiedziałam, że nigdy się nie rozstaniemy. Wiedziałam, że to prawdziwa miłość. Kiedy zginął... nigdy z nikim się nie związałam. On cały czas zajmuje w moim sercu miejsce ukochanego. Nikt inny nie mógłby się tam znaleźć. To samo jest z tobą i Annie. Kochacie się i już zawsze tak będzie. - Mówi. Uśmiecha się. - Ja już idę. Widzę, że musisz pomyśleć. - I wychodzi. Zostawia mnie samą z moimi myślami. "Prawdziwa miłość" powiedziała Mags. Muszę to przemyśleć. Ja wiedziałem, że kocham Annie i wiedziałem, że chcę z nią spędzić resztę życia, a kiedy Mags mi to powiedziała ja... zrozumiałem, że nie mogę czekać. Nie powinienem czekać. Oświadczę się Annie... może po Tournée Zwycięzców.
_________________________________________________________________________________
Tak wiem, ten rozdział jest strasznie krótki, ale dla pocieszenia dodam, że następny jest jeszcze krótszy :) dlatego też następny dodam jeszcze dziś w okolicach godziny 18.00 :) Mam nadzieję, że mimo to rozdział się Wam spodoba i postanowicie go skomentować :) Dziękuję :)
Jesteśmy w domu. Annie poszła już spać. Ja siedzę w kuchni razem z Mags, która teraz robi herbatę. Wiem, że będę musiał opowiedzieć jej o ataku paniki Annie, ale nie wiem jak. Cały czas myślę o tym pocałunku. On był magiczny. Zawsze kiedy jej usta i moje łączyły się w pocałunku czułem magię, czułem coś czego nie czułem całując inne dziewczyny i kobiety, całując kapitolinki, bo tylko z nimi się całowałem. Nigdy nie przeżyłem nic wspanialszego niż nasz dzisiejszy pocałunek. Nie wiem jak to opisać. To można tylko poczuć.
-Co się stało? Jesteś strasznie zamyślony. - Odzywa się Mags. Chyba powiem jej o tym ataku. Tak będzie lepiej. Pomyśli, że tylko ten atak zaprząta mi głowę, a to co się wydarzyło między mną i Annie zostanie między nami.
-Annie miała dziś atak. - Mówię.
-Co? Jak to? Jak ją uspokoiłeś? Opowiedz wszystko. - Mówi wyraźnie wystraszona. Martwi się o nią.
-Siedzieliśmy w naszym miejscu i... obserwowaliśmy morze. Tam pływały dzieci. Miały pewnie po trzynaście lat... dziewczynka i chłopiec... nagle Annie zaczęła szybciej oddychać i krzyczeć. Ja spytałem co się dzieje, a ona wystraszona odpowiedziała "Oni... pływali... zawodowcy... głowa chłopca... oni ją... oni ją... odcięli..." - Nie wiem jakim cudem zapamiętałem wszystko co mówiła. - Przytuliłem ją i odpowiedziałem, że tamte dzieci żyją, że nic im nie jest i cały czas pływają. Powiedziałem do niej "kochanie". Ona powiedziała, że to widziała. Widziała zawodowców, jak odcinają chłopcu głowę. Była już spokojniejsza. Opowiedziałem jej o wnioskach lekarza. I... to wszystko... - Mówię, wolę nic nie mówić o pocałunku. Ufam Mags, ale jeśli nie spyta to wolę, żeby pocałunek mój i Annie został między nami.
-Wcale nie... ukrywasz coś przede mną... Finnick możesz mi powiedzieć... - zaczyna. Szkoda tylko, że ona zawsze wie kiedy coś przed nią ukrywam. Dlatego też przerywam jej i opowiadam..
-Pocałowała mnie. Bo zacząłem tłumaczyć się dlaczego powiedziałem do niej "kochanie". - Mags uśmiecha się. - Tylko, że to nie był zwykły pocałunek. On był... - Nie wiem po co to mówię. Wystarczyło powiedzieć, że mnie pocałowała. Mags mi przerywa.
-Magiczny? - Pyta, skąd ona to wie?
-Skąd wiesz? - Odpowiadam pytaniem na pytanie.
-Czyli to prawdziwa miłość... Słuchaj ja też kiedyś byłam młoda i poczułam coś takiego kiedy wróciłam z Igrzysk, a mój przyszły mąż mnie pocałował. Wtedy wiedziałam, że nigdy się nie rozstaniemy. Wiedziałam, że to prawdziwa miłość. Kiedy zginął... nigdy z nikim się nie związałam. On cały czas zajmuje w moim sercu miejsce ukochanego. Nikt inny nie mógłby się tam znaleźć. To samo jest z tobą i Annie. Kochacie się i już zawsze tak będzie. - Mówi. Uśmiecha się. - Ja już idę. Widzę, że musisz pomyśleć. - I wychodzi. Zostawia mnie samą z moimi myślami. "Prawdziwa miłość" powiedziała Mags. Muszę to przemyśleć. Ja wiedziałem, że kocham Annie i wiedziałem, że chcę z nią spędzić resztę życia, a kiedy Mags mi to powiedziała ja... zrozumiałem, że nie mogę czekać. Nie powinienem czekać. Oświadczę się Annie... może po Tournée Zwycięzców.
_________________________________________________________________________________
Tak wiem, ten rozdział jest strasznie krótki, ale dla pocieszenia dodam, że następny jest jeszcze krótszy :) dlatego też następny dodam jeszcze dziś w okolicach godziny 18.00 :) Mam nadzieję, że mimo to rozdział się Wam spodoba i postanowicie go skomentować :) Dziękuję :)
czwartek, 23 lipca 2015
Rozdział 50 - Delektujemy się ciszą
ANNIE
Jak ja kocham tu siedzieć. Razem z Finnickiem. Tu się poznaliśmy. Tu pocałowałam go po raz pierwszy. Tu rozmawiamy i nie boimy się, że ktoś nas usłyszy. Tu siedzimy i przytulamy się do siebie. Tu jesteśmy sobą. Żałuję, że nie jest tak zawsze.
-Cieszę się, że tu przyszliśmy. - Mówię do Finnicka, który obejmuje mnie ramieniem i delikatnie całuje w policzek. Uwielbiam to.
-Ja też. - Odpowiada mi. - A tak w ogóle to nie jest ci zimno? - Pyta.
-Nie, jest w sam raz. - Mówię i patrzę na wodę. Myślę o tym jakby to było znów pływać w tej wodzie. W mojej kochanej wodzie. Dlatego rozmarzonym głosem dodaję. - Ile bym dała, żeby móc popływać.
-Ile ja bym dał, żebyś mogła popływać. - Mówi.
-Będę mogła dopiero jak zdejmą mi gips, prawda? - Pytam.
-Niestety, a za miesiąc od zdjęcia gipsu... - zaczyna.
-Tournée zwycięzców. - Kończę ja. On kiwa głowa głową na potwierdzenie moich słów. Dalej milczymy. Siedzimy razem, a jakby oddzielnie. Każdy zajmuje się czymś innym. On bawi się moimi włosami, a ja wpatruję się w morze i myślę. Myślę. Myślę. Patrzę na wodę. Ktoś tam pływa. Jakiś chłopiec i dziewczynka. Mają może po trzynaście lat... tyle ile Ben. Widzę chłopca. Odcinają mu głowę. Odcinają mu głowę. To oni to zrobili. To zawodowcy. Odcięli mu głowę. Mieczami.Szybciej oddycham. Krzyczę. Krzyczę. Krzyczę. Płaczę. Płaczę. Jestem na arenie.
Jak ja kocham tu siedzieć. Razem z Finnickiem. Tu się poznaliśmy. Tu pocałowałam go po raz pierwszy. Tu rozmawiamy i nie boimy się, że ktoś nas usłyszy. Tu siedzimy i przytulamy się do siebie. Tu jesteśmy sobą. Żałuję, że nie jest tak zawsze.
-Cieszę się, że tu przyszliśmy. - Mówię do Finnicka, który obejmuje mnie ramieniem i delikatnie całuje w policzek. Uwielbiam to.
-Ja też. - Odpowiada mi. - A tak w ogóle to nie jest ci zimno? - Pyta.
-Nie, jest w sam raz. - Mówię i patrzę na wodę. Myślę o tym jakby to było znów pływać w tej wodzie. W mojej kochanej wodzie. Dlatego rozmarzonym głosem dodaję. - Ile bym dała, żeby móc popływać.
-Ile ja bym dał, żebyś mogła popływać. - Mówi.
-Będę mogła dopiero jak zdejmą mi gips, prawda? - Pytam.
-Niestety, a za miesiąc od zdjęcia gipsu... - zaczyna.
-Tournée zwycięzców. - Kończę ja. On kiwa głowa głową na potwierdzenie moich słów. Dalej milczymy. Siedzimy razem, a jakby oddzielnie. Każdy zajmuje się czymś innym. On bawi się moimi włosami, a ja wpatruję się w morze i myślę. Myślę. Myślę. Patrzę na wodę. Ktoś tam pływa. Jakiś chłopiec i dziewczynka. Mają może po trzynaście lat... tyle ile Ben. Widzę chłopca. Odcinają mu głowę. Odcinają mu głowę. To oni to zrobili. To zawodowcy. Odcięli mu głowę. Mieczami.Szybciej oddycham. Krzyczę. Krzyczę. Krzyczę. Płaczę. Płaczę. Jestem na arenie.
-Annie. Co się dzieje? - Pyta wystraszony Finnick.
-Oni... pływali... zawodowcy... głowa chłopca... oni ją... oni ją... odcięli... - Udaje mi się wykrztusić. Finnick mnie przytula.
-Kto pływał? Tamte dzieci? Dalej tam są. Nic im nie jest. Żyją. Zawodowców tu nie ma. Kochanie... uspokój się. - Nic im nie jest? Żyją? To dlaczego widziałam jak odcinają chłopcu głowę? Czy Finnick właśnie powiedział do mnie "kochanie"?
-Ale ja to widziałam... czy ty powiedziałeś do mnie "kochanie"? - Odzywam się. Nieco spokojniejsza. Finnick się rumieni.
-Twój lekarz powiedział, że jesteś niestabilna psychicznie... prawie ode mnie za to dostał. Twój ojciec zablokował cios. Ale to nieważne... później kiedy rozmawiała z nim Mags to oni powiedzieli jej, że możesz mieć takie ataki... paniki, tylko, że oni nie wiedzą jak cię uspokoić... i dlatego wysłali nas do domu. Mieliśmy ci powiedzieć, kiedy zapytasz, ale wcześniej nie widzieliśmy sensu... przepraszam, że nic nie mówiłem wcześniej. - Mówi, a kiedy kończy, znów się rumieni. - A to "kochanie"... przepraszam... ja powiedziałem tak dlatego, że cię kocham i... - mówi, ale nie kończy ja mu nie pozwalam. Całuję go. Kiedy pocałunek się kończy ja chcę jeszcze i jeszcze i jeszcze. To nie był zwykły pocałunek. Nie. Nie był zwykły. Poczułam się tak dziwnie. Tak bardzo dziwnie, ale fantastycznie. Poczułam się jakbyśmy wznieśli się do chmur i pływali w nich, a kiedy pocałunek się skończył wróciliśmy na ziemię. Nie umiem inaczej tego wytłumaczyć. Finnick chyba też to poczuł. Widzę to. Widzę to w jego oczach.
-Ja też cię kocham. - Mówię. Raczej szepczę. On uśmiecha się i patrzy na mnie swoimi cudownymi oczami w kolorze morskiej zieleni, które teraz są przepełnione miłością i szczęściem. Uwielbiam patrzeć w jego oczy. Dzięki nim mogę dostać się do jego wnętrza. Dzięki nim rozumiem go. Dzięki nim wiem co czuje. W nich znajduję tego samego chłopca, którego poznałam pięć lat temu. Tylko teraz jest bardziej doświadczony. Już wie co to ból. Już wie co to znaczy stracić to co jest dla niego ważne. Wszystko przez Igrzyska. Wszystko przez Snowa. Kiedy jednak patrzy na mnie, w jego oczach znów znajduję to samo szczęście co dawniej. Tak jakby wtedy odzyskał to co utracił pięć lat temu. Czy my naprawdę wtedy się poznaliśmy? Minęło tyle czasu... ja dalej pamiętam nasze spotkanie. Nasze pożegnanie przed jego Igrzyskami. "Jak zginiesz ja się zabiję." To zdanie rozbrzmiewa w mojej głowie. Wypowiedziałam je wtedy. Czy to dlatego wygrał? Czy to dlatego teraz cierpi? Jestem potworem.
-Ja też cię kocham. - Mówię. Raczej szepczę. On uśmiecha się i patrzy na mnie swoimi cudownymi oczami w kolorze morskiej zieleni, które teraz są przepełnione miłością i szczęściem. Uwielbiam patrzeć w jego oczy. Dzięki nim mogę dostać się do jego wnętrza. Dzięki nim rozumiem go. Dzięki nim wiem co czuje. W nich znajduję tego samego chłopca, którego poznałam pięć lat temu. Tylko teraz jest bardziej doświadczony. Już wie co to ból. Już wie co to znaczy stracić to co jest dla niego ważne. Wszystko przez Igrzyska. Wszystko przez Snowa. Kiedy jednak patrzy na mnie, w jego oczach znów znajduję to samo szczęście co dawniej. Tak jakby wtedy odzyskał to co utracił pięć lat temu. Czy my naprawdę wtedy się poznaliśmy? Minęło tyle czasu... ja dalej pamiętam nasze spotkanie. Nasze pożegnanie przed jego Igrzyskami. "Jak zginiesz ja się zabiję." To zdanie rozbrzmiewa w mojej głowie. Wypowiedziałam je wtedy. Czy to dlatego wygrał? Czy to dlatego teraz cierpi? Jestem potworem.
-Chyba czas już wracać. Mags będzie się denerwować... - Oznajmia. Ja kiwam głową. On wstaje i pomaga podnieść się mi. Trzymamy się za ręce i wracamy. W ciszy podziwiamy piękno zachodzącego słońca. Tym razem nikt z nas nie przerywa tej ciszy. W ręcz przeciwnie. My się nią delektujemy.
_________________________________________________________________________________
Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał i swoje zdanie na jego temat wyrazicie w komentarzu :) To już trzeci rozdział, który dziś dodałam, ponieważ w rozdziale 44 (Tytuł: Wrócili) obiecałam, że w dzień premiery zwiastuna wstawię trzy rozdziały, tak też zrobiłam :) Kolejnego rozdziału możecie spodziewać się jutro około godziny 10.00
_________________________________________________________________________________
Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał i swoje zdanie na jego temat wyrazicie w komentarzu :) To już trzeci rozdział, który dziś dodałam, ponieważ w rozdziale 44 (Tytuł: Wrócili) obiecałam, że w dzień premiery zwiastuna wstawię trzy rozdziały, tak też zrobiłam :) Kolejnego rozdziału możecie spodziewać się jutro około godziny 10.00
Rozdział 49 - W domu
FINNICK
-Daj już spokój. To tylko złamana ręka. - Mówi Annie. - Za trzy miesiące zdejmują mi gips. Pamiętasz? - Dodaje i znów próbuje sprzątać w salonie.
-Tak, Annie. Pamiętam. Nie mógłbym zapomnieć. Skończ już z tym sprzątaniem. Jeszcze coś ci się stanie. - Mówię.
-Jesteś nadopiekuńczy. - Oznajmia.
-Ja posprzątam. - Mówię i biorę się do roboty. Annie siada na kanapie. - W ogóle to dobrze, że tylko tak to się skończyło. Wiesz jak się wystraszyłem, kiedy zobaczyłem cię nieprzytomną? Potwornie się bałem, że już nigdy nie spojrzę w twoje cudowne oczy. - Dodaję.
-To ty masz wspaniałe oczy. Nie ja. - Odpowiada. - Poza tym nie mówmy już o tym co się stało miesiąc temu.
-Jak sobie życzysz. - Mówię, podchodzę do niej i delikatnie całuję ją w policzek. - O której Evelyn przyjdzie? - Pytam po chwili, bo wiem, że przyjdzie na pewno. Przychodzi codziennie od kiedy Annie wróciła. Na początku kiedy jeszcze nie wiedziała dlaczego Annie skoczyła z okna, myślała, że to przeze mnie i zaczęła krzyczeć na mnie i myślałem, że zaraz się na mnie rzuci. Nie zrobiła tego, bo Annie w porę wyszła z salonu i wyjaśniła jej wszystko. Evelyn zrobiło się głupio i mnie przeprosiła.
-Nie wiem, pewnie nie długo. - Odpowiada Annie. - Bardzo się cieszę, że jest moją dobrą koleżanką, a może nawet przyjaciółką i tak bardzo przejęła się tym co mi się stało, ale jej codzienne wizyty przez ten tydzień zaczęły mnie już trochę denerwować. - Dodaje. - Ale nie mów jej tego.
-Masz moje słowo, że jej tego nie powiem. Poza tym z Evelyn nie rozmawiamy od kiedy tak się na mnie wydarła i prawie mnie pobiła. - Oznajmiam.
-No tak. Zapomniałam. - Mówi i teatralnie wywraca oczami. Nie rozumiem dlaczego lekarz powiedział, że jest niestabilna psychicznie. Przy mnie zachowuje się normalnie.
-Cześć! Annie? Jesteś? - Krzyczy Evelyn. Kiedy wchodzi do domu. - Cześć... teraz tu sprzątasz? - Pyta mnie, gdy tylko wyjdę na korytarz, trzymając w ręku ścierkę do ścierania kurzy.
-Chyba muszę, jeśli nie chcę, żeby robiła to Annie... - Warczę. Co ja poradzę na to, że ta dziewczyna działa mi na nerwy. Dobrze, że pomaga Annie, ale mogłaby nauczyć się pukać do drzwi, kiedy przychodzi. Raz zdarzyło się tak, że pocałowałem Annie, a Evelyn tu wtargnęła bez uprzedzenia. Niby nic się nie stało, ale dziwnie się czuję wiedząc, że ona widziała jak się całujemy. Po prostu dziwnie. Zaraz pewnie Mags wróci ze sklepu. Będę musiał znaleźć sposób na odesłanie Evelyn do domu i wyciągnięcie Annie w nasze miejsce. Trochę odpocznie. A musi trochę odpocząć. Musi chociaż na chwilę zapomnieć o problemach. Tak mówił jej lekarz, kiedy rozmawiała z nim Mags. Mnie nie chcieli wpuścić do sali. Nie rozumiem czemu... no może rozumiem. Uderzyłem go tylko raz, może próbowałem zrobić to raz jeszcze, ale koniec końców nie zrobiłem, zostałem powstrzymany. Ale ja nie robiłem tego dla rozrywki, albo coś. Nie, ja robiłem to bo ją kocham, bo nie chcę, żeby ludzie mówili, że jest niestabilna psychicznie, albo jeszcze gorzej. Chcę ją chronić. Czy czasem nie przesadzam? Robię to dla jej dobra. Naprawdę. A może nie chcę dopuścić do siebie informacji o tym, że coś może jej dolegać?
_________________________________________________________________________________
Oto kolejny rozdział!! Jak obiecałam. Pojawił się zwiastun, więc dziś będą trzy rozdziały, (kolejny będzie pewnie około 21) ale jutro też coś wstawię :)
-Daj już spokój. To tylko złamana ręka. - Mówi Annie. - Za trzy miesiące zdejmują mi gips. Pamiętasz? - Dodaje i znów próbuje sprzątać w salonie.
-Tak, Annie. Pamiętam. Nie mógłbym zapomnieć. Skończ już z tym sprzątaniem. Jeszcze coś ci się stanie. - Mówię.
-Jesteś nadopiekuńczy. - Oznajmia.
-Ja posprzątam. - Mówię i biorę się do roboty. Annie siada na kanapie. - W ogóle to dobrze, że tylko tak to się skończyło. Wiesz jak się wystraszyłem, kiedy zobaczyłem cię nieprzytomną? Potwornie się bałem, że już nigdy nie spojrzę w twoje cudowne oczy. - Dodaję.
-To ty masz wspaniałe oczy. Nie ja. - Odpowiada. - Poza tym nie mówmy już o tym co się stało miesiąc temu.
-Jak sobie życzysz. - Mówię, podchodzę do niej i delikatnie całuję ją w policzek. - O której Evelyn przyjdzie? - Pytam po chwili, bo wiem, że przyjdzie na pewno. Przychodzi codziennie od kiedy Annie wróciła. Na początku kiedy jeszcze nie wiedziała dlaczego Annie skoczyła z okna, myślała, że to przeze mnie i zaczęła krzyczeć na mnie i myślałem, że zaraz się na mnie rzuci. Nie zrobiła tego, bo Annie w porę wyszła z salonu i wyjaśniła jej wszystko. Evelyn zrobiło się głupio i mnie przeprosiła.
-Nie wiem, pewnie nie długo. - Odpowiada Annie. - Bardzo się cieszę, że jest moją dobrą koleżanką, a może nawet przyjaciółką i tak bardzo przejęła się tym co mi się stało, ale jej codzienne wizyty przez ten tydzień zaczęły mnie już trochę denerwować. - Dodaje. - Ale nie mów jej tego.
-Masz moje słowo, że jej tego nie powiem. Poza tym z Evelyn nie rozmawiamy od kiedy tak się na mnie wydarła i prawie mnie pobiła. - Oznajmiam.
-No tak. Zapomniałam. - Mówi i teatralnie wywraca oczami. Nie rozumiem dlaczego lekarz powiedział, że jest niestabilna psychicznie. Przy mnie zachowuje się normalnie.
-Cześć! Annie? Jesteś? - Krzyczy Evelyn. Kiedy wchodzi do domu. - Cześć... teraz tu sprzątasz? - Pyta mnie, gdy tylko wyjdę na korytarz, trzymając w ręku ścierkę do ścierania kurzy.
-Chyba muszę, jeśli nie chcę, żeby robiła to Annie... - Warczę. Co ja poradzę na to, że ta dziewczyna działa mi na nerwy. Dobrze, że pomaga Annie, ale mogłaby nauczyć się pukać do drzwi, kiedy przychodzi. Raz zdarzyło się tak, że pocałowałem Annie, a Evelyn tu wtargnęła bez uprzedzenia. Niby nic się nie stało, ale dziwnie się czuję wiedząc, że ona widziała jak się całujemy. Po prostu dziwnie. Zaraz pewnie Mags wróci ze sklepu. Będę musiał znaleźć sposób na odesłanie Evelyn do domu i wyciągnięcie Annie w nasze miejsce. Trochę odpocznie. A musi trochę odpocząć. Musi chociaż na chwilę zapomnieć o problemach. Tak mówił jej lekarz, kiedy rozmawiała z nim Mags. Mnie nie chcieli wpuścić do sali. Nie rozumiem czemu... no może rozumiem. Uderzyłem go tylko raz, może próbowałem zrobić to raz jeszcze, ale koniec końców nie zrobiłem, zostałem powstrzymany. Ale ja nie robiłem tego dla rozrywki, albo coś. Nie, ja robiłem to bo ją kocham, bo nie chcę, żeby ludzie mówili, że jest niestabilna psychicznie, albo jeszcze gorzej. Chcę ją chronić. Czy czasem nie przesadzam? Robię to dla jej dobra. Naprawdę. A może nie chcę dopuścić do siebie informacji o tym, że coś może jej dolegać?
_________________________________________________________________________________
Oto kolejny rozdział!! Jak obiecałam. Pojawił się zwiastun, więc dziś będą trzy rozdziały, (kolejny będzie pewnie około 21) ale jutro też coś wstawię :)
Rozdział 48 - Niestabilna psychicznie
FINNICK
-Dziewczyna jest po prostu niestabilna psychicznie. - Oznajmia lekarz, mówi to bardziej do Mags niż do mnie, nie dziwię mu się. Pewnie boi się, że znowu mu coś zrobię. Bo bym zrobił, gdyby nie było tu tylu świadków, a Mags nie trzymałaby mi rąk. Niby nie trzyma mocno, ale nie chciałbym zrobić jej krzywdy, gdybym je wyrywał. Stoję więc i słucham go. Choć mam ochotę go uderzyć. Nie. Uderzyć to za mocne słowo, ja po prostu chcę, żeby przypomniał sobie jak z bliska wygląda moja pięść, tak, dokładnie tak bym to określił. Jednak nie przypominam temu facetowi jak z bliska wygląda moja pięść, bo wiem, że tylko on może pomóc Annie. - Niestety... nie możemy jej pomóc. Dziś może już wyjść ze szpitala. - Kończy, a mnie już nic nie powstrzymuje. Wyrywam ręce z dłoni Mags tak, żeby nie zrobić jej krzywdy i zamachuję się na lekarza. W drogę wchodzi mi nikt inny tylko pan Cresta. Blokuje mój cios i wykrzywia rękę.
-To my już pójdziemy. Spakujemy Annie i już nas nie ma. - Mówi Mags. Mnie siłą wyprowadza pan Cresta. Wychodzimy, a wszyscy na mnie napadają.
-Myślisz, że bicie lekarza jej pomoże? - Zaczyna pani Cresta.
-Jak tak to się mylisz. - Warczy pan Cresta.
-Ja nie chciałem go bić, tylko przypomnieć wygląd mojej pięści z bliska. - Oznajmiam. Mags próbuje się nie roześmiać.
-Ty chyba oszalałeś. - Warczy ciocia Annie. Wreszcie postanawia się odezwać Mags, kiedy tylko otwiera usta mam wrażenie, że na mnie nawrzeszczy, ona jednak kieruje swoją złość nie na mnie, a na ciocię i rodziców Annie.
-Dajcie już mu spokój. Ten lekarz gadał tak, że nawet ja miałam ochotę... jak to określił Finnick pokazać mu jak z bliska wygląda moja pięść. - Mówi. Wszyscy patrzą na nią zdziwieni.
-Przypomnieć... - Wcinam.
-Twoją już widział. Mojej jeszcze nie. - Mówi Mags.
-Jeszcze? - Pytam.
-Tak, jeszcze. Bo jeśli jeszcze raz usłyszę chociaż jedno słowo wypowiedziane na temat psychiki Annie z tym okropnym akcentem to nie wytrzymam i to mój cios będziecie musieli blokować. - Żartuje moja opiekunka. - Dobra, czas iść spakować Annie i wracać do Czwórki. - Mówi i idziemy do sali, na której leży Annie.
-Dziękuję - Szepczę do Mags. Ona uśmiecha się do mnie.
-Przecież muszę cię bronić. Jesteś dla mnie jak wnuk. - Oznajmia. Teraz to ja się uśmiecham.
ANNIE
-Wracamy do domu. - Mówi Finnick, kiedy tylko przekracza próg mojej sali.
-Ale jak to? Leżałam tu tylko tydzień. - Dziwię się.
-Tydzień byłaś przytomna. - Poprawia mnie.
-No tak. Tydzień temu wszyscy przyjechali... - Zaczynam. Finnick mi przerywa.
-Ja i Mags byliśmy tu cały czas. - Mówi i się uśmiecha.
-Ja wiem, bo wam chyba najbardziej na mnie zależy, mam rację? - Pytam.
-Wszystkim nam na tobie zależy. - Mówi stanowczo, ale zaraz się uśmiecha i dodaje. - No, może mi najbardziej.
-Mi też na tobie zależy. - Odpowiadam.
_________________________________________________________________________________
Mam nadzieję, że rozdział się spodobał, a jeśli są błędy to przepraszam później poprawię. Na razie nie mogę.
Zwiastun jutro!!!
-Dziewczyna jest po prostu niestabilna psychicznie. - Oznajmia lekarz, mówi to bardziej do Mags niż do mnie, nie dziwię mu się. Pewnie boi się, że znowu mu coś zrobię. Bo bym zrobił, gdyby nie było tu tylu świadków, a Mags nie trzymałaby mi rąk. Niby nie trzyma mocno, ale nie chciałbym zrobić jej krzywdy, gdybym je wyrywał. Stoję więc i słucham go. Choć mam ochotę go uderzyć. Nie. Uderzyć to za mocne słowo, ja po prostu chcę, żeby przypomniał sobie jak z bliska wygląda moja pięść, tak, dokładnie tak bym to określił. Jednak nie przypominam temu facetowi jak z bliska wygląda moja pięść, bo wiem, że tylko on może pomóc Annie. - Niestety... nie możemy jej pomóc. Dziś może już wyjść ze szpitala. - Kończy, a mnie już nic nie powstrzymuje. Wyrywam ręce z dłoni Mags tak, żeby nie zrobić jej krzywdy i zamachuję się na lekarza. W drogę wchodzi mi nikt inny tylko pan Cresta. Blokuje mój cios i wykrzywia rękę.
-To my już pójdziemy. Spakujemy Annie i już nas nie ma. - Mówi Mags. Mnie siłą wyprowadza pan Cresta. Wychodzimy, a wszyscy na mnie napadają.
-Myślisz, że bicie lekarza jej pomoże? - Zaczyna pani Cresta.
-Jak tak to się mylisz. - Warczy pan Cresta.
-Ja nie chciałem go bić, tylko przypomnieć wygląd mojej pięści z bliska. - Oznajmiam. Mags próbuje się nie roześmiać.
-Ty chyba oszalałeś. - Warczy ciocia Annie. Wreszcie postanawia się odezwać Mags, kiedy tylko otwiera usta mam wrażenie, że na mnie nawrzeszczy, ona jednak kieruje swoją złość nie na mnie, a na ciocię i rodziców Annie.
-Dajcie już mu spokój. Ten lekarz gadał tak, że nawet ja miałam ochotę... jak to określił Finnick pokazać mu jak z bliska wygląda moja pięść. - Mówi. Wszyscy patrzą na nią zdziwieni.
-Przypomnieć... - Wcinam.
-Twoją już widział. Mojej jeszcze nie. - Mówi Mags.
-Jeszcze? - Pytam.
-Tak, jeszcze. Bo jeśli jeszcze raz usłyszę chociaż jedno słowo wypowiedziane na temat psychiki Annie z tym okropnym akcentem to nie wytrzymam i to mój cios będziecie musieli blokować. - Żartuje moja opiekunka. - Dobra, czas iść spakować Annie i wracać do Czwórki. - Mówi i idziemy do sali, na której leży Annie.
-Dziękuję - Szepczę do Mags. Ona uśmiecha się do mnie.
-Przecież muszę cię bronić. Jesteś dla mnie jak wnuk. - Oznajmia. Teraz to ja się uśmiecham.
ANNIE
-Wracamy do domu. - Mówi Finnick, kiedy tylko przekracza próg mojej sali.
-Ale jak to? Leżałam tu tylko tydzień. - Dziwię się.
-Tydzień byłaś przytomna. - Poprawia mnie.
-No tak. Tydzień temu wszyscy przyjechali... - Zaczynam. Finnick mi przerywa.
-Ja i Mags byliśmy tu cały czas. - Mówi i się uśmiecha.
-Ja wiem, bo wam chyba najbardziej na mnie zależy, mam rację? - Pytam.
-Wszystkim nam na tobie zależy. - Mówi stanowczo, ale zaraz się uśmiecha i dodaje. - No, może mi najbardziej.
-Mi też na tobie zależy. - Odpowiadam.
_________________________________________________________________________________
Mam nadzieję, że rozdział się spodobał, a jeśli są błędy to przepraszam później poprawię. Na razie nie mogę.
Zwiastun jutro!!!
środa, 22 lipca 2015
Rozdział 47- "Już są"
FINNICK
Już są. Zaraz wejdą do sali. Porozmawiają z nią. Boję się tej ich rozmowy. Może nawet bardziej niż Annie się jej boi. Dziwne. Ona nic nie pamięta. Dlaczego? Przecież... ale... nie. To nie możliwe. Z nią musi być wszystko w porządku. Ona była silniejsza ode mnie. Nic nie mogło się stać z jej psychiką. Różniło nas tylko, że jak ja walczyłem na arenie to nikogo nie lubiłem, a ona... ona zaprzyjaźniła się ze swoimi sojusznikami. Wszyscy zginęli jednego dnia. Może ona naprawdę... nie, nawet tak nie myśl.
-Annie... nic ci nie jest! - Krzyczy jej ciocia i już biegnie ją uściskać. Annie nie wie co się dzieje, widzę to. Wchodzę jej cioci w drogę. Zderzamy się. - Finnick!
-Przepraszam. - Mówię, a jej ciocia tym razem powoli podchodzi ją przytulić na powitanie. Jej rodzice stoją w drzwiach nie wiedzą co mają zrobić, może boją się, że znowu wyskoczy z okna, ale okna tu nie ma.
-Finnick? Możemy porozmawiać? - Pyta mama Annie. Nie wiem czemu.
-Tak... - Odpowiadam. Wychodzę na korytarz. Za mną idzie pani Cresta. - O czym chciała pani porozmawiać? - Pytam.
-Co z Annie? - Pyta.
-Jest trochę poobijana, ma kilka siniaków, ran, stłuczone żebra i złamaną rękę. - Odpowiadam.
-Dziękuję, że przy niej siedzisz. - Mówi. - Ale teraz już my z nią posiedzimy, możesz wracać do domu...
-Nie. Nie bez Annie. - Odpowiadam.
-Czemu? - Dziwi się jej mama.
-Bo ja ją kocham. Kocham ją nad życie. Jest dla mnie najważniejsza. - Prawie krzyczę.
-Co? - Zdumiewa się pani Cresta. - Myślałam, że nic was nie łączy...
-Wyznałem jej miłość tuż przed Igrzyskami, w których wzięła udział. - Oświadczam.
-Ona brała udział w Igrzyskach? - Pyta zdumiona.
-Tak. Jest zwyciężczynią 70 Głodowych Igrzysk. - Odpowiadam.
-Nie wiedziałam... - Mówi, a ja chcę iść do Annie. Jej mama mnie zatrzymuje.
-Czekaj, słyszałam o tobie wiele rzeczy... w Czwórce mówią, że masz wiele kochanek w Kapitolu, że każdej łamiesz serce, jeśli skrzywdzisz Annie... - Mówi, ale ja nie daję jej dokończyć.
-Bardziej niż wy nie można jej skrzywdzić. Ale jeśli bym ją skrzywdził to byście mnie więcej nie zobaczyli
ANNIE
Finnick wyszedł na korytarz. Razem z kobietą, która mnie urodziła. Nie nazwę jej inaczej. Ona mnie zdradziła, zraniła, uciekła ode mnie, a ja zostałam sama z ciocią. Później poznałam Finnicka, wiem, że on nigdy by mnie nie zostawił. Nigdy. Wiem to. On mnie kocha, tak jak ja kocham jego.
-Jak się czujesz? - Pyta mężczyzna, za sprawą którego się urodziłam. Nie wybaczę im tego pozostawienia mnie na łaskę cioci.
-Boli. - Odpowiadam.
-Co dokładnie? - Pyta dalej. Chyba chce nawiązać rozmowę.
-Wszystko. - Mówię. - Cała ja. Jednak najbardziej boli mnie to co zrobiliście. Czemu mnie zostawiliście? Czemu wróciliście po tylu latach? - Pytam. On patrzy na mnie, jest zdziwiony i jest mu przykro. Widzę to w jego oczach.
-To nie jest tak jak myślisz... - Zaczyna. Ja nie daję mu skończyć.
-Widzisz... ja myślę, że uciekliście, bo nie mogliście znieść tego, że Lora zginęła na Igrzyskach. Ja za bardzo wam o niej przypominałam, prawda? Dlatego mnie zostawiliście cioci, mam rację? - Mówię i spoglądam na niego. Patrzy w dół. - Mam rację. - Tym razem oświadczam.
-My... naprawdę cię kochamy... - Mówi moja rodzicielka, kiedy wchodzi. Za nią stoi Finnick.
-Nie mówię, że nie... szkoda tylko, że tak późno postanowiliście wrócić. - Oznajmiam. Finnick podchodzi do mnie.
-W porządku? - Szepcze. Kiwam głową, na znak, że "tak, wszystko w porządku" szkoda, że naprawdę tak nie jest. Ale co jeśli mu powiem? Będzie się tylko martwił, a tak to tylko się słabo uśmiecha i siada na krześle, postawionym obok mojego łóżka, łapie mnie za rękę. Sprawia, że się uśmiecham. Przy nim czuję się bezpiecznie, przy nim niczego się nie boję, przy nim wszystko jest dobrze. Tylko przy nim.
-Wy jesteście parą? - Pyta mój ojciec.
-Tak. - Odpowiada pewnie Finnick. - Jesteśmy parą. - Wszyscy tylko na nas patrzą. Nastaje niezręczna cisza, którą przerywa Mags.
-Zaraz przyjdzie lekarz. - Oznajmia. - Powinniśmy wyjść... Finnick ty też. - Mówi i patrzy na niego.
-Nie. Ja tu z nią zostanę. - Mówi niewzruszony.
-Finnick... lekarz się ciebie boi, po twoim wcześniejszym wybryku. - Oznajmia.
-Ale...
-Żadnego "ale". Musimy wyjść i tyle. - Mówi stanowczo Mags.
-Wyjdę, dopiero kiedy przyjdzie tu lekarz. - Upiera się Finnick. To słodkie, że nie chce mnie zostawić samej.
-Dobrze... my będziemy w bufecie. Kiedy lekarz przyjdzie, to dołącz do nas, dobrze? - Mags się poddaje. Finnick kiwa głową. Kiedy wszyscy wychodzą on nachyla się i szepcze mi prosto do ucha.
-Nigdy cię nie zostawię. Nigdy nie pozwolę, żeby stała ci się jakaś krzywda, albo żeby ktoś cię obrażał. Nigdy. - Kiedy odsuwa się ja szepczę.
-Kocham cię.
-Ja ciebie też kocham. - Mówi i wtedy wchodzi lekarz.
_________________________________________________________________________________
I oto kolejny rozdział :) Mam nadzieję, że Wam się podoba :)
Do zwiastuna zostało: 2 dni
Już są. Zaraz wejdą do sali. Porozmawiają z nią. Boję się tej ich rozmowy. Może nawet bardziej niż Annie się jej boi. Dziwne. Ona nic nie pamięta. Dlaczego? Przecież... ale... nie. To nie możliwe. Z nią musi być wszystko w porządku. Ona była silniejsza ode mnie. Nic nie mogło się stać z jej psychiką. Różniło nas tylko, że jak ja walczyłem na arenie to nikogo nie lubiłem, a ona... ona zaprzyjaźniła się ze swoimi sojusznikami. Wszyscy zginęli jednego dnia. Może ona naprawdę... nie, nawet tak nie myśl.
-Annie... nic ci nie jest! - Krzyczy jej ciocia i już biegnie ją uściskać. Annie nie wie co się dzieje, widzę to. Wchodzę jej cioci w drogę. Zderzamy się. - Finnick!
-Przepraszam. - Mówię, a jej ciocia tym razem powoli podchodzi ją przytulić na powitanie. Jej rodzice stoją w drzwiach nie wiedzą co mają zrobić, może boją się, że znowu wyskoczy z okna, ale okna tu nie ma.
-Finnick? Możemy porozmawiać? - Pyta mama Annie. Nie wiem czemu.
-Tak... - Odpowiadam. Wychodzę na korytarz. Za mną idzie pani Cresta. - O czym chciała pani porozmawiać? - Pytam.
-Co z Annie? - Pyta.
-Jest trochę poobijana, ma kilka siniaków, ran, stłuczone żebra i złamaną rękę. - Odpowiadam.
-Dziękuję, że przy niej siedzisz. - Mówi. - Ale teraz już my z nią posiedzimy, możesz wracać do domu...
-Nie. Nie bez Annie. - Odpowiadam.
-Czemu? - Dziwi się jej mama.
-Bo ja ją kocham. Kocham ją nad życie. Jest dla mnie najważniejsza. - Prawie krzyczę.
-Co? - Zdumiewa się pani Cresta. - Myślałam, że nic was nie łączy...
-Wyznałem jej miłość tuż przed Igrzyskami, w których wzięła udział. - Oświadczam.
-Ona brała udział w Igrzyskach? - Pyta zdumiona.
-Tak. Jest zwyciężczynią 70 Głodowych Igrzysk. - Odpowiadam.
-Nie wiedziałam... - Mówi, a ja chcę iść do Annie. Jej mama mnie zatrzymuje.
-Czekaj, słyszałam o tobie wiele rzeczy... w Czwórce mówią, że masz wiele kochanek w Kapitolu, że każdej łamiesz serce, jeśli skrzywdzisz Annie... - Mówi, ale ja nie daję jej dokończyć.
-Bardziej niż wy nie można jej skrzywdzić. Ale jeśli bym ją skrzywdził to byście mnie więcej nie zobaczyli
ANNIE
Finnick wyszedł na korytarz. Razem z kobietą, która mnie urodziła. Nie nazwę jej inaczej. Ona mnie zdradziła, zraniła, uciekła ode mnie, a ja zostałam sama z ciocią. Później poznałam Finnicka, wiem, że on nigdy by mnie nie zostawił. Nigdy. Wiem to. On mnie kocha, tak jak ja kocham jego.
-Jak się czujesz? - Pyta mężczyzna, za sprawą którego się urodziłam. Nie wybaczę im tego pozostawienia mnie na łaskę cioci.
-Boli. - Odpowiadam.
-Co dokładnie? - Pyta dalej. Chyba chce nawiązać rozmowę.
-Wszystko. - Mówię. - Cała ja. Jednak najbardziej boli mnie to co zrobiliście. Czemu mnie zostawiliście? Czemu wróciliście po tylu latach? - Pytam. On patrzy na mnie, jest zdziwiony i jest mu przykro. Widzę to w jego oczach.
-To nie jest tak jak myślisz... - Zaczyna. Ja nie daję mu skończyć.
-Widzisz... ja myślę, że uciekliście, bo nie mogliście znieść tego, że Lora zginęła na Igrzyskach. Ja za bardzo wam o niej przypominałam, prawda? Dlatego mnie zostawiliście cioci, mam rację? - Mówię i spoglądam na niego. Patrzy w dół. - Mam rację. - Tym razem oświadczam.
-My... naprawdę cię kochamy... - Mówi moja rodzicielka, kiedy wchodzi. Za nią stoi Finnick.
-Nie mówię, że nie... szkoda tylko, że tak późno postanowiliście wrócić. - Oznajmiam. Finnick podchodzi do mnie.
-W porządku? - Szepcze. Kiwam głową, na znak, że "tak, wszystko w porządku" szkoda, że naprawdę tak nie jest. Ale co jeśli mu powiem? Będzie się tylko martwił, a tak to tylko się słabo uśmiecha i siada na krześle, postawionym obok mojego łóżka, łapie mnie za rękę. Sprawia, że się uśmiecham. Przy nim czuję się bezpiecznie, przy nim niczego się nie boję, przy nim wszystko jest dobrze. Tylko przy nim.
-Wy jesteście parą? - Pyta mój ojciec.
-Tak. - Odpowiada pewnie Finnick. - Jesteśmy parą. - Wszyscy tylko na nas patrzą. Nastaje niezręczna cisza, którą przerywa Mags.
-Zaraz przyjdzie lekarz. - Oznajmia. - Powinniśmy wyjść... Finnick ty też. - Mówi i patrzy na niego.
-Nie. Ja tu z nią zostanę. - Mówi niewzruszony.
-Finnick... lekarz się ciebie boi, po twoim wcześniejszym wybryku. - Oznajmia.
-Ale...
-Żadnego "ale". Musimy wyjść i tyle. - Mówi stanowczo Mags.
-Wyjdę, dopiero kiedy przyjdzie tu lekarz. - Upiera się Finnick. To słodkie, że nie chce mnie zostawić samej.
-Dobrze... my będziemy w bufecie. Kiedy lekarz przyjdzie, to dołącz do nas, dobrze? - Mags się poddaje. Finnick kiwa głową. Kiedy wszyscy wychodzą on nachyla się i szepcze mi prosto do ucha.
-Nigdy cię nie zostawię. Nigdy nie pozwolę, żeby stała ci się jakaś krzywda, albo żeby ktoś cię obrażał. Nigdy. - Kiedy odsuwa się ja szepczę.
-Kocham cię.
-Ja ciebie też kocham. - Mówi i wtedy wchodzi lekarz.
_________________________________________________________________________________
I oto kolejny rozdział :) Mam nadzieję, że Wam się podoba :)
Do zwiastuna zostało: 2 dni
wtorek, 21 lipca 2015
Rozdział 46 - "Nie pamięta"
FINNICK
Siedzę przy Annie. Mags czeka na korytarzu. Ona chyba też nigdzie nie wychodzi. Siedzi cały czas w szpitalu. Trzymam za rękę cały mój świat. Trzymam za rękę Annie. Nagle ona zaczęła szybciej oddychać. Zaczyna krzyczeć. Otwiera oczy.
-Annie. Uspokój się, jesteś bezpieczna. - Mówię. Ona ciągle krzyczy. Wyrywa mi swoją rękę. Zakrywa oczy. Dobrze, że nie uszy. - Annie, jestem przy tobie. To ja Finnick. - Przestała krzyczeć. Dalej zasłania sobie oczy.
-To ty? - Pyta drżącym głosem.
-Tak. To ja. Spokojnie. Jestem przy tobie, jesteś bezpieczna. Możesz odsłonić oczy.
-Na... na pewno? - Pyta.
-Tak. - Mówię. Ona delikatnie odrywa dłonie od swoich oczu.
-Gdzie... gdzie ja jestem? - Pyta.
-W szpitalu. Wyskoczyłaś z okna. Pamiętasz? - Mówię. Ona kiwa głową, ale nie zdąży nic powiedzieć, bo wchodzi lekarz.
-Dzień dobry, widzę, że wreszcie postanowiła się pani wybudzić. - Mówi, a Annie zaczęła szybciej oddychać, zaczyna wodzić oczami po całym pokoju. Nagle wybucha niespodziewanym śmiechem. - Nie rozumiem, co panią tak śmieszy. Będzie pani musiała zostać tu jeszcze co najmniej tydzień. - Annie już się nie śmieje. Stara się skupić, ale cały czas oddycha bardzo szybko.
-Cze... czemu? - Pyta.
-Ponieważ mamy podejrzenia, że coś nie tak z pani psychiką. - Coś nie tak z jego głową, która uderza w ścianę. Popchnięta przeze mnie. Nie wytrzymałem. Nie wytrzymałem. Lekarz podnosi się z podłogi. Patrzy na mnie przerażony.
-Przepraszam. - Mówię. Wiem, że nie powinienem tego robić. Naraz Mags wpada do tej sali. Widziała wszystko. Przez okno wychodzące na korytarz.
-Przepraszam za niego. On nie chciał. Jest po prostu zdenerwowany, martwił się o nią. To nie jego wina. - Mówi i pomaga lekarzowi. Mnie piorunuje wzrokiem. Nie dziwię się jej. Jestem potworem.
-Nic nie szkodzi. Ja lepiej już pójdę, mam jeszcze innych pacjentów. - Oznajmia i wychodzi. Annie tępo patrzy w jeden punkt. Mags się odzywa.
-Finnick, to, że jesteś zwycięzcą nie oznacza, że możesz bezkarnie bić ludzi.
-Ja wiem, przepraszam. On powiedział, że coś nie tak jest z psychiką Annie, nie wytrzymałem. - Mags powstrzymuje uśmiech.
-Rozumiem, ale nie rób tego nigdy więcej. A i jeszcze nie długo przylecą tu rodzice i ciocia Annie. - Drugie zdanie szepcze. - Przygotuj ją jakoś. Ciebie posłucha. - I wychodzi. Świetnie, zostawiła mnie z takim zadaniem. Odwracam się do Annie. Ona cały czas patrzy w jakiś punkt. Zerkam tam, ale nic nie widzę.
-Annie... - Mówię. Ona patrzy w inną stronę. Cały czas w tamto miejsce. - Annie... - Powtarzam. Ona cały czas tam patrzy, łapię jej rękę. Ona szybko odwraca głowę w moją stronę, jest wystraszona. - Annie... twoja ciocia i... i rodzice przyjadą tu.
-Kto? - Pyta.
-Twoi rodzice.
-Ale... ale oni...
-Są w Czwórce. Żyją. Byli u ciebie. Dlatego wyskoczyłaś, pamiętasz? - Pytam, ona przecząco kręci głową. Nie pamięta.
-Ja... pamiętam, że... coś mnie... zdenerwowało i wyskoczyłam przez okno. Nic więcej. - Odzywa się.
_________________________________________________________________________________
Obiecałam, że wstawię rozdział o 10:00 i tak się stało. Nie zaspałam :) Wczoraj wstawiłam post, gdzie napisałam, że nie jestem pewna co do zwiastuna, na szczęście zostałam wyprowadzona z błędu i już wiem, bardzo dziękuję za wyprowadzenie mnie z błędu :)
Do zwiastuna zostało: 3 dni.
Dziś nie mam żadnych ogłoszeń, liczę na to, że rozdział się spodobał (chociaż jest krótki) i skomentujecie :)
Siedzę przy Annie. Mags czeka na korytarzu. Ona chyba też nigdzie nie wychodzi. Siedzi cały czas w szpitalu. Trzymam za rękę cały mój świat. Trzymam za rękę Annie. Nagle ona zaczęła szybciej oddychać. Zaczyna krzyczeć. Otwiera oczy.
-Annie. Uspokój się, jesteś bezpieczna. - Mówię. Ona ciągle krzyczy. Wyrywa mi swoją rękę. Zakrywa oczy. Dobrze, że nie uszy. - Annie, jestem przy tobie. To ja Finnick. - Przestała krzyczeć. Dalej zasłania sobie oczy.
-To ty? - Pyta drżącym głosem.
-Tak. To ja. Spokojnie. Jestem przy tobie, jesteś bezpieczna. Możesz odsłonić oczy.
-Na... na pewno? - Pyta.
-Tak. - Mówię. Ona delikatnie odrywa dłonie od swoich oczu.
-Gdzie... gdzie ja jestem? - Pyta.
-W szpitalu. Wyskoczyłaś z okna. Pamiętasz? - Mówię. Ona kiwa głową, ale nie zdąży nic powiedzieć, bo wchodzi lekarz.
-Dzień dobry, widzę, że wreszcie postanowiła się pani wybudzić. - Mówi, a Annie zaczęła szybciej oddychać, zaczyna wodzić oczami po całym pokoju. Nagle wybucha niespodziewanym śmiechem. - Nie rozumiem, co panią tak śmieszy. Będzie pani musiała zostać tu jeszcze co najmniej tydzień. - Annie już się nie śmieje. Stara się skupić, ale cały czas oddycha bardzo szybko.
-Cze... czemu? - Pyta.
-Ponieważ mamy podejrzenia, że coś nie tak z pani psychiką. - Coś nie tak z jego głową, która uderza w ścianę. Popchnięta przeze mnie. Nie wytrzymałem. Nie wytrzymałem. Lekarz podnosi się z podłogi. Patrzy na mnie przerażony.
-Przepraszam. - Mówię. Wiem, że nie powinienem tego robić. Naraz Mags wpada do tej sali. Widziała wszystko. Przez okno wychodzące na korytarz.
-Przepraszam za niego. On nie chciał. Jest po prostu zdenerwowany, martwił się o nią. To nie jego wina. - Mówi i pomaga lekarzowi. Mnie piorunuje wzrokiem. Nie dziwię się jej. Jestem potworem.
-Nic nie szkodzi. Ja lepiej już pójdę, mam jeszcze innych pacjentów. - Oznajmia i wychodzi. Annie tępo patrzy w jeden punkt. Mags się odzywa.
-Finnick, to, że jesteś zwycięzcą nie oznacza, że możesz bezkarnie bić ludzi.
-Ja wiem, przepraszam. On powiedział, że coś nie tak jest z psychiką Annie, nie wytrzymałem. - Mags powstrzymuje uśmiech.
-Rozumiem, ale nie rób tego nigdy więcej. A i jeszcze nie długo przylecą tu rodzice i ciocia Annie. - Drugie zdanie szepcze. - Przygotuj ją jakoś. Ciebie posłucha. - I wychodzi. Świetnie, zostawiła mnie z takim zadaniem. Odwracam się do Annie. Ona cały czas patrzy w jakiś punkt. Zerkam tam, ale nic nie widzę.
-Annie... - Mówię. Ona patrzy w inną stronę. Cały czas w tamto miejsce. - Annie... - Powtarzam. Ona cały czas tam patrzy, łapię jej rękę. Ona szybko odwraca głowę w moją stronę, jest wystraszona. - Annie... twoja ciocia i... i rodzice przyjadą tu.
-Kto? - Pyta.
-Twoi rodzice.
-Ale... ale oni...
-Są w Czwórce. Żyją. Byli u ciebie. Dlatego wyskoczyłaś, pamiętasz? - Pytam, ona przecząco kręci głową. Nie pamięta.
-Ja... pamiętam, że... coś mnie... zdenerwowało i wyskoczyłam przez okno. Nic więcej. - Odzywa się.
_________________________________________________________________________________
Obiecałam, że wstawię rozdział o 10:00 i tak się stało. Nie zaspałam :) Wczoraj wstawiłam post, gdzie napisałam, że nie jestem pewna co do zwiastuna, na szczęście zostałam wyprowadzona z błędu i już wiem, bardzo dziękuję za wyprowadzenie mnie z błędu :)
Do zwiastuna zostało: 3 dni.
Dziś nie mam żadnych ogłoszeń, liczę na to, że rozdział się spodobał (chociaż jest krótki) i skomentujecie :)
poniedziałek, 20 lipca 2015
Rozdział 45 - Rozmowa z lekarzem
MAGS
Annie leży w szpitalu już dwa tygodnie. Jeszcze się nie obudziła. Finnick nie opuszcza jej. Cały czas przy niej siedzi, trzyma ją za rękę i patrzy na nią. Od czasu do czasu bawi się kosmykami jej włosów, lub delikatnie całuje ją w policzek albo dłoń. On ją kocha. Mój mały Finnick kogoś kocha. Może nie taki mały. Ma już 19 lat. Co z tego?! Ja dalej widzę w nim czternastoletniego chłopca, który został wylosowany do Igrzysk. Zmieniło się to, że teraz jest dla mnie jak wnuk, nie jak trybut. Wchodzę do sali gdzie leży Annie. Finnick patrzy na mnie.
-Czemu ona jeszcze się nie budzi? - Pyta ze łzami w oczach. Co mam mu odpowiedzieć?
-Nie wiem. Niedługo przyjdzie tu lekarz. Może nam wytłumaczy. - Uśmiecham się słabo. - Obudzi się. Musi się obudzić. - Mówię i wychodzę. Nie mogę dłużej patrzeć na nieprzytomną Annie i ciepiącego Finnicka. Nie mogę. Nie mogę. Po prostu nie mogę. Za bardzo ich kocham. Są dla mnie jak wnuki, które jeśli mam to nigdy ich nie poznam.
FINNICK
"Annie, obudź się" myślę. "Annie, obudź się" mówię. Tak bardzo chcę spojrzeć w te jej cudowne oczy. Tak bardzo chcę usłyszeć jej głos, jej śmiech. Tak bardzo chcę. Tak bardzo chcę. Zaraz przyjdzie lekarz. Powie kiedy się obudzi. Powie wszystko. Chociaż nie wiem czy chcę to słyszeć.
-Dzień dobry. - Odzywa się nieznajomy. To lekarz.
-Dzień dobry. Co z nią? Kiedy się obudzi? Czemu się nie budzi? Wyzdrowieje? - Zasypuję mężczyznę pytaniami.
-Ma tylko poobijane żebra, złamaną rękę i jest pokaleczona. Niedługo się obudzi. Nie wiemy czemu dotychczas to się nie stało. Wyzdrowieje, ale będzie musiała zostać w szpitalu. Chcemy zobaczyć co z jej psychiką. Wyskoczyła przez okno. Już wcześniej widać było, że coś się z nią dzieje... - Mówi lekarz.
-Kiedy?! - Czy on sugeruje, że Annie zwariowała? Mam ochotę przebić go trójzębem. Zaciskam tylko pięści. Nie mogę mu nic zrobić. On jej pomoże. Musi.
-Można to zauważyć na wywiadzie. Ten napad paniki. Nie wiemy co dokładnie dzieje się w jej głowie, ale musimy to sprawdzić. - Zaczynam głęboko oddychać. Gdzie Mags? Ona wiedziałaby, że ledwo powstrzymuję się przed roztrzaskaniem głowy tego lekarza o ścianę.
-Jak? - Pytam, przez zaciśnięte zęby.
-Jeszcze nie wiemy. Na razie już muszę iść. Jeśli pacjentka się obudzi proszę mnie zawiadomić.
-Oczywiście. - Odpowiadam, również przez zaciśnięte zęby. Wreszcie wychodzi. Mogę rozluźnić ręce. Wtedy pojawia się Mags.
-I jak? Czego się dowiedziałeś? - Pyta.
-Że niedługo się obudzi. - Mówię. Cały czas jestem wściekły na tego lekarza.
-Wątpię, żeby to cię tak zdenerwowało. - Mówi Mags i patrzy mi w oczy.
-Nie, nie to mnie tak zdenerwowało. Oni myślą, że Annie oszalała. - Warczę.
_________________________________________________________________________________
Dziś rozdział jest dość krótki, ale sądzę, że mi wybaczycie i skomentujecie ten rozdział :)
Do premiery zwiastuna zostało: 4 dni.
Annie leży w szpitalu już dwa tygodnie. Jeszcze się nie obudziła. Finnick nie opuszcza jej. Cały czas przy niej siedzi, trzyma ją za rękę i patrzy na nią. Od czasu do czasu bawi się kosmykami jej włosów, lub delikatnie całuje ją w policzek albo dłoń. On ją kocha. Mój mały Finnick kogoś kocha. Może nie taki mały. Ma już 19 lat. Co z tego?! Ja dalej widzę w nim czternastoletniego chłopca, który został wylosowany do Igrzysk. Zmieniło się to, że teraz jest dla mnie jak wnuk, nie jak trybut. Wchodzę do sali gdzie leży Annie. Finnick patrzy na mnie.
-Czemu ona jeszcze się nie budzi? - Pyta ze łzami w oczach. Co mam mu odpowiedzieć?
-Nie wiem. Niedługo przyjdzie tu lekarz. Może nam wytłumaczy. - Uśmiecham się słabo. - Obudzi się. Musi się obudzić. - Mówię i wychodzę. Nie mogę dłużej patrzeć na nieprzytomną Annie i ciepiącego Finnicka. Nie mogę. Nie mogę. Po prostu nie mogę. Za bardzo ich kocham. Są dla mnie jak wnuki, które jeśli mam to nigdy ich nie poznam.
FINNICK
"Annie, obudź się" myślę. "Annie, obudź się" mówię. Tak bardzo chcę spojrzeć w te jej cudowne oczy. Tak bardzo chcę usłyszeć jej głos, jej śmiech. Tak bardzo chcę. Tak bardzo chcę. Zaraz przyjdzie lekarz. Powie kiedy się obudzi. Powie wszystko. Chociaż nie wiem czy chcę to słyszeć.
-Dzień dobry. - Odzywa się nieznajomy. To lekarz.
-Dzień dobry. Co z nią? Kiedy się obudzi? Czemu się nie budzi? Wyzdrowieje? - Zasypuję mężczyznę pytaniami.
-Ma tylko poobijane żebra, złamaną rękę i jest pokaleczona. Niedługo się obudzi. Nie wiemy czemu dotychczas to się nie stało. Wyzdrowieje, ale będzie musiała zostać w szpitalu. Chcemy zobaczyć co z jej psychiką. Wyskoczyła przez okno. Już wcześniej widać było, że coś się z nią dzieje... - Mówi lekarz.
-Kiedy?! - Czy on sugeruje, że Annie zwariowała? Mam ochotę przebić go trójzębem. Zaciskam tylko pięści. Nie mogę mu nic zrobić. On jej pomoże. Musi.
-Można to zauważyć na wywiadzie. Ten napad paniki. Nie wiemy co dokładnie dzieje się w jej głowie, ale musimy to sprawdzić. - Zaczynam głęboko oddychać. Gdzie Mags? Ona wiedziałaby, że ledwo powstrzymuję się przed roztrzaskaniem głowy tego lekarza o ścianę.
-Jak? - Pytam, przez zaciśnięte zęby.
-Jeszcze nie wiemy. Na razie już muszę iść. Jeśli pacjentka się obudzi proszę mnie zawiadomić.
-Oczywiście. - Odpowiadam, również przez zaciśnięte zęby. Wreszcie wychodzi. Mogę rozluźnić ręce. Wtedy pojawia się Mags.
-I jak? Czego się dowiedziałeś? - Pyta.
-Że niedługo się obudzi. - Mówię. Cały czas jestem wściekły na tego lekarza.
-Wątpię, żeby to cię tak zdenerwowało. - Mówi Mags i patrzy mi w oczy.
-Nie, nie to mnie tak zdenerwowało. Oni myślą, że Annie oszalała. - Warczę.
_________________________________________________________________________________
Dziś rozdział jest dość krótki, ale sądzę, że mi wybaczycie i skomentujecie ten rozdział :)
Do premiery zwiastuna zostało: 4 dni.
niedziela, 19 lipca 2015
Rozdział 44 - Wrócili
ANNIE
Jestem u cioci. Wróciła dziś rano. Jestem u siebie w pokoju. Oglądam album ze zdjęciami, ten który podarował mi Finnick w dniu moich czternastych urodzin. Wspominam wszystko. Moją siostrę. Płaczę. Rozlega się pukanie.
-Ja otworzę. - Krzyczy ciocia. Ja wstaję i chcę wyjrzeć przez drzwi kto przyszedł. - Annie, zostań w pokoju, nie wychodź. - Krzyczy do mnie. Ja nie wychodzę, ale staję przy drzwiach i słucham co się dzieje.
-Daj spokój. Musisz pozwolić nam się z nią zobaczyć. - Skądś znam ten głos. Tylko skąd?
-Nie. Nic nie muszę. Zostawiliście ją. Wychowywałam ją przez siedem lat, bo wy stchórzyliście kiedy Lora zginęła. Idźcie stąd. Nie pozwolę, żebyście skrzywdzili ją po raz drugi. - To mówi moja ciocia. Już wiem do kogo. Osuwam się na ziemię. Płaczę. Krzyczę. Chcę się obudzić. Chcę zapomnieć. Płaczę. Krzyczę. Widzę Bena. Widzę zawodowców. Widzę miecz. Naraz wszystko się zmienia. To moi rodzice trzymają miecz. To ja jestem zamiast Bena. To ja tracę głowę. Krzyczę. Słyszę kroki.
-Annie?! - Otwierają drzwi. Uderzają mnie nimi. Czemu czuję? Straciłam głowę. Udaje im się wejść. Chcą mnie przytulić. Ja nie pozwalam. Uciekam. Biegnę do okna. Wybijam szybę. Wyskakuję. Upadam. Robi się ciemno.
FINNICK
-Mags, pozwól mi do niej iść. Mam wrażenie, że stało się coś złego. - Mówię. Razem z Mags siedzimy w kuchni. Nie wiem czemu, ale boję się o Annie. Ostatnio zaczęła się dziwnie zachowywać.
-Dobrze, idź. Nie będę cię powstrzymywać. - Mówi Mags. Wstaję od stołu i chcę iść, ale ktoś wpada do domu. To ciocia Annie. Ledwo łapie oddech. Coś się stało.
-Co z Annie? - Pytam. Raczej krzyczę.
-Wyskoczyła przez okno. Nie wiemy co zrobić. - Sapie ciocia mojej ukochanej. Nie mogę uwierzyć, że Annie skoczyła. Musiała mieć jakiś powód. Mam wrażenie, że zaraz zemdleję. Nie Annie. Proszę, nie ona.
-Żyje? - Pytam. Osuwając się na krzesło.
-Tak. - Odpowiada ciocia najważniejszej dla mnie osoby, która właśnie wyskoczyła przez okno.
-Elen zaprowadź Finnicka, na miejsce. Przynieście ją tu. Tylko ostrożnie. Ja zadzwonię do Kapitolu. Przyleci po nią poduszkowiec i zabiorą ją do szpitala. - Mags jako jedyna zachowuje zimną krew. Nie wiem jak jej się to udaje. Wstaję.
-Gdzie ona jest? - Pytam. Będzie szybciej jak pobiegnę, a biegam szybciej niż ciocia Annie,
-Leży na ziemi, obok domu. Nie ruszaliśmy jej stamtąd. Pod oknem jej sypialni. - Odpowiada jej ciocia. Kiwam głową i biegnę. Muszę tam być najszybciej jak to możliwe. Biegnę. Biegnę. Biegnę. Docieram na miejsce. Obok niej stoją jacyś ludzie. Kobieta i mężczyzna. Podbiegam do niej. Patrzę na nią. Jest nieprzytomna. Ma pokaleczone ciało. Wybiła okno. Nachylam się nad nią. Oddycha.
-Potrzebuję czegoś, żeby ją przenieść. Zrobić prowizoryczne nosze. - Krzyczę.
-Nie można jej tak przenieść? - Pyta kobieta.
-Nie, przecież mogła uszkodzić kręgosłup. Szybciej, dajcie coś. - Krzyczę. Łzy gromadzą się w moich oczach. "Weź się w garść, Finnick. Musisz ją uratować." Myślę.
-Może być blat stołu? Bo Elen go nie wymieniała, prawda? - Pyta mężczyzna.
-Może być. Chyba nie wymieniała. - Odpowiadam. Kobieta i mężczyzna znikają w domu. - Trzymaj się Annie. - Szepczę. Po chwili para wraca, niosąc blat. - Trzeba ją delikatnie przełożyć. - Pomagają mi, jakąś ją ułożyć. - Teraz musimy zanieść ją do Mags. Ona zadzwoniła do Kapitolu. Niedługo przyleci poduszkowiec. - Mówię.
-Co? - Pyta kobieta.
-Do Mags. Do Wioski Zwycięzców. Ja poprowadzę. - Mówię. Niesiemy ją. Chcę biec. Chcę tam być jak najszybciej. Chcę, żeby ją uratowali. Chcę jej pomóc. Ale jak? Mogłem jej nie puścić. Mogłem iść razem z nią. To moja wina. To moja wina. To moja wina. Ja wiem, że to moja wina. Niosę noszę. Łzy wypływają z moich oczu. Nie ważne, że proszę je, aby tego nie robiły. Przecież muszę być silny dla Annie. Już prawie jesteśmy na miejscu.
-Właściwie to kim ty jesteś? - Pyta kobieta.
-Ja jestem Finnick Odair. A państwo? - Mówię.
-Lindsey i Tom Cresta. - "CO?!" Mam ochotę krzyknąć, ale nie robię tego. Mało co nie upuściłem Annie. Już wiem czemu skoczyła. Dalej idziemy w milczeniu. Dochodzimy do domu. Drzwi otwiera Mags. Wpuszcza nas. Kładziemy nosze z Annie na stole w kuchni.
-Finnick, chodź do salonu. Zaraz już przylecą, wtedy polecimy razem z nią. - Woła mnie Mags.
-Nie. Ja tu z nią posiedzę. - Odzywam się. Mags przychodzi.
-Wiem, że to dla ciebie trudne, ale chyba chcesz się dowiedzieć co się stało, prawda? - Mówi moja opiekunka.
- Ona skoczyła przez nich. Wiem to. - Mówię, łzy ciągle spływają z moich oczu.
-Chodź. Proszę. - Mówi. Idę. Robię to o co mnie prosi. Nie wiem czemu. Po prostu idę.
-Finnick, tak? - Odzywa się matka Annie. - Możesz nam coś o sobie powiedzieć? - Kontynuuje.
-Tak. Nazywam się Finnick Odair. Mam 19 lat. Zwyciężyłem w 65 Głodowych Igrzyskach. Mags opiekuje się mną od pięciu lat. Annie też tu mieszka. Chyba, że jej ciocia jest na lądzie. - Recytuję. Wtedy rozlega się pukanie. To ratunek dla Annie. Zaraz ją zabiorą. Zaraz ją uratują. Ja polecę z nimi. Muszę być przy niej. Nigdy jej nie opuszczę. Nigdy. Nigdy. Kocham ją. Kocham.
_________________________________________________________________________________
Dziś wstawiam kolejny rozdział :) Trochę niespodziewany zwrot akcji, prawda? Mam nadzieję, że choć trochę Was to zaskoczyło, spodobało Wam się to co przeczytaliście i skomentujecie ten rozdział :) Ja jestem ogólnie z niego zadowolona, ale nie mnie to oceniać :)
Mam jeszcze kilka ogłoszeń:
1. Jak wiecie do premiery zwiastuna Kosogłosa cz. 2 zostało tylko pięć dni, a ja wpadłam na pomysł, żeby do premiery codziennie wstawiać nowy rozdział, gdzie na dole będę pisała ile do zwiastuna zostało, a w dzień premiery zwiastuna wstawię trzy rozdziały. Podoba Wam się ten pomysł?
2. Po premierze zwiastuna będzie mniej rozdziałów, żeby powoli zacząć przyzwyczajać Was do tego, że:
3. Przez dwa pierwsze tygodnie sierpnia ( UWAGA! MOŻE SIĘ PRZEDŁUŻYĆ) prawdopodobnie nie będzie żadnego rozdziału, jest to spowodowane tym, że pierwszy tydzień będę na wyjeździe wakacyjnym, a w drugim tygodniu będę mieć remont w pokoju (nowe meble, nowy kolor ścian i w ogóle wszystko zmieniam)
4. Nie wiadomo jak z rozdziałami będzie w roku szkolnym, ale jak będę wiedziała to napiszę.
I to koniec ogłoszeń. Ogłoszenia nr 2; 3; 4 pisałam po to, abyście nie obawiali się, że zrezygnowałam z pisania bloga, bo ja NIGDY z tego nie zrezygnuję. Dziękuję za uwagę i koniecznie dajcie znać w komentarzu co myślicie :)
Jestem u cioci. Wróciła dziś rano. Jestem u siebie w pokoju. Oglądam album ze zdjęciami, ten który podarował mi Finnick w dniu moich czternastych urodzin. Wspominam wszystko. Moją siostrę. Płaczę. Rozlega się pukanie.
-Ja otworzę. - Krzyczy ciocia. Ja wstaję i chcę wyjrzeć przez drzwi kto przyszedł. - Annie, zostań w pokoju, nie wychodź. - Krzyczy do mnie. Ja nie wychodzę, ale staję przy drzwiach i słucham co się dzieje.
-Daj spokój. Musisz pozwolić nam się z nią zobaczyć. - Skądś znam ten głos. Tylko skąd?
-Nie. Nic nie muszę. Zostawiliście ją. Wychowywałam ją przez siedem lat, bo wy stchórzyliście kiedy Lora zginęła. Idźcie stąd. Nie pozwolę, żebyście skrzywdzili ją po raz drugi. - To mówi moja ciocia. Już wiem do kogo. Osuwam się na ziemię. Płaczę. Krzyczę. Chcę się obudzić. Chcę zapomnieć. Płaczę. Krzyczę. Widzę Bena. Widzę zawodowców. Widzę miecz. Naraz wszystko się zmienia. To moi rodzice trzymają miecz. To ja jestem zamiast Bena. To ja tracę głowę. Krzyczę. Słyszę kroki.
-Annie?! - Otwierają drzwi. Uderzają mnie nimi. Czemu czuję? Straciłam głowę. Udaje im się wejść. Chcą mnie przytulić. Ja nie pozwalam. Uciekam. Biegnę do okna. Wybijam szybę. Wyskakuję. Upadam. Robi się ciemno.
FINNICK
-Mags, pozwól mi do niej iść. Mam wrażenie, że stało się coś złego. - Mówię. Razem z Mags siedzimy w kuchni. Nie wiem czemu, ale boję się o Annie. Ostatnio zaczęła się dziwnie zachowywać.
-Dobrze, idź. Nie będę cię powstrzymywać. - Mówi Mags. Wstaję od stołu i chcę iść, ale ktoś wpada do domu. To ciocia Annie. Ledwo łapie oddech. Coś się stało.
-Co z Annie? - Pytam. Raczej krzyczę.
-Wyskoczyła przez okno. Nie wiemy co zrobić. - Sapie ciocia mojej ukochanej. Nie mogę uwierzyć, że Annie skoczyła. Musiała mieć jakiś powód. Mam wrażenie, że zaraz zemdleję. Nie Annie. Proszę, nie ona.
-Żyje? - Pytam. Osuwając się na krzesło.
-Tak. - Odpowiada ciocia najważniejszej dla mnie osoby, która właśnie wyskoczyła przez okno.
-Elen zaprowadź Finnicka, na miejsce. Przynieście ją tu. Tylko ostrożnie. Ja zadzwonię do Kapitolu. Przyleci po nią poduszkowiec i zabiorą ją do szpitala. - Mags jako jedyna zachowuje zimną krew. Nie wiem jak jej się to udaje. Wstaję.
-Gdzie ona jest? - Pytam. Będzie szybciej jak pobiegnę, a biegam szybciej niż ciocia Annie,
-Leży na ziemi, obok domu. Nie ruszaliśmy jej stamtąd. Pod oknem jej sypialni. - Odpowiada jej ciocia. Kiwam głową i biegnę. Muszę tam być najszybciej jak to możliwe. Biegnę. Biegnę. Biegnę. Docieram na miejsce. Obok niej stoją jacyś ludzie. Kobieta i mężczyzna. Podbiegam do niej. Patrzę na nią. Jest nieprzytomna. Ma pokaleczone ciało. Wybiła okno. Nachylam się nad nią. Oddycha.
-Potrzebuję czegoś, żeby ją przenieść. Zrobić prowizoryczne nosze. - Krzyczę.
-Nie można jej tak przenieść? - Pyta kobieta.
-Nie, przecież mogła uszkodzić kręgosłup. Szybciej, dajcie coś. - Krzyczę. Łzy gromadzą się w moich oczach. "Weź się w garść, Finnick. Musisz ją uratować." Myślę.
-Może być blat stołu? Bo Elen go nie wymieniała, prawda? - Pyta mężczyzna.
-Może być. Chyba nie wymieniała. - Odpowiadam. Kobieta i mężczyzna znikają w domu. - Trzymaj się Annie. - Szepczę. Po chwili para wraca, niosąc blat. - Trzeba ją delikatnie przełożyć. - Pomagają mi, jakąś ją ułożyć. - Teraz musimy zanieść ją do Mags. Ona zadzwoniła do Kapitolu. Niedługo przyleci poduszkowiec. - Mówię.
-Co? - Pyta kobieta.
-Do Mags. Do Wioski Zwycięzców. Ja poprowadzę. - Mówię. Niesiemy ją. Chcę biec. Chcę tam być jak najszybciej. Chcę, żeby ją uratowali. Chcę jej pomóc. Ale jak? Mogłem jej nie puścić. Mogłem iść razem z nią. To moja wina. To moja wina. To moja wina. Ja wiem, że to moja wina. Niosę noszę. Łzy wypływają z moich oczu. Nie ważne, że proszę je, aby tego nie robiły. Przecież muszę być silny dla Annie. Już prawie jesteśmy na miejscu.
-Właściwie to kim ty jesteś? - Pyta kobieta.
-Ja jestem Finnick Odair. A państwo? - Mówię.
-Lindsey i Tom Cresta. - "CO?!" Mam ochotę krzyknąć, ale nie robię tego. Mało co nie upuściłem Annie. Już wiem czemu skoczyła. Dalej idziemy w milczeniu. Dochodzimy do domu. Drzwi otwiera Mags. Wpuszcza nas. Kładziemy nosze z Annie na stole w kuchni.
-Finnick, chodź do salonu. Zaraz już przylecą, wtedy polecimy razem z nią. - Woła mnie Mags.
-Nie. Ja tu z nią posiedzę. - Odzywam się. Mags przychodzi.
-Wiem, że to dla ciebie trudne, ale chyba chcesz się dowiedzieć co się stało, prawda? - Mówi moja opiekunka.
- Ona skoczyła przez nich. Wiem to. - Mówię, łzy ciągle spływają z moich oczu.
-Chodź. Proszę. - Mówi. Idę. Robię to o co mnie prosi. Nie wiem czemu. Po prostu idę.
-Finnick, tak? - Odzywa się matka Annie. - Możesz nam coś o sobie powiedzieć? - Kontynuuje.
-Tak. Nazywam się Finnick Odair. Mam 19 lat. Zwyciężyłem w 65 Głodowych Igrzyskach. Mags opiekuje się mną od pięciu lat. Annie też tu mieszka. Chyba, że jej ciocia jest na lądzie. - Recytuję. Wtedy rozlega się pukanie. To ratunek dla Annie. Zaraz ją zabiorą. Zaraz ją uratują. Ja polecę z nimi. Muszę być przy niej. Nigdy jej nie opuszczę. Nigdy. Nigdy. Kocham ją. Kocham.
_________________________________________________________________________________
Dziś wstawiam kolejny rozdział :) Trochę niespodziewany zwrot akcji, prawda? Mam nadzieję, że choć trochę Was to zaskoczyło, spodobało Wam się to co przeczytaliście i skomentujecie ten rozdział :) Ja jestem ogólnie z niego zadowolona, ale nie mnie to oceniać :)
Mam jeszcze kilka ogłoszeń:
1. Jak wiecie do premiery zwiastuna Kosogłosa cz. 2 zostało tylko pięć dni, a ja wpadłam na pomysł, żeby do premiery codziennie wstawiać nowy rozdział, gdzie na dole będę pisała ile do zwiastuna zostało, a w dzień premiery zwiastuna wstawię trzy rozdziały. Podoba Wam się ten pomysł?
2. Po premierze zwiastuna będzie mniej rozdziałów, żeby powoli zacząć przyzwyczajać Was do tego, że:
3. Przez dwa pierwsze tygodnie sierpnia ( UWAGA! MOŻE SIĘ PRZEDŁUŻYĆ) prawdopodobnie nie będzie żadnego rozdziału, jest to spowodowane tym, że pierwszy tydzień będę na wyjeździe wakacyjnym, a w drugim tygodniu będę mieć remont w pokoju (nowe meble, nowy kolor ścian i w ogóle wszystko zmieniam)
4. Nie wiadomo jak z rozdziałami będzie w roku szkolnym, ale jak będę wiedziała to napiszę.
I to koniec ogłoszeń. Ogłoszenia nr 2; 3; 4 pisałam po to, abyście nie obawiali się, że zrezygnowałam z pisania bloga, bo ja NIGDY z tego nie zrezygnuję. Dziękuję za uwagę i koniecznie dajcie znać w komentarzu co myślicie :)
piątek, 17 lipca 2015
Rozdział 43 - Koszmar i rozmowa
ANNIE
Jestem na plaży. Sama. Nie wiem czemu. Nie pamiętam. Niedaleko słychać jakieś zamieszanie. Nagle rozlega się armatni wystrzał. Czemu? Biegnę w tamtą stronę. Może powinnam biec w przeciwnym kierunku? Nieważne. Już nie zawrócę. Biegnę. Biegnę. Biegnę. Docieram na miejsce, a to co widzę odbiera mi mowę. Mags leży na piasku. Martwa. Tylko, że nie wygląda tak jak zawsze. Dziś cała jest poparzona. Patrzę na nią. Płaczę. Rozlega się kolejny wystrzał. Biegnę tam. Kiedy oddalam się od Mags na niebie pojawia się poduszkowiec i zabiera ją. Zupełnie jak na Igrzyskach. Przypominam sobie o wystrzale i znowu biegnę. Biegnę, ale się nie męczę. Docieram na miejsce. Finnick leży na ziemi z rozszarpanym gardłem. Upadam. Dlaczego ich straciłam? Dlaczego? Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Snow. Czuję rękę na ramieniu. To Lu. Za nią stoją Ben z Fel. Są dorośli. Każą mi uciekać. Ja nie chcę. Chcę zostać przy Finnicku. Odciągają mnie siłą. Wtedy Finnick wybucha. A ja płaczę. Płaczę. Płaczę. Słyszę szepty, choć nikt nic nie mówi."To twoja wina." Ktoś powtarza. Tylko kto? Może Snow? Wtedy wszystko się trzęsie. Krzyczę. Ziemia się rozstępuje, a ja wpadam w szczelinę. Otacza mnie ciemność. Z moich ust wydobywa się krzyk. Wołam Finnicka. On mi pomoże. Zamykam oczy, a kiedy je otwieram widzę Evelyn. Jest przestraszona. Jej rodzice stoją obok niej.
-Już dobrze? - Pyta Evelyn, kiedy jej rodzice już wrócą do sypialni.
-Ja... myślę, że tak. - Odpowiadam.
-Wiesz, że wołałaś Finnicka? - Odzywa się po chwili Evelyn.
-Śnił mi się. Leżał na plaży. Z rozszarpanym gardłem. - Mówię, a na wspomnienie tego widoku z moich oczu zaczynają spływać łzy.
-Zadzwonić po niego? - Pyta.
-Nie, ale ja już nie zasnę. Przepraszam. - Mówię cicho.
-No, spoko i tak już jest czwarta, więc możemy posiedzieć i pogadać. Znaczy jak chcesz. - Oznajmia Evelyn.
-Jasne, że chce. Tylko nic związanego z tym snem. - Oświadczam.
-No dobra...może pogadamy o chłopakach? - Pyta. Posyłam jej mordercze spojrzenie. - Tak, tak wiem. Ty masz już swojego chłopaka i to zgarnęłaś tego najprzystojniejszego w Czwórce, a może nawet w całym Panem, ale ja dalej jestem sama. - Dodaje.
-Nie "może" w całym Panem, tylko na pewno w całym Panem. - Mówię i udaję obrażoną. Niech Evelyn myśli, że zapomniałam o tym śnie. Prawda jest taka, że nie zapomnę o nim nigdy.
-Dobra niech ci będzie. Twój Finnick jest najprzystojniejszy w całym Panem.- Przyznaje Evelyn.
FINNICK
Annie czeka w pokoju Evelyn, a ja siedzę w kuchni, bo Evelyn stwierdziła, że musi odbyć ze mną poważną rozmowę.
-Kochasz ją? - Pyta.
-Tak. - Odpowiadam. - Czemu o to pytasz?
-Bo Annie jest moją przyjaciółką, a ja chcę się upewnić, że ją kochasz. -Oznajmia stanowczo.
-Tak kocham ją. Możemy już iść? - Odzywam się.
-Nie. Chcę, żebyś wiedział, że ja wiem jaką masz opinię i wiem jak działasz w Kapitolu. Jeśli skrzywdzisz Annie, to cię zastrzelę. - Warczy.
-Jak ją skrzywdzę to załatwię ci broń. - Odwarkuję. To wprawia ją w osłupienie. - Kocham ją najbardziej na świecie. Jest dla mnie najważniejsza. Nie pozwolę, żeby cierpiała. - Prawie krzyczę.
-O to mi chodziło. Naprawdę ją kochasz. - Oznajmia. - To świetnie, ale tak z innej beczki, to ja nie chcę pomagać Annie w opiece nad dzieckiem. Przynajmniej nie teraz. Więc wiesz... - Teraz to chyba sobie załatwię broń.
-Evelyn... - Wcina się Annie. Ile z tego słyszała?
-Miałaś być na górze... - Zdumiewa się przyjaciółka Annie.
-Ale stwierdziłam, że czas już iść do domu i zeszłam na dół. Jak widzę w porę. Bo inaczej zaczęłabyś go zadręczać. - Mówi z wyrzutem Annie.
-Chciałam dobrze... - Tłumaczy się Evelyn. Annie wybucha śmiechem.
-Od początku czułam o czym chcesz rozmawiać. Musiałam to widzieć i słyszeć. - Oznajmia Annie, nadal się śmiejąc.
-Na nas już pora. - Odzywam się.
-Dobra, odprowadzę was do drzwi. - Mówi Evelyn. Wstaję od stołu i idę za nimi. Docieramy do drzwi, Annie zakłada swoje buty, a ja przejmuję jej torbę. - Zapomnijmy o tym, dobra? - Odzywa się Evelyn, kiedy już mamy wychodzić.
-Dobra. - Mówi Annie. Wychodzimy, a ona krzyczy. - Cześć!
-Cześć! - Odkrzykuje Evelyn. Razem z Annie zmierzamy do Wioski Zwycięzców. Wtedy Annie zostawi rzeczy i idziemy w nasze miejsce. Ciekawe czy Annie miała koszmary. Może zapytam ją o to.
-Miałaś koszmary?
-Tak. - Odpowiada.
-I jak sobie poradziłaś? Mogłaś zadzwonić. - Mówię.
-Wiem, ja nie chciałam cię budzić. Nie poszłam później spać. - Odpowiada.
-Ja nie spałem. Miałem koszmary. Evelyn spytała co ci się śniło? - Pytam
-Nie. - Oznajmia Annie.
-Więc co ci się śniło? - Pytam.
-Mags. Martwa. Była jakby poparzona. Ty. Miałeś rozerwane gardło. Później wybuchłeś. Lu. Ben. Fel. Byli dorośli. Odciągnęli mnie od ciebie. Szczelina w ziemi. Wpadłam w nią. - Odpowiada. Przytulam ją.
-Rozmowa z Evelyn do przyjemnych też nie należała. - Mówię. Chcę, żeby nie myślała o tym śnie. Wiem, że nigdy o nim nie zapomni.
-Wiem. Najpierw chciałam tego posłuchać, ale jak zobaczyłam, że robisz się czerwony... nie mogłam cię tak zostawić. - Mówi i się śmieje. Uwielbiam jej śmiech.
_________________________________________________________________________________
Jeszcze raz przepraszam za moje gapiostwo i jeśli ktoś nie zauważył notki pisanej oczami Mags to zachęcam do przeczytania jej. Jutro niestety nie uda mi się nic wstawić, ale pojutrze myślę, że dam radę. Mam nadzieję, że ten rozdział również Wam się podoba i napiszecie mi w komentarzu co o nim sądzicie :)
Rozdział 42 - "Bardzo"
MAGS
Jestem na plaży. Moczę nogi w pięknej błękitnej wodzie. Jest taka czysta. Annie i Finnick pływają sobie w tej wodzie. Jej kolor zmienia się. Już nie jest taki piękny, delikatny, błękitny. Nie, teraz jest szkarłatny. Jest krwią.
-Finnick! Annie! - Wołam ich, ale nie odpowiadają. Nie wynurzają się z wody. - Annie! Finnick! - Krzyczę znowu. Tym razem głośniej, ale oni dalej nie odpowiadają. Ktoś stoi za mną. Czuję jego oddech na karku.
-Tym razem ich nie uratujesz. Nie ma szans. Najmniejszych. A wiesz dlaczego? - Odwracam się. Wiem kto za mną stoi. Moja pierwsza ofiara z areny. To pierwsza osoba jaką zabiłam. To jej imię mnie prześladuje. - Bo zaraz zginiesz. - Mówi i wbija mi w brzuch sztylet. Otwieram oczy. Budzę się. Cała jestem mokra. Zdrzemnęłam się tylko na chwilę, a teraz muszę się przebrać. Wstaję, a drzwi do domu się otwierają.
-Już jestem! - Krzyczy Finnick.
-Odprowadziłeś Annie? - Pytam.
-Tak. W ogóle sądzę, że to był zły pomysł pozwolić jej nocować u Evelyn. A co jak przyśni się jej koszmar? - Pyta.
-Jej czy tobie? - Odzywam się. Patrzę na Finnicka, który już zdążył wejść do salonu, gdzie jeszcze parę minut temu ucinałam sobie drzemkę. Finnick nie wie co odpowiedzieć, więc się zarumienił i po dłuższym zastanowieniu odpowiedział.
-Jej. Oczywiście, że jej. Chyba słyszałaś jej krzyki dzisiejszej nocy.
-Jasne, że słyszałam. Co jej się śniło? - Pytam.
-Nie uwierzysz... Ćwierćwiecze Poskromienia... - Przerywam mu.
-Te kiedy wygrał Haymitch? - Pytam.
-Nie... Te za pięć lat.
-Co!? Co dokładnie jej się śniło?
-Że wracamy na arenę. Nie wiem nic więcej. - Odpowiada. - Martwię się o nią. Co jeśli takie sny cały czas będą ją prześladować? Ona zwariuje. Prędzej czy później.
-Nie martw się. Powiem ci jedno. Prawdziwa miłość jest w stanie wygrać ze wszystkim. Mój mąż zawsze mi to mówił, kiedy się bałam. Mówił jeszcze, że jeśli się kogoś kocha to zawsze już będzie się przy tej osobie, ale nie o tym teraz mowa. Chodzi mi o to, że wasza miłość przezwycięży sny Annie. Przezwycięży wszystko. Myślisz, że dlaczego nie krzyczała w nocy, kiedy tylko do niej poszedłeś? - Mówię.
-Bo ona mnie kocha, a ja kocham ją. To przezwyciężyło jej koszmar? - Kiwam głową. - Tęsknisz za swoim mężem, prawda? - Spytał Finnick. Mi przypomniało się wszystko. To jak się poznaliśmy. Pierwsze randki. Pierwsze pocałunki. Mój wyjazd na arenę. Mój powrót. Szczęście w jego oczach. Pierścionek zaręczynowy. Obrączka, którą wkładał mi na palec. Oczekiwanie na dziecko. Jego uśmiech. Oczekiwanie na kolejne dzieci. To jak zginął. Łzy leją się z mych oczu. Jestem w stanie wykrztusić tylko jedno słowo.
-Bardzo.
_________________________________________________________________________________
Jeśli ktoś tu zajrzał i zobaczył rozdział "Koszmar i rozmowa" przed tym, to baardzo przepraszam. Pomyliłam się i zapomniałam o tym rozdziale. Oczywiście, tamten również wstawię już za chwilę :) Mam nadzieję, że podoba Wam się rozdział oczami Mags. Koniecznie dajcie mi znać w komentarzu i jeszcze raz przepraszam za moje gapiostwo.
Jestem na plaży. Moczę nogi w pięknej błękitnej wodzie. Jest taka czysta. Annie i Finnick pływają sobie w tej wodzie. Jej kolor zmienia się. Już nie jest taki piękny, delikatny, błękitny. Nie, teraz jest szkarłatny. Jest krwią.
-Finnick! Annie! - Wołam ich, ale nie odpowiadają. Nie wynurzają się z wody. - Annie! Finnick! - Krzyczę znowu. Tym razem głośniej, ale oni dalej nie odpowiadają. Ktoś stoi za mną. Czuję jego oddech na karku.
-Tym razem ich nie uratujesz. Nie ma szans. Najmniejszych. A wiesz dlaczego? - Odwracam się. Wiem kto za mną stoi. Moja pierwsza ofiara z areny. To pierwsza osoba jaką zabiłam. To jej imię mnie prześladuje. - Bo zaraz zginiesz. - Mówi i wbija mi w brzuch sztylet. Otwieram oczy. Budzę się. Cała jestem mokra. Zdrzemnęłam się tylko na chwilę, a teraz muszę się przebrać. Wstaję, a drzwi do domu się otwierają.
-Już jestem! - Krzyczy Finnick.
-Odprowadziłeś Annie? - Pytam.
-Tak. W ogóle sądzę, że to był zły pomysł pozwolić jej nocować u Evelyn. A co jak przyśni się jej koszmar? - Pyta.
-Jej czy tobie? - Odzywam się. Patrzę na Finnicka, który już zdążył wejść do salonu, gdzie jeszcze parę minut temu ucinałam sobie drzemkę. Finnick nie wie co odpowiedzieć, więc się zarumienił i po dłuższym zastanowieniu odpowiedział.
-Jej. Oczywiście, że jej. Chyba słyszałaś jej krzyki dzisiejszej nocy.
-Jasne, że słyszałam. Co jej się śniło? - Pytam.
-Nie uwierzysz... Ćwierćwiecze Poskromienia... - Przerywam mu.
-Te kiedy wygrał Haymitch? - Pytam.
-Nie... Te za pięć lat.
-Co!? Co dokładnie jej się śniło?
-Że wracamy na arenę. Nie wiem nic więcej. - Odpowiada. - Martwię się o nią. Co jeśli takie sny cały czas będą ją prześladować? Ona zwariuje. Prędzej czy później.
-Nie martw się. Powiem ci jedno. Prawdziwa miłość jest w stanie wygrać ze wszystkim. Mój mąż zawsze mi to mówił, kiedy się bałam. Mówił jeszcze, że jeśli się kogoś kocha to zawsze już będzie się przy tej osobie, ale nie o tym teraz mowa. Chodzi mi o to, że wasza miłość przezwycięży sny Annie. Przezwycięży wszystko. Myślisz, że dlaczego nie krzyczała w nocy, kiedy tylko do niej poszedłeś? - Mówię.
-Bo ona mnie kocha, a ja kocham ją. To przezwyciężyło jej koszmar? - Kiwam głową. - Tęsknisz za swoim mężem, prawda? - Spytał Finnick. Mi przypomniało się wszystko. To jak się poznaliśmy. Pierwsze randki. Pierwsze pocałunki. Mój wyjazd na arenę. Mój powrót. Szczęście w jego oczach. Pierścionek zaręczynowy. Obrączka, którą wkładał mi na palec. Oczekiwanie na dziecko. Jego uśmiech. Oczekiwanie na kolejne dzieci. To jak zginął. Łzy leją się z mych oczu. Jestem w stanie wykrztusić tylko jedno słowo.
-Bardzo.
_________________________________________________________________________________
Jeśli ktoś tu zajrzał i zobaczył rozdział "Koszmar i rozmowa" przed tym, to baardzo przepraszam. Pomyliłam się i zapomniałam o tym rozdziale. Oczywiście, tamten również wstawię już za chwilę :) Mam nadzieję, że podoba Wam się rozdział oczami Mags. Koniecznie dajcie mi znać w komentarzu i jeszcze raz przepraszam za moje gapiostwo.
czwartek, 16 lipca 2015
Rozdział 41 - U Evelyn
ANNIE
Razem z Finnickiem idziemy pod szkołę. Idziemy trzymając się za ręce. Z budynku wychodzi Evelyn. Momentalnie puszczam rękę Finnicka. On patrzy na mnie ze zdziwieniem.
-Jeszcze nie powiedziałam jej o nas. - Szepczę wyjaśniając.
-Powiedz jej dziś. - Prosi.
-Cześć! - Krzyczy Evelyn. Podchodzi do nas.
-Cześć. - Razem z Finnickiem odpowiadamy w tym samym momencie. Zupełnie tak jakbyśmy byli jedną osobą. Myślimy, mówimy, robimy w tym samym momencie. To niesamowite. Evelyn dziwnie na nas patrzy.
-Okeej... Idziemy? - Mówi do mnie, ja potakuję i ruszamy. Za nami idzie Finnick. - Finnick? Nie żeby coś... ale wiesz, że ty u mnie nie nocujesz? - Zwraca się do niego.
-Tak... ja chcę was tylko odprowadzić. Chyba mogę, prawda? - Pyta, a raczej stwierdza.
-No niby tak. - Odpowiada moja koleżanka. I do jej domu idziemy w milczeniu. Kiedy docieramy do jej domu, niespodziewanie odzywa się Finnick.
-Evelyn? U ciebie w domu jest telefon? - Pyta.
-Tak. - Odpowiada moja koleżanka.
-Dobrze. - Mówi i odwraca się do mnie. - Jakby coś to zadzwoń, dobrze? Ja już idę, ale pamiętaj jeden telefon i już jestem. Cześć. - Mówi i nachyla się, żeby mnie pocałować. Ja w ostatniej chwili odskakuję.
-Cześć. - Mówię szybko. On tylko się uśmiecha.
-Cześć. - Dodaje Evelyn, kiedy Finnick już odchodzi. - Wchodzimy? - Pyta. Ja kiwam głową. Otwiera drzwi i wchodzimy do środka. - Już jesteśmy!! - Krzyczy Evelyn do swojej mamy, która pewnie jest w kuchni i robi obiad. - Idziemy na górę do mojego pokoju! - Dodaje. Idę za nią, a kiedy drzwi do jej pokoju się zamykają ona pyta. - Co TO miało być? - Akcentuje słowo "to". Zupełnie jak Lolita. - Najpierw "Jakby coś to dzwoń." "Jeden telefon i już jestem." A później prawie cie pocałował! Annie Cresto, czy chcesz mi coś powiedzieć? - Pyta i patrzy na mnie z wyrzutem. Jestem cała czerwona.
-Wiesz... bo... - Mam powiedzieć, że jesteśmy razem ale w ostatniej chwili rezygnuję.- bo... po igrzyskach... zwycięzcom śnią się koszmary i w nocy potwornie krzyczą, a ja wyjątkiem nie jestem. Często po tym jak tak krzyczałam Finnick musiał do mnie przychodzić i wytłumaczyć, że to był tylko sen, że to nie prawda... - Właśnie w tym momencie Evelyn mi przerywa
-I co? To nie wyjaśniło mi czemu prawie cie pocałował... - Zastanawia się chwilę. - Czekaj... czekaj... a może jak raz tak przybiegł ratować cię ze szponów koszmaru... to między wami... COŚ zaszło... - Mówi i rusza brwiami.
-Co masz na myśli? - Oczywiście musiałam spytać.
-No wiesz, ze wy... razem... - Odchrząkuje. - no właśnie. - Kończy. Mam ochotę wydrapać jej oczy.
-Evelyn! Skończ już lepiej i nic sobie nie dopowiadaj. - Mówię, a raczej warczę. - Pozwól mi skończyć to się dowiesz. - Dodaję.
-No to mów i nie denerwuj się, aż tak. Chciałam zażartować. Zapomniałam, że dla ciebie TAKIE tematy są krępujące. - Mówi. Patrzę na nią morderczym spojrzeniem. - No mów.
-Chciałam ci wytłumaczyć o co chodziło z tym telefonem. A jeśli chodzi o pocałunek to... Finnick i ja jesteśmy parą. - Mówię.
-Nareszcie. - Mówi moja koleżanka. - Już miałam dość, tego ciągłe patrzenia na was udających, że nic do siebie nie czujecie. Aktorami nie moglibyście zostać. - Dodaje. - Od kiedy jesteście razem?
-Oficjalnie czy nieoficjalnie? - Pytam.
-I oficjalnie i nieoficjalnie. - Odpowiada.
-Nieoficjalnie to chyba od dnia zaraz po dożynkach, na których mnie wylosowali. Oficjalnie od wczoraj. - Mówię.
-No nieźle. Przyjdzie jutro po ciebie? - Pyta.
-Tak, a czemu pytasz? - Mówię.
-Bo chcę z nim pogadać. Jesteś moją przyjaciółką, nie mogę pozwolić, żeby cię skrzywdził... - Evelyn nie kończy swojej wypowiedzi, bo jej mama woła nas na obiad.
Kiedy schodzimy ona kontynuuje. Nie zważa na to, że jej mama jest obok nas.
-Bo wiesz jaką Finnick ma opinię? Nie, czekaj. Ty nie wiesz, wszyscy ukrywaliśmy to przed tobą. Trudno. Teraz ci powiem. Ma opinię kochanka. Wszystkie kobiety w Kapitolu są nim zainteresowane, a on podczas pobytu w Kapitolu jest z kilkoma. Nigdy do żadnej nie wraca. Boję się, że cię tylko wykorzysta, albo będzie zdradzał... - Mówi Evelyn. Mam ochotę powiedzieć jej prawdę, że to Snow go do tego zmusza.
-To wcale nie tak, jak myślisz. On powiedział mi wszystko. Mags to potwierdziła. Nie mogę ci tego powiedzieć,bo nie mogę. Chcę, żebyś wiedziała, że wiem o nim wszystko. Naprawdę. - Mówię.
-Dobra niech ci będzie. Jedz już. Później o tym pogadamy. - Jem, ale nie rozumiem. To ona zaczęła ten temat. Ja tylko jej odpowiedziałam.
_________________________________________________________________________________
Już rozdział 41. Nie za często dodaję nowe rozdziały? Może powinnam robić chociaż jeden dzień przerwy? Jak myślicie? A jak podoba Wam się ten rozdział?
Razem z Finnickiem idziemy pod szkołę. Idziemy trzymając się za ręce. Z budynku wychodzi Evelyn. Momentalnie puszczam rękę Finnicka. On patrzy na mnie ze zdziwieniem.
-Jeszcze nie powiedziałam jej o nas. - Szepczę wyjaśniając.
-Powiedz jej dziś. - Prosi.
-Cześć! - Krzyczy Evelyn. Podchodzi do nas.
-Cześć. - Razem z Finnickiem odpowiadamy w tym samym momencie. Zupełnie tak jakbyśmy byli jedną osobą. Myślimy, mówimy, robimy w tym samym momencie. To niesamowite. Evelyn dziwnie na nas patrzy.
-Okeej... Idziemy? - Mówi do mnie, ja potakuję i ruszamy. Za nami idzie Finnick. - Finnick? Nie żeby coś... ale wiesz, że ty u mnie nie nocujesz? - Zwraca się do niego.
-Tak... ja chcę was tylko odprowadzić. Chyba mogę, prawda? - Pyta, a raczej stwierdza.
-No niby tak. - Odpowiada moja koleżanka. I do jej domu idziemy w milczeniu. Kiedy docieramy do jej domu, niespodziewanie odzywa się Finnick.
-Evelyn? U ciebie w domu jest telefon? - Pyta.
-Tak. - Odpowiada moja koleżanka.
-Dobrze. - Mówi i odwraca się do mnie. - Jakby coś to zadzwoń, dobrze? Ja już idę, ale pamiętaj jeden telefon i już jestem. Cześć. - Mówi i nachyla się, żeby mnie pocałować. Ja w ostatniej chwili odskakuję.
-Cześć. - Mówię szybko. On tylko się uśmiecha.
-Cześć. - Dodaje Evelyn, kiedy Finnick już odchodzi. - Wchodzimy? - Pyta. Ja kiwam głową. Otwiera drzwi i wchodzimy do środka. - Już jesteśmy!! - Krzyczy Evelyn do swojej mamy, która pewnie jest w kuchni i robi obiad. - Idziemy na górę do mojego pokoju! - Dodaje. Idę za nią, a kiedy drzwi do jej pokoju się zamykają ona pyta. - Co TO miało być? - Akcentuje słowo "to". Zupełnie jak Lolita. - Najpierw "Jakby coś to dzwoń." "Jeden telefon i już jestem." A później prawie cie pocałował! Annie Cresto, czy chcesz mi coś powiedzieć? - Pyta i patrzy na mnie z wyrzutem. Jestem cała czerwona.
-Wiesz... bo... - Mam powiedzieć, że jesteśmy razem ale w ostatniej chwili rezygnuję.- bo... po igrzyskach... zwycięzcom śnią się koszmary i w nocy potwornie krzyczą, a ja wyjątkiem nie jestem. Często po tym jak tak krzyczałam Finnick musiał do mnie przychodzić i wytłumaczyć, że to był tylko sen, że to nie prawda... - Właśnie w tym momencie Evelyn mi przerywa
-I co? To nie wyjaśniło mi czemu prawie cie pocałował... - Zastanawia się chwilę. - Czekaj... czekaj... a może jak raz tak przybiegł ratować cię ze szponów koszmaru... to między wami... COŚ zaszło... - Mówi i rusza brwiami.
-Co masz na myśli? - Oczywiście musiałam spytać.
-No wiesz, ze wy... razem... - Odchrząkuje. - no właśnie. - Kończy. Mam ochotę wydrapać jej oczy.
-Evelyn! Skończ już lepiej i nic sobie nie dopowiadaj. - Mówię, a raczej warczę. - Pozwól mi skończyć to się dowiesz. - Dodaję.
-No to mów i nie denerwuj się, aż tak. Chciałam zażartować. Zapomniałam, że dla ciebie TAKIE tematy są krępujące. - Mówi. Patrzę na nią morderczym spojrzeniem. - No mów.
-Chciałam ci wytłumaczyć o co chodziło z tym telefonem. A jeśli chodzi o pocałunek to... Finnick i ja jesteśmy parą. - Mówię.
-Nareszcie. - Mówi moja koleżanka. - Już miałam dość, tego ciągłe patrzenia na was udających, że nic do siebie nie czujecie. Aktorami nie moglibyście zostać. - Dodaje. - Od kiedy jesteście razem?
-Oficjalnie czy nieoficjalnie? - Pytam.
-I oficjalnie i nieoficjalnie. - Odpowiada.
-Nieoficjalnie to chyba od dnia zaraz po dożynkach, na których mnie wylosowali. Oficjalnie od wczoraj. - Mówię.
-No nieźle. Przyjdzie jutro po ciebie? - Pyta.
-Tak, a czemu pytasz? - Mówię.
-Bo chcę z nim pogadać. Jesteś moją przyjaciółką, nie mogę pozwolić, żeby cię skrzywdził... - Evelyn nie kończy swojej wypowiedzi, bo jej mama woła nas na obiad.
Kiedy schodzimy ona kontynuuje. Nie zważa na to, że jej mama jest obok nas.
-Bo wiesz jaką Finnick ma opinię? Nie, czekaj. Ty nie wiesz, wszyscy ukrywaliśmy to przed tobą. Trudno. Teraz ci powiem. Ma opinię kochanka. Wszystkie kobiety w Kapitolu są nim zainteresowane, a on podczas pobytu w Kapitolu jest z kilkoma. Nigdy do żadnej nie wraca. Boję się, że cię tylko wykorzysta, albo będzie zdradzał... - Mówi Evelyn. Mam ochotę powiedzieć jej prawdę, że to Snow go do tego zmusza.
-To wcale nie tak, jak myślisz. On powiedział mi wszystko. Mags to potwierdziła. Nie mogę ci tego powiedzieć,bo nie mogę. Chcę, żebyś wiedziała, że wiem o nim wszystko. Naprawdę. - Mówię.
-Dobra niech ci będzie. Jedz już. Później o tym pogadamy. - Jem, ale nie rozumiem. To ona zaczęła ten temat. Ja tylko jej odpowiedziałam.
_________________________________________________________________________________
Już rozdział 41. Nie za często dodaję nowe rozdziały? Może powinnam robić chociaż jeden dzień przerwy? Jak myślicie? A jak podoba Wam się ten rozdział?
środa, 15 lipca 2015
Rozdział 40 - "Żyjmy teraźniejszością"
FINNICK
Zgodziła się. Zgodziła się. Zgodziła się. Jestem taki szczęśliwy. Wreszcie jestem z kimś kogo kocham. Kogo naprawdę kocham. Z kimś z kim chcę dzielić moje życie. Nareszcie. Nareszcie. Nareszcie. Teraz siedzimy u niej w pokoju i rozmawiamy, tak jak zwykle.
-To co jutro robimy, moja dziewczyno? -Pytam. Nawet nie ukrywam uśmiechu.
-Po południu idę do Evelyn. Rano możemy iść na plażę. - Odpowiada.
-Dobra, a o której przyjść po ciebie do Evelyn?
-Chcę u niej zanocować. Wiesz jutro jest piątek, a my dawno się nie widziałyśmy. Możesz przyjść w południe. - Oznajmia.
-Dobrze. - Mówię, chociaż nie jestem zbyt szczęśliwy. - To co? Ja chyba idę już spać. - Annie kiwa głową. Wychodzę. Idę do łazienki. Myję się i przebieram. Wychodzę i idę do pokoju. Zasypiam.
Budzi mnie krzyk. To Annie. Śnił jej się koszmar. Teraz to ja biegnę do niej do pokoju. Szybko otwieram drzwi i wbiegam tam. Annie siedzi na łóżku. Zakryła oczy dłońmi.
-Co ci się śniło? - Pytam spokojnie. Ona natychmiast odrywa dłonie od oczu i momentalnie wstaje. Już znajduje się przy mnie. Wtula się w moje ramiona.
-Nigdy nie wrócimy już na arenę, prawda? - Dziwi mnie jej pytanie.
-Oczywiście, że nigdy. Obiecuję, już nigdy nie będziesz na arenie. - Odpowiadam. - To co ci się śniło? - Ponawiam pytanie.
-Trzecie Ćwierćwiecze Poskromienia. - Odpowiada. Głos jej się łamie.
-A co dokładnie? - Pytam.
-Że wróciliśmy na arenę. - To dziwne. Ja nigdy jeszcze nie miałem takiego snu. Zwłaszcza, że Ćwierćwiecze będzie dopiero za pięć lat. Dlaczego się jej przyśniło? To dziwne.
-Spokojnie. Nigdy do tego nie dojdzie. Obiecuję. - Mówię i ją przytulam. Tak bardzo ją kocham.
-Na pewno? - Pyta niepewnie.
-Na pewno. - Odpowiadam. - O czym chcesz porozmawiać? - Patrzę na nią, ale ona tylko kręci głową. Chcę wyjść, ale ona mi nie pozwala.
-Nie chcę o niczym rozmawiać, ale chcę żebyś został. - Odwracam się do niej i uśmiecham. Wracam i kładę na jej łóżku, ona wtula się we mnie i zasypia po pół godziny. Ja nie mogę spać. Dlaczego przyśniło jej się Ćwierćwiecze? To dopiero za pięć lat. A jeśli to co jej się śniło naprawdę się spełni, co będzie jeśli wrócimy na arenę? Nie, to nie możliwe. Przecież mamy mieć zapewnioną ochronę do końca życia. Nie możemy tam wrócić. A nawet jeśli to w naszym Dystrykcie prawie wszystkie domy w Wiosce Zwycięzców są zajęte, a niektórzy mieszkają w jednym po kilka zwycięzców, więc szanse na nasz powrót na arenę byłby nikłe. Cały czas myślę o tym, aż w końcu zmęczenie bierze górę i zasypiam.
Budzę się. Annie już nie śpi. Przygląda mi się.
-Wyglądasz tak uroczo kiedy śpisz. - Mówi do mnie i uśmiecha się. "Wszyscy mi to mówią." Myślę, ale nigdy tego nie powiem.
-Nie wiem. Nigdy się nie widziałem jak śpię, ale mogę się założyć, że ty i tak wyglądasz jeszcze bardziej uroczo niż ja. - Mówię i ja też się uśmiecham. - Idziemy coś zjeść? Głodny jestem.
-No to chodź. - Mówi Annie. I wstaje, a ja uświadamiam sobie, że całą noc spała wtulona we mnie. Po chwili ja też wstaję, narzucam na ramiona Annie szlafrok, który wisiał na krześle, bo nie mogę pozwolić na to, żeby zmarzła, za bardzo się o nią martwię. Schodzimy na dół, trzymając się za ręce.
-O już wstaliście? - Pyta Mags kiedy tylko wchodzimy do kuchni, gdzie ona smaży naleśniki. Uwielbiam je. Są takie smaczne. Szczerze powiedziawszy smakują lepiej niż wszystkie potrawy z Kapitolu razem wzięte. Wystarczy, że poczuję zapach i ślinka sama cieknie.
-Tak, tak, widzę, że dziś smażysz najlepsze na świecie naleśniki. - Mówię.
-Tak, dokładnie Finnick, najlepsze na świecie naleśniki z najlepszym na świecie dżemem robionym przez ciocię Annie. - Oznajmia.
-Już mi ślinka cieknie... Kiedy będą gotowe? - Pytam.
-Zaraz, Siadajcie do stołu. - Mówi Mags. Cały czas się uśmiecha. Podaje nam talerze, gdzie znajdują się naleśniki z dżemem. Razem z Annie zjadamy je w ciągu pięciu minut i prosimy o dokładkę, sytuacja się powtarza i powtarza dopóki nie zjemy piątej dokładki i oboje zgodnie nie stwierdzimy, że już więcej nie damy rady zjeść. Wtedy oboje idziemy do salonu i siadamy na kanapie.
-Ale się obżarłem. Chyba nie zjem już nic do pięćdziesiątych urodzin. - Stwierdzam. Annie się śmieje.
- Znając ciebie będziesz głodny już za godzinę. - Mówi i cały czas się śmieje.
-No bez przesady... za trzy godziny co najmniej. - Mówię i śmieję się. Razem z Annie śmiejemy się za każdym razem, kiedy na siebie spojrzymy. W końcu ona przestaje i pyta.
-Czy to jest w porządku, że tak się śmiejemy i żartujemy, a niedawno Ben... - Nie musi kończyć.
-Annie... wiem, że jest ci ciężko. Mi też trudno w to uwierzyć, ale nie możemy się tym zadręczać. Żyjmy teraźniejszością... proszę. - Mówię, a ona uśmiecha się smutno.
-Dla ciebie zrobię wszystko. - Mówi. - Może nawet spróbuję nie krzyczeć w nocy. - Dodaje. Nie wiem czemu to powiedziała, czemu o tym pomyślała. Ja też krzyczałem w nocy.
-Daj spokój. Ja też krzyczałem. A co do krzyczenia w nocy... na pewno chcesz nocować u Evelyn? - Pytam.
-Tak. Na pewno. - Odpowiada. Ma poważną minę. - Lepiej pomyśl kiedy idziemy na plażę.
-Za godzinę, może być? - Mówię. Ona kiwa głową. - A jeśli naprawdę chcesz do niej iść to tylko pod jednym warunkiem. - Dodaję.
-Jakim? - Pyta Annie.
-Ja odprowadzam cię do samej Evelyn, jeśli umówiłyście się przed szkołą, to trudno, idę z wami aż pod jej dom. Jutro o dwunastej przychodzę po ciebie. - Oznajmiam stanowczo. Ona nie ma wyjścia musi się zgodzić.
_________________________________________________________________________________
Kolejny rozdział dodany :) I jak Wam się podoba? Dziś rozdział jest długi, więc następny będzie dopiero jutro :)
Zgodziła się. Zgodziła się. Zgodziła się. Jestem taki szczęśliwy. Wreszcie jestem z kimś kogo kocham. Kogo naprawdę kocham. Z kimś z kim chcę dzielić moje życie. Nareszcie. Nareszcie. Nareszcie. Teraz siedzimy u niej w pokoju i rozmawiamy, tak jak zwykle.
-To co jutro robimy, moja dziewczyno? -Pytam. Nawet nie ukrywam uśmiechu.
-Po południu idę do Evelyn. Rano możemy iść na plażę. - Odpowiada.
-Dobra, a o której przyjść po ciebie do Evelyn?
-Chcę u niej zanocować. Wiesz jutro jest piątek, a my dawno się nie widziałyśmy. Możesz przyjść w południe. - Oznajmia.
-Dobrze. - Mówię, chociaż nie jestem zbyt szczęśliwy. - To co? Ja chyba idę już spać. - Annie kiwa głową. Wychodzę. Idę do łazienki. Myję się i przebieram. Wychodzę i idę do pokoju. Zasypiam.
Budzi mnie krzyk. To Annie. Śnił jej się koszmar. Teraz to ja biegnę do niej do pokoju. Szybko otwieram drzwi i wbiegam tam. Annie siedzi na łóżku. Zakryła oczy dłońmi.
-Co ci się śniło? - Pytam spokojnie. Ona natychmiast odrywa dłonie od oczu i momentalnie wstaje. Już znajduje się przy mnie. Wtula się w moje ramiona.
-Nigdy nie wrócimy już na arenę, prawda? - Dziwi mnie jej pytanie.
-Oczywiście, że nigdy. Obiecuję, już nigdy nie będziesz na arenie. - Odpowiadam. - To co ci się śniło? - Ponawiam pytanie.
-Trzecie Ćwierćwiecze Poskromienia. - Odpowiada. Głos jej się łamie.
-A co dokładnie? - Pytam.
-Że wróciliśmy na arenę. - To dziwne. Ja nigdy jeszcze nie miałem takiego snu. Zwłaszcza, że Ćwierćwiecze będzie dopiero za pięć lat. Dlaczego się jej przyśniło? To dziwne.
-Spokojnie. Nigdy do tego nie dojdzie. Obiecuję. - Mówię i ją przytulam. Tak bardzo ją kocham.
-Na pewno? - Pyta niepewnie.
-Na pewno. - Odpowiadam. - O czym chcesz porozmawiać? - Patrzę na nią, ale ona tylko kręci głową. Chcę wyjść, ale ona mi nie pozwala.
-Nie chcę o niczym rozmawiać, ale chcę żebyś został. - Odwracam się do niej i uśmiecham. Wracam i kładę na jej łóżku, ona wtula się we mnie i zasypia po pół godziny. Ja nie mogę spać. Dlaczego przyśniło jej się Ćwierćwiecze? To dopiero za pięć lat. A jeśli to co jej się śniło naprawdę się spełni, co będzie jeśli wrócimy na arenę? Nie, to nie możliwe. Przecież mamy mieć zapewnioną ochronę do końca życia. Nie możemy tam wrócić. A nawet jeśli to w naszym Dystrykcie prawie wszystkie domy w Wiosce Zwycięzców są zajęte, a niektórzy mieszkają w jednym po kilka zwycięzców, więc szanse na nasz powrót na arenę byłby nikłe. Cały czas myślę o tym, aż w końcu zmęczenie bierze górę i zasypiam.
Budzę się. Annie już nie śpi. Przygląda mi się.
-Wyglądasz tak uroczo kiedy śpisz. - Mówi do mnie i uśmiecha się. "Wszyscy mi to mówią." Myślę, ale nigdy tego nie powiem.
-Nie wiem. Nigdy się nie widziałem jak śpię, ale mogę się założyć, że ty i tak wyglądasz jeszcze bardziej uroczo niż ja. - Mówię i ja też się uśmiecham. - Idziemy coś zjeść? Głodny jestem.
-No to chodź. - Mówi Annie. I wstaje, a ja uświadamiam sobie, że całą noc spała wtulona we mnie. Po chwili ja też wstaję, narzucam na ramiona Annie szlafrok, który wisiał na krześle, bo nie mogę pozwolić na to, żeby zmarzła, za bardzo się o nią martwię. Schodzimy na dół, trzymając się za ręce.
-O już wstaliście? - Pyta Mags kiedy tylko wchodzimy do kuchni, gdzie ona smaży naleśniki. Uwielbiam je. Są takie smaczne. Szczerze powiedziawszy smakują lepiej niż wszystkie potrawy z Kapitolu razem wzięte. Wystarczy, że poczuję zapach i ślinka sama cieknie.
-Tak, tak, widzę, że dziś smażysz najlepsze na świecie naleśniki. - Mówię.
-Tak, dokładnie Finnick, najlepsze na świecie naleśniki z najlepszym na świecie dżemem robionym przez ciocię Annie. - Oznajmia.
-Już mi ślinka cieknie... Kiedy będą gotowe? - Pytam.
-Zaraz, Siadajcie do stołu. - Mówi Mags. Cały czas się uśmiecha. Podaje nam talerze, gdzie znajdują się naleśniki z dżemem. Razem z Annie zjadamy je w ciągu pięciu minut i prosimy o dokładkę, sytuacja się powtarza i powtarza dopóki nie zjemy piątej dokładki i oboje zgodnie nie stwierdzimy, że już więcej nie damy rady zjeść. Wtedy oboje idziemy do salonu i siadamy na kanapie.
-Ale się obżarłem. Chyba nie zjem już nic do pięćdziesiątych urodzin. - Stwierdzam. Annie się śmieje.
- Znając ciebie będziesz głodny już za godzinę. - Mówi i cały czas się śmieje.
-No bez przesady... za trzy godziny co najmniej. - Mówię i śmieję się. Razem z Annie śmiejemy się za każdym razem, kiedy na siebie spojrzymy. W końcu ona przestaje i pyta.
-Czy to jest w porządku, że tak się śmiejemy i żartujemy, a niedawno Ben... - Nie musi kończyć.
-Annie... wiem, że jest ci ciężko. Mi też trudno w to uwierzyć, ale nie możemy się tym zadręczać. Żyjmy teraźniejszością... proszę. - Mówię, a ona uśmiecha się smutno.
-Dla ciebie zrobię wszystko. - Mówi. - Może nawet spróbuję nie krzyczeć w nocy. - Dodaje. Nie wiem czemu to powiedziała, czemu o tym pomyślała. Ja też krzyczałem w nocy.
-Daj spokój. Ja też krzyczałem. A co do krzyczenia w nocy... na pewno chcesz nocować u Evelyn? - Pytam.
-Tak. Na pewno. - Odpowiada. Ma poważną minę. - Lepiej pomyśl kiedy idziemy na plażę.
-Za godzinę, może być? - Mówię. Ona kiwa głową. - A jeśli naprawdę chcesz do niej iść to tylko pod jednym warunkiem. - Dodaję.
-Jakim? - Pyta Annie.
-Ja odprowadzam cię do samej Evelyn, jeśli umówiłyście się przed szkołą, to trudno, idę z wami aż pod jej dom. Jutro o dwunastej przychodzę po ciebie. - Oznajmiam stanowczo. Ona nie ma wyjścia musi się zgodzić.
_________________________________________________________________________________
Kolejny rozdział dodany :) I jak Wam się podoba? Dziś rozdział jest długi, więc następny będzie dopiero jutro :)
wtorek, 14 lipca 2015
Rozdział 39 - Rozmowa
ANNIE
Razem z Finnickiem siedzimy w naszym miejscu. On obejmuje mnie ramieniem i nie musimy nic mówić. Po prostu siedzimy razem i patrzymy na słońce, które już niedługo będzie zachodzić, patrzymy również na wodę. To nam wystarcza. Każdy z nas pogrąża się w swoich myślach. Ciekawe o czym on myśl. Czy o mnie? Może tak. Może nie. Wątpię, żeby wszystkie jego myśli krążyły wokół mnie. Moje w większości krążą wokół jego, ale w większości. Nie wszystkie.
-Finnick? O czym myślisz? - Nie wytrzymałam. Musiałam wiedzieć.
-O tym, że jestem najszczęśliwszy na świecie, bo do mnie wróciłaś. - Odpowiada i patrzy na mnie.
-Jednak myślisz o mnie. - Szepczę.
-Cały czas. Cały czas od kiedy cię poznałem. Jesteś najbardziej niesamowitą osobą jaką znam. Za to cię kocham. - Całuje mnie w czubek głowy.
-Ja też cię kocham. - Szepczę, a on mówi dalej.
-Kiedy wygrałaś i pojawiłaś się w Kapitolu nieprzytomna... chciałem iść do ciebie. Nawet mi się udało, kilka razy. Pierwszy raz walczyłem ile mogłem, ale oni nie chcieli mnie puścić. Wybłagałem to od Mags. Później parę razy się zakradałem. Wyglądałaś tak.. tak jak zawsze, nie licząc tych rurek, nie wyglądałaś jak ktoś kto właśnie zwyciężył w Igrzyskach. Byłaś po prostu piękna, tak jak zawsze. - Kiedy to mówi uśmiecha się. Ja też. - Za tydzień jak usłyszałem twój krzyk znowu nie chcieli mnie do ciebie wpuścić. Nie wiem czemu. Ja wiedziałem, że muszę cię zobaczyć. Twój wrzask był tak przeraźliwy... po prostu musiałem wiedzieć, że nic ci nie jest. Mags wstawiła się za mną i wszedłem. Udało się. Dzięki niej. Dlatego proszę... nie roztrząsaj tego, że ukrywały przed nami nasze uczucia. Chciały dobrze, chciały żebyś była bezpieczna. Ja też chciałem tylko tego. Chciałem, żebyś była bezpieczna, chciałem żebyś była szczęśliwa. One też. Wiesz dlaczego? - Płaczę. Finnick mówi dalej. -Bo dla nas wszystkich jesteś najważniejsza na świecie. - Jemu głos też się załamuje. - Nie płacz już. Proszę. - Kiwam głową, ale łzy dalej leją się z moich oczu. - Wracamy? - Pyta.
-Tak. - Odpowiadam. Cały czas płaczę. Nie wiem nawet czemu. Może dlatego, że Finnick właśnie powiedział mi, że jestem całym światem nie tylko ciotki, ale też Mags i właśnie Finnicka. Nie wiem. Być może dlatego. Finnick podnosi się pierwszy i wyciąga do mnie rękę, żeby mnie podnieść. Pomaga mi wstać i idziemy przez plażę, trzymając się za ręce, mocząc stopy w ciepłej wodzie. Woda z tamy była zimna. Słońce właśnie zachodzi. Patrzę na Finnicka, uśmiecha się. Uwielbiam kiedy się uśmiecha, kiedy się śmieje, kiedy jest szczęśliwy. Wtedy ja też jestem szczęśliwa.
-A o czym teraz myślisz? - Pytam go w końcu.
-Przypomniało mi się jak uczyłem cię pływać. Byłaś taka wystraszona, nie chciałaś tego, ale chciałaś, żebym zapomniał o Igrzyskach, dlatego zgodziłaś się na naukę pływania. Na początku ci nie szło, bo byłaś strasznie spięta, ale kiedy tylko się rozluźniłaś bardzo szybko ci poszło, nauczyłaś się pływać w ciągu jednego dnia.
-Pływanie to chyba specjalność w naszym Dystrykcie. - Żartuję. Finnick zaczyna się śmiać.
-Chyba masz rację. Ze swojej nauki nie pamiętam zbyt wiele, ale podobno mi też szybko poszło. - Cały czas się śmieje. - A pamiętasz jak następnego dnia przyszliśmy na plażę i w ubraniach poszliśmy popływać. Chlapaliśmy się wodą, żartowaliśmy, świetnie się wtedy bawiłem.
-Ja też. Mags była zła, ale warto było. Może to teraz powtórzymy? - Pytam. On podnosi mnie i wbiega do wody, wtedy mnie puszcza, a ja wpadam do wody i jestem cała mokra, nie pozostaję mu dłużna. Zaczynam chlapać wodą, więc on też jest trochę mokry może nie tak jak ja, ale jednak. Obydwoje chlapiemy się wodą nawzajem, w końcu ja postanawiam trochę popływać. Nurkuję i płynę najdalej jak mogę, wynurzam się, łapię oddech i znów nurkuję, schodzę bardzo głęboko. Brakuje mi powietrza, więc szybko wypływam na powierzchnię i łapię powietrze. Wzrokiem szukam Finnicka, Właśnie się wynurzył, tuż obok mnie, wygląda niesamowicie.
-To było świetne, ale chyba trzeba będzie zaraz iść. Słońce prawie już zaszło. A ja nie mam ochoty wracać po ciemku. - Mówi.
-Jeszcze trochę. - Odpowiadam i nurkuję. Tym razem schodzę jeszcze głębiej niż poprzednio. Słyszę coś nie wyraźnie. Jakby ktoś mnie wołał. Finnick. Szybko wypływam, na powierzchnię, ale jego już nie ma. Pewnie wrócił do domu. Ja chcę zrobić to samo. Płynę powoli do brzegu, a kiedy nie mogę dalej płynąć, bo woda jest zbyt płytka, wstaję i idę dalej. Kiedy woda sięga mi do kolan, znów słyszę Finnicka.
-Wystraszyłaś mnie. - Szepcze. Odwracam się. Stoi tuż za mną.
-Przepraszam. - Ja też szepczę. - Nie chciałam. - Patrzę mu w oczy. Te cudowne oczy. Nigdy nie widziałam piękniejszych. Finnick mnie przytula.
-Po prostu nie rób tego więcej.
-Czego? - Pytam.
-Nie strasz mnie. Nie tak. - Patrzymy sobie prosto w oczy. Obejmujemy się.
-Obiecuję. - Mówię, a on się nachyla. Nasze usta łączą się. To coś cudownego. Kiedy się rozdzielają ja chcę więcej.
-Chodź do domu. - Mówi.
-Nie możemy tu zostać? - Pytam.
-Nawet nie wiesz jakbym chciał, ale powinniśmy już wracać. Twoja ciocia jutro wyjeżdża. Powinnyście jeszcze porozmawiać. - Nie chcę, ale wiem, że ma rację. Powinnyśmy porozmawiać. Kiwam głową. On łapie mnie za rękę i wychodzimy z wody. Idziemy przez plażę, do naszego domu w Wiosce Zwycięzców. Jak dobrze, że jest on akurat na plaży. Nie miałabym ochoty iść mokra przez cały Dystrykt. Wreszcie docieramy do domu. I wchodzimy do salonu, gdzie siedzą Mags i ciocia.
-Jak wy wyglądacie?! - Krzyczy Mags, gdy tylko nas widzi.
-Już idziemy się przebrać. - Odpowiada Finnick. I już biegniemy do naszych pokoi.
-Tylko zaraz przyjdźcie! - Woła za nami Mags. Kiedy wpadam do pokoju od razu otwieram szafę i wyjmuję z niej krótkie spodenki, bokserkę i ciepłą szarą bluzę, zakładaną przez głowę. Lubię w niej chodzić. Jest bardzo wygodna. Wychodzę z pokoju i idę do salonu. Włosy mam jeszcze mokre, ale to nic. Same wyschną.
-Jestem. - Mówię.
-Poczekamy jeszcze na Finnicka. - Mówi Mags.
-Spoko. - Odpowiadam. A on właśnie wchodzi do pokoju.
-To co chcecie? - Pyta mój przyjaciel, mój ukochany, mój chłopak, Finnick.
-Usiądź. - Odzywa się moja ciotka. Chyba pierwszy raz odkąd wróciliśmy z Finnickiem z plaży. On robi to co każe moja ciotka, siada. Ja usiadłam już wcześniej.
-Powiecie wreszcie o co chodzi? - Pytam, wyraźnie zdenerwowana.
-To prawda. Ja i Mags ukrywałyśmy przed wami co do siebie czujecie. Miałyśmy kilka powodów. Pierwszy był taki, że chciałyśmy was chronić. Nie tylko ciebie Annie. Was oboje. Jesteście dla nas najważniejsi. Annie, jesteś dla mnie jak córka. Mam tylko ciebie. Finnick, ty dla Mags jesteś jak wnuk, którego nawet jeśli ma, to nigdy nie pozna. Kochamy was i chciałyśmy dla was jak najlepiej. Uwierzcie. - Mówi moja ciocia.
-Jeśli nikt nie wiedziałby o waszych uczuciach względem siebie, łatwiej byłoby nam was chronić przed Snowem. Nie szantażowałby cie, Finnick. Nie zrobiłby ci krzywdy, Annie. O to nam chodziło. Chciałyśmy waszego dobra. - Dodaje Mags.
-A inne powody? - Pytam.
-Nie byłyśmy pewne, że naprawdę jesteście w sobie zakochani. Nie byłyśmy pewne dopóki was dziś nie zobaczyłyśmy. Nie zobaczyłyśmy jak trzymacie się za ręce. Nie zobaczyłyśmy jak na siebie patrzycie. Teraz wiemy, że naprawdę się kochacie. - Uśmiecham się.
-Przepraszam. - Dodaję. - Za moje zachowanie. Nie powinnam nic mówić, jeśli nie znałam prawdy. Finnick powiedział mi dziś na plaży, że chciałyście dobrze. Teraz jestem tego pewna. Przepraszam.
-Co teraz z wami będzie? - Pyta ciotka.
-A co ma być? - Odzywa się Finnick.
-Będziecie parą? Czy jak? - Dodaje ciocia.
-Nie wiem. Wszystko zależy od Annie. - Odpowiada Finnick. Nagle patrzy na mnie i pyta. - Więc jak? Będziesz moją dziewczyną?
-Tak. - Odpowiadam.
_________________________________________________________________________________
Kolejny rozdział opublikowany :) Liczę na to, że się podoba :) Jeśli tak to proszę o komentarze :)
Razem z Finnickiem siedzimy w naszym miejscu. On obejmuje mnie ramieniem i nie musimy nic mówić. Po prostu siedzimy razem i patrzymy na słońce, które już niedługo będzie zachodzić, patrzymy również na wodę. To nam wystarcza. Każdy z nas pogrąża się w swoich myślach. Ciekawe o czym on myśl. Czy o mnie? Może tak. Może nie. Wątpię, żeby wszystkie jego myśli krążyły wokół mnie. Moje w większości krążą wokół jego, ale w większości. Nie wszystkie.
-Finnick? O czym myślisz? - Nie wytrzymałam. Musiałam wiedzieć.
-O tym, że jestem najszczęśliwszy na świecie, bo do mnie wróciłaś. - Odpowiada i patrzy na mnie.
-Jednak myślisz o mnie. - Szepczę.
-Cały czas. Cały czas od kiedy cię poznałem. Jesteś najbardziej niesamowitą osobą jaką znam. Za to cię kocham. - Całuje mnie w czubek głowy.
-Ja też cię kocham. - Szepczę, a on mówi dalej.
-Kiedy wygrałaś i pojawiłaś się w Kapitolu nieprzytomna... chciałem iść do ciebie. Nawet mi się udało, kilka razy. Pierwszy raz walczyłem ile mogłem, ale oni nie chcieli mnie puścić. Wybłagałem to od Mags. Później parę razy się zakradałem. Wyglądałaś tak.. tak jak zawsze, nie licząc tych rurek, nie wyglądałaś jak ktoś kto właśnie zwyciężył w Igrzyskach. Byłaś po prostu piękna, tak jak zawsze. - Kiedy to mówi uśmiecha się. Ja też. - Za tydzień jak usłyszałem twój krzyk znowu nie chcieli mnie do ciebie wpuścić. Nie wiem czemu. Ja wiedziałem, że muszę cię zobaczyć. Twój wrzask był tak przeraźliwy... po prostu musiałem wiedzieć, że nic ci nie jest. Mags wstawiła się za mną i wszedłem. Udało się. Dzięki niej. Dlatego proszę... nie roztrząsaj tego, że ukrywały przed nami nasze uczucia. Chciały dobrze, chciały żebyś była bezpieczna. Ja też chciałem tylko tego. Chciałem, żebyś była bezpieczna, chciałem żebyś była szczęśliwa. One też. Wiesz dlaczego? - Płaczę. Finnick mówi dalej. -Bo dla nas wszystkich jesteś najważniejsza na świecie. - Jemu głos też się załamuje. - Nie płacz już. Proszę. - Kiwam głową, ale łzy dalej leją się z moich oczu. - Wracamy? - Pyta.
-Tak. - Odpowiadam. Cały czas płaczę. Nie wiem nawet czemu. Może dlatego, że Finnick właśnie powiedział mi, że jestem całym światem nie tylko ciotki, ale też Mags i właśnie Finnicka. Nie wiem. Być może dlatego. Finnick podnosi się pierwszy i wyciąga do mnie rękę, żeby mnie podnieść. Pomaga mi wstać i idziemy przez plażę, trzymając się za ręce, mocząc stopy w ciepłej wodzie. Woda z tamy była zimna. Słońce właśnie zachodzi. Patrzę na Finnicka, uśmiecha się. Uwielbiam kiedy się uśmiecha, kiedy się śmieje, kiedy jest szczęśliwy. Wtedy ja też jestem szczęśliwa.
-A o czym teraz myślisz? - Pytam go w końcu.
-Przypomniało mi się jak uczyłem cię pływać. Byłaś taka wystraszona, nie chciałaś tego, ale chciałaś, żebym zapomniał o Igrzyskach, dlatego zgodziłaś się na naukę pływania. Na początku ci nie szło, bo byłaś strasznie spięta, ale kiedy tylko się rozluźniłaś bardzo szybko ci poszło, nauczyłaś się pływać w ciągu jednego dnia.
-Pływanie to chyba specjalność w naszym Dystrykcie. - Żartuję. Finnick zaczyna się śmiać.
-Chyba masz rację. Ze swojej nauki nie pamiętam zbyt wiele, ale podobno mi też szybko poszło. - Cały czas się śmieje. - A pamiętasz jak następnego dnia przyszliśmy na plażę i w ubraniach poszliśmy popływać. Chlapaliśmy się wodą, żartowaliśmy, świetnie się wtedy bawiłem.
-Ja też. Mags była zła, ale warto było. Może to teraz powtórzymy? - Pytam. On podnosi mnie i wbiega do wody, wtedy mnie puszcza, a ja wpadam do wody i jestem cała mokra, nie pozostaję mu dłużna. Zaczynam chlapać wodą, więc on też jest trochę mokry może nie tak jak ja, ale jednak. Obydwoje chlapiemy się wodą nawzajem, w końcu ja postanawiam trochę popływać. Nurkuję i płynę najdalej jak mogę, wynurzam się, łapię oddech i znów nurkuję, schodzę bardzo głęboko. Brakuje mi powietrza, więc szybko wypływam na powierzchnię i łapię powietrze. Wzrokiem szukam Finnicka, Właśnie się wynurzył, tuż obok mnie, wygląda niesamowicie.
-To było świetne, ale chyba trzeba będzie zaraz iść. Słońce prawie już zaszło. A ja nie mam ochoty wracać po ciemku. - Mówi.
-Jeszcze trochę. - Odpowiadam i nurkuję. Tym razem schodzę jeszcze głębiej niż poprzednio. Słyszę coś nie wyraźnie. Jakby ktoś mnie wołał. Finnick. Szybko wypływam, na powierzchnię, ale jego już nie ma. Pewnie wrócił do domu. Ja chcę zrobić to samo. Płynę powoli do brzegu, a kiedy nie mogę dalej płynąć, bo woda jest zbyt płytka, wstaję i idę dalej. Kiedy woda sięga mi do kolan, znów słyszę Finnicka.
-Wystraszyłaś mnie. - Szepcze. Odwracam się. Stoi tuż za mną.
-Przepraszam. - Ja też szepczę. - Nie chciałam. - Patrzę mu w oczy. Te cudowne oczy. Nigdy nie widziałam piękniejszych. Finnick mnie przytula.
-Po prostu nie rób tego więcej.
-Czego? - Pytam.
-Nie strasz mnie. Nie tak. - Patrzymy sobie prosto w oczy. Obejmujemy się.
-Obiecuję. - Mówię, a on się nachyla. Nasze usta łączą się. To coś cudownego. Kiedy się rozdzielają ja chcę więcej.
-Chodź do domu. - Mówi.
-Nie możemy tu zostać? - Pytam.
-Nawet nie wiesz jakbym chciał, ale powinniśmy już wracać. Twoja ciocia jutro wyjeżdża. Powinnyście jeszcze porozmawiać. - Nie chcę, ale wiem, że ma rację. Powinnyśmy porozmawiać. Kiwam głową. On łapie mnie za rękę i wychodzimy z wody. Idziemy przez plażę, do naszego domu w Wiosce Zwycięzców. Jak dobrze, że jest on akurat na plaży. Nie miałabym ochoty iść mokra przez cały Dystrykt. Wreszcie docieramy do domu. I wchodzimy do salonu, gdzie siedzą Mags i ciocia.
-Jak wy wyglądacie?! - Krzyczy Mags, gdy tylko nas widzi.
-Już idziemy się przebrać. - Odpowiada Finnick. I już biegniemy do naszych pokoi.
-Tylko zaraz przyjdźcie! - Woła za nami Mags. Kiedy wpadam do pokoju od razu otwieram szafę i wyjmuję z niej krótkie spodenki, bokserkę i ciepłą szarą bluzę, zakładaną przez głowę. Lubię w niej chodzić. Jest bardzo wygodna. Wychodzę z pokoju i idę do salonu. Włosy mam jeszcze mokre, ale to nic. Same wyschną.
-Jestem. - Mówię.
-Poczekamy jeszcze na Finnicka. - Mówi Mags.
-Spoko. - Odpowiadam. A on właśnie wchodzi do pokoju.
-To co chcecie? - Pyta
-Usiądź. - Odzywa się moja ciotka. Chyba pierwszy raz odkąd wróciliśmy z Finnickiem z plaży. On robi to co każe moja ciotka, siada. Ja usiadłam już wcześniej.
-Powiecie wreszcie o co chodzi? - Pytam, wyraźnie zdenerwowana.
-To prawda. Ja i Mags ukrywałyśmy przed wami co do siebie czujecie. Miałyśmy kilka powodów. Pierwszy był taki, że chciałyśmy was chronić. Nie tylko ciebie Annie. Was oboje. Jesteście dla nas najważniejsi. Annie, jesteś dla mnie jak córka. Mam tylko ciebie. Finnick, ty dla Mags jesteś jak wnuk, którego nawet jeśli ma, to nigdy nie pozna. Kochamy was i chciałyśmy dla was jak najlepiej. Uwierzcie. - Mówi moja ciocia.
-Jeśli nikt nie wiedziałby o waszych uczuciach względem siebie, łatwiej byłoby nam was chronić przed Snowem. Nie szantażowałby cie, Finnick. Nie zrobiłby ci krzywdy, Annie. O to nam chodziło. Chciałyśmy waszego dobra. - Dodaje Mags.
-A inne powody? - Pytam.
-Nie byłyśmy pewne, że naprawdę jesteście w sobie zakochani. Nie byłyśmy pewne dopóki was dziś nie zobaczyłyśmy. Nie zobaczyłyśmy jak trzymacie się za ręce. Nie zobaczyłyśmy jak na siebie patrzycie. Teraz wiemy, że naprawdę się kochacie. - Uśmiecham się.
-Przepraszam. - Dodaję. - Za moje zachowanie. Nie powinnam nic mówić, jeśli nie znałam prawdy. Finnick powiedział mi dziś na plaży, że chciałyście dobrze. Teraz jestem tego pewna. Przepraszam.
-Co teraz z wami będzie? - Pyta ciotka.
-A co ma być? - Odzywa się Finnick.
-Będziecie parą? Czy jak? - Dodaje ciocia.
-Nie wiem. Wszystko zależy od Annie. - Odpowiada Finnick. Nagle patrzy na mnie i pyta. - Więc jak? Będziesz moją dziewczyną?
-Tak. - Odpowiadam.
_________________________________________________________________________________
Kolejny rozdział opublikowany :) Liczę na to, że się podoba :) Jeśli tak to proszę o komentarze :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)